Reklama

"Zemsta" Wajdy: Fredro w śniegu

10 lat temu na ekranach kin zadebiutowała "Zemsta" Andrzeja Wajdy. To dziś pozycja obowiązkowa nie tylko dla uczniów szkół gimnazjalnych!

Kwintesencja polskiego charakteru

Po imponującym sukcesie ekranizacji poematu Adama Mickiewicza "Pan Tadeusz", którą obejrzało w polskich kinach ponad sześć milionów widzów, Andrzej Wajda sfilmował "Zemstę" Aleksandra Fredry. - Te napisane w tym samym czasie dwa arcydzieła polskiej literatury dzieli wszystko - mówił reżyser.

- Powstały na emigracji "Pan Tadeusz" karmi się głównie tęsknotą za utraconą krainą wolności. "Zemsta", napisana w kraju - ostrym, ironicznym stylem, choć chyba najpiękniejszym polskim językiem - daje obraz tych cech narodowych, które stawały się tylekroć przyczyną naszych narodowych nieszczęść. Tak właśnie zobaczeni bohaterowie "Zemsty" są przedmiotem mojego zainteresowania. Utwór ten przeniosłem na ekran niemal w całości, bez żadnych przeinaczeń. Uważam jednak, że dzisiaj, gdy widzimy wokół nas tę brutalność w polityce i stosunkach międzyludzkich, mam prawo doszukiwać się w "Zemście" kwintesencji polskiego charakteru narodowego - kontynuował Wajda w reżyserskiej eksplikacji.

Reklama

- W naszej literaturze zawarta jest nasza polska dusza, dlatego nie traktuję "Zemsty" jako filmu, który nakręciłem w oczekiwaniu na scenariusz mówiący o współczesności. "Zemsta" to zadanie samo w sobie, niezwykłe, porywające i film bardzo współczesny! - zapowiadał twórca ekranizacji jeszcze przed premierą obrazu.

Fredro współczesny

Akcentowana przez Andrzeja Wajdę wierność filmu wobec tekstu komedii Fredry nie przeszkodziła współpracującym z reżyserem scenarzystom, Maciejowi Janowi Prochyrze oraz Maciejowi Karpińskiemu, we wprowadzeniu ważnych innowacji inscenizacyjnych.

Najważniejszą z nich, zaproponowaną przez Prochyrę, było umiejscowienie akcji sztuki na tle zimowego krajobrazu. Z kolei scena przybycia do zamku bohaterów komedii pozwoliła pokazać bez słów konflikt pozdrawiających się niechętnie poprzez przegradzający zamkowy dziedziniec mur.

Chociaż akcja "Zemsty" rozgrywa się w XVIII wieku, ten mur, który bezceremonialnie dzieli zamek na dwie połowy, przecinając zarówno salę rycerską Cześnika jak i alkowę Podstoliny czy sień u Rejenta, miał - w intencji Macieja Karpińskiego - przypominać na ekranie całkiem niedawny, szczęśliwie już nieistniejący mur berliński. Rejent w stroju husarskim ze skrzydłami, gotowy do pojedynku z Cześnikiem, to również śmiały - i nieodparcie śmieszny - pomysł Jana Prochyry, wykorzystany przez reżysera w finale "Zemsty".

Więcej kina

Nawet największa swoboda i naturalność w mówieniu do kamery rymowanych dialogów, nawet największy realizm w grze aktorów nie wystarczyłyby Andrzejowi Wajdzie do tego, aby maksymalnie zbliżyć komedię Fredry do kina. Potrzebne były również zabiegi inscenizacyjne, niezbędne okazało się podjęcie konkretnych decyzji dotyczących strony technicznej filmu.

Jeśli chodzi o inscenizację, przede wszystkim pojawiło się - niemożliwe w teatrze - wychodzenie bohaterów w plener, przeważnie na zamkowy dziedziniec.

Plenerowe zdjęcia "Zemsty" realizowano w zaadaptowanych przez scenografów, Tadeusza Kosarewicza i Magdalenę Dipont, ruinach zamku w Ogrodzieńcu pod Krakowem. Na gruzach zamczyska Paweł Edelman, autor zdjęć do "Zemsty", ustawił wielkie, dalekosiężne, zdalnie sterowane ramię kamerowe Technocrane, a na nim umieścił kamerę szerokoekranowego systemu Panavision.


- Te rozwiązania techniczne pozwoliły nam uciec od teatru telewizji. Można było nakręcić "Zemstę" skromniejszymi środkami, ale wtedy film nie miałby oddechu, inscenizacyjnego rozmachu, który można odczuć tylko w kinie, na dużym ekranie - wyjaśniał Andrzej Wajda.

- Ponadto naszemu filmowi dobrze przysłużył się pomysł rozegrania akcji w zimie, czego nie robiono w żadnej z wcześniejszych realizacji "Zemsty". Zima nadała Ogrodzieńcowi charakter jakiegoś dziwnego, oddalonego od cywilizacji, tajemniczego miejsca. Ten nastrój pojawia się już w pierwszej scenie filmu, przypominającej trochę "Nieustraszonych zabójców wampirów" Romana Polańskiego, w której Papkin-Polański brnie nie wiadomo skąd przez śnieg do zamku, by odegrać rolę katalizatora wydarzeń. Surowa sceneria szarości murów i śnieżnej bieli, nie pozbawiając "Zemsty" humoru, odziera tę sztukę z idyllicznej, pogodnej atmosfery, którą zazwyczaj starano się z niej wydobyć. Na takim przygaszonym, zimowym tle większej wyrazistości nabierają też postaci tego niezwykłego dzieła - dodał reżyser.

Najważniejsza - obsada

Niebagatelną rolę w sukcesie ekranizacji odegrał doskonały casting. W obrazie zobaczyliśmy bowiem najlepszych polskich aktorów: Daniela Olbrychskiego (Dyndalski), Andrzeja Seweryna (Rejent Milczek), Janusza Gajosa (Cześnik Raptusiewicz), Katarzynę Figurę (Podstolina), Agatę Buzek (Klara) i Rafała Królikowskiego (Wacław).

- Tekst "Zemsty" wydaje się łatwy do zapamiętania i wypowiedzenia - kontynuował reżyser. - Z drugiej strony, jest tak doskonały w swojej konstrukcji, że wystarczy "połknięcie" przez aktora jednej sylaby, a całą scena traci sens. Innymi słowy, wiersz "Zemsty" - najpiękniej w języku polskim napisanego utworu literackiego - trzeba mówić doskonale: ze zrozumieniem i bez wysilania się, czyli tak jak radził swoim aktorom Hamlet - przypominał Wajda.


- Strofy mają tak idealny rytm, że jeśli uchwycą go aktorzy, widzowie, po kilku minutach projekcji, oswoiwszy się z faktem, że oglądają film mówiony wierszem, uznają ten sposób mówienia z ekranu za całkowicie naturalny. Publiczność, niesiona melodią wiersza Fredry, urzeczona jego humorem, zafascynowana grą aktorów, przestanie zwracać uwagę na teatralność literackiego pierwowzoru - reżyser "Zemsty" przewidywał, że trafiona obsada będzie kluczowa dla kinowego sukcesu.

Najbardziej z propozycji występu w "Zemście" ucieszył się dobry znajomy reżyser, Daniel Olbrychski.

- "Zemsta" to jeden z tych utworów, który doprowadził mnie do zawodu aktora. Jeszcze będąc uczniem Liceum Ogólnokształcącego im. Stefana Batorego w Warszawie debiutowałem rolą Papkina. Potem w Teatrze Polskim grałem Cześnika. Wajda zadzwonił i powiedział mi, że robi "Zemstę". Gotów byłem zagrać w tym filmie nawet murarza, ale przestraszyłem się, czy nie będę musiał znowu być Papkinem albo Cześnikiem. Gdy usłyszałem, że chodzi o Dyndalskiego, fiknąłem koziołka z radości, chociaż rola nierozgarniętego starca stanowiła wyzwanie. Pod względem ilości tekstu jest raczej epizodyczna, ale cieszyło mnie, że mogłem "podawać piłkę" znakomitym kolegom. A jednak Wajda tak pokierował inscenizacją, że mój Dyndalski pojawia się w sumie dość często na ekranie - przypomniał Olbrychski.

Polański jako Papkin

Największą obsadową sensacją "Zemsty" okazał się jednak Roman Polański w roli Papkina. - Czasem w postać tę wciela się młodszy aktor - tłumaczył swoją decyzję Andrzej Wajda. - Polański wygląda jeszcze na tyle młodo, że może zagrać kogoś, kto kreuje się na bohatera, łowcę przygód i kochanka. Zarazem jednak widać, że przekroczył już smugę cienia i ma za sobą wszystkie możliwe doświadczenie życiowe. Papkin nadaje wydarzeniom z "Zemsty" bieg i kierunek, ale jednocześnie ma świadomość, że już nic więcej nie osiągnie, co najwyżej, ledwo wyplątawszy się z jednej opresji, wpadnie w następną. Do tej niezbyt wesołej konkluzji doprowadził Fredro najzabawniejszą postać w całej komedii - przypominał reżyser.

Wajda zastanawiał się, co skłoniło Polańskiego, który nieczęsto pojawia się jako aktor w teatrze czy w kinie (nawet we własnych filmach), do zagrania Papkina. - Myślę, a nawet jestem pewien, że przesądziła o tym chęć zmierzenia się z ojczystym językiem, z rolą, która jest legendą polskiego teatru - odpowiadał sam sobie reżyser.

Doszły też zapewne powody sentymentalne: rolę Papkina zaproponował przecież reżyser "Pokolenia" - filmu, którym niemal 50 lat wcześniej Roman Polański wkroczył do kina.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Andrzej Wajda | Fredro | Zemsta
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama