Reklama

"Znieważona ziemia": O Czarnobylu

"Znieważona ziemia" Michale Boganim od tygodnia gości na ekranach francuskich kin. Film ukazuje katastrofę w Czarnobylu z punktu widzenia mieszkańców Prypeci.

PAP: "Znieważona ziemia" jest obok "W sobotę" rosyjskiego reżysera Aleksandra Mindadze jedynym do tej pory zrealizowanym filmem fabularnym o Czarnobylu, a przy okazji pani debiutem. Co skłoniło reżyserkę z Izraela do zajęcia się tym tematem?

Michale Boganim: - Fakt, że do tej pory nie zrealizowano na ten temat fabuły. Podczas moich wyjazdów na Ukrainę, gdzie nakręciłam też dokument 'Odessa, Odessa', odwiedziłam zakazaną zonę, byłam w Prypeci i musiałam przyznać, że to bardzo 'kinematograficzne' miejsce.

Dlatego wybrała pani język fabuły?

Reklama

- Chciałam wyjść z sytuacji rzeczywistej, aby opowiedzieć tę historię własnymi słowami, zbudować ją na podstawie tego, co przez lata dokumentacji usłyszałam od Ukraińców. Film mówi o katastrofie, ale i o wygnaniu, o przywiązaniu do ziemi. W kinie interesuje mnie balansowanie na granicy rzeczywistości i fikcji.

W filmie nietrudno zauważyć fascynację twórczością reżysera Andrieja Tarkowskiego. Zdjęcia Giorgosa Arvanitisa są oświetlone realistycznie i fantastycznie zarazem. To zamierzone?

- Tak, podczas pracy nad filmem inspirowałam się 'Stalkerem' Tarkowskiego, filmem wizjonerskim w tej tematyce. Wielokrotnie zwracam uwagę na proroczy wymiar Apokalipsy, którą Tarkowski też cytuje. Czarnobyl po ukraińsku oznacza piołun, czyli zielę, ale i meteoryt z Apokalipsy, przez który wody zgorzkniały.

Dwuczęściowa struktura filmu nawiązuje do Biblii?

- Interesował mnie podział na części, żeby symbolicznie ukazać raj utracony, ale też pokazać, jak katastrofa odbiła się na losach zwykłych ludzi. Nagromadzenie historii, zwłaszcza w filmie, w którym głównym bohaterem jest miejsce, pozwala na rozpatrzenie problemu z kilku możliwych punktów widzenia. Nie chodzi mi o historyczną rekonstrukcję, sama katastrofa nigdy nie jest pokazana bezpośrednio. Można mi zarzucić, że w pierwszej części pokazuję idyllę, ale chodzi też o ukazanie utopii komunizmu, w którą ci ludzie wierzyli.

Czarnobyl jest więc zapowiedzią końca komunizmu?

- Najpierw pokazuję sfabrykowaną przez system idyllę, a później jej rozkład, dlatego tak ważna dla zrozumienia fabuły jest postać inżyniera centrali.

Postać grana przez Andrzeja Chyrę?

- Tak, Aleksiej - w tej roli Chyra - wierzy, że komunizm oznacza progres, trudno mu pogodzić się z tym, co nastaje.

A Ania, którą gra w filmie Olga Kurylenko, mogłaby być każdą ukraińską kobietą?

- Ania uosabia przywiązanie do ziemi. Jak wiele kobiet na dzisiejszej Ukrainie marzy o lepszym życiu, ale nie jest w stanie porzucić wspomnień.

Kurylenko doceniano do tej pory za jej fizyczne atrybuty, podczas gdy w pani filmie jest ona sportretowana nietypowo, często bez makijażu, z wypadającymi włosami. Aktorka miała trudności, żeby taką postać zagrać?

- Na początku tak, ale sama chciała zmierzyć się z swoim wizerunkiem, pokazać, że jest w stanie zagrać coś więcej, niż tylko atrakcyjną dziewczynę Bonda. Zrobiła na mnie olbrzymie wrażenie.

A jak pracowało się z Andrzejem Chyrą?

- To niezwykle utalentowany aktor, którego nie trzeba 'prowadzić'. Postawiłam go w niewygodnej pozycji, ponieważ niektóre sceny kręciliśmy w warunkach dokumentalnych, w pociągach, na targu, gdzie prosiłam go o nawiązanie kontaktu z ludźmi. Dzięki grze w teatrze Andrzej ma niezwykłe poczucie improwizacji i samej reżyserii, wychodzi z propozycjami. Chciałabym z nim jeszcze pracować.

Film jest koprodukcją Francji, Niemiec, Polski i Ukrainy. Obecność Chyry w obsadzie i muzyka Leszka Możdżera wynikają z wymogów koprodukcyjnych. Czy to kompromis?

- Dla mnie to żaden kompromis, ponieważ poznałam niesamowitych artystów.

Jak przebiegała współpraca z Możdżerem?

-Na początku nic nie mówił. Miałam obawy, że nic z tego nie wyjdzie, ale już podczas nagrań w Krakowie okazało się, że obawy były bezpodstawne. Zaimponowało mi jego wyczucie tematu i 'reaktywność'. Leszek Możdżer jest genialnym muzykiem.

Nie wiadomo jeszcze, kiedy film obejrzy szeroka publiczność w Polsce, trwają rozmowy z dystrybutorem. Kiedy natomiast film zostanie zaprezentowany na Ukrainie?

- 26 kwietnia, w rocznicę katastrofy.

Film nakręciliście w "Zonie". Trudno było uzyskać pozwolenie?

- Władzom ukraińskim nie podobało się, że mówię otwarcie o zatajeniu prawdy po katastrofie. Żeby zdobyć pozwolenie, musieliśmy sfabrykować fałszywy scenariusz.

Czy film będzie pokazywany w Rosji?

- Myślę, że zostanę tam ocenzurowana. To znaczy film być może w ogóle się nie ukaże, choć został nakręcony po rosyjsku i grają w nim znani rosyjscy aktorzy.

Skąd ta obawa?

- Objechaliśmy pół świata z tym filmem. Byliśmy na festiwalach w Wenecji, Toronto, Warszawie. Ale do Rosji nas nie zaproszono. A przecież wiedzą, że ten film istnieje.

Rozmawiała: Ewa Wohn, Paryż (PAP).

INTERIA.PL/PAP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy