Zdzisław Maklakiewicz: Mistrz drugiego planu
Nikt nie potrafił grać postaci pospolitych i nieciekawych tak jak Zdzisław Maklakiewicz. Choć obsadzano go zazwyczaj w rolach drugoplanowych, z każdej tworzył kreację, którą pamiętamy do dzisiaj.
Pochodził z inteligenckiej rodziny z tradycjami. Ojciec był ekonomistą, matka zajmowała się domem, a wujowie byli sławnymi kompozytorami. Jednak Zdzisław Maklakiewicz wbrew radom najbliższych wybrał aktorstwo.
Warszawiak z krwi i kości studia aktorskie rozpoczął w 1947 roku w Krakowie. Później przeniósł się na Warszawską PWST. Ukończył ją w 1950 roku jako jeden z pierwszych absolwentów. Po zdobyciu dyplomu zadebiutował w warszawskim Teatrze Syrena rolą Montera w programie "Panie Dobrodzieju".
Męczył go jednak teatralny reżim, nudziło powtarzanie co wieczór tych samych kwestii. Dlatego od teatralnych desek zdecydowanie wolał plan filmowy. Jako aktor filmowy debiutował w 1960 roku w filmie "Wspólny pokój" Wojciecha Jerzego Hasa. Pojawił się też w innych obrazach tego reżysera - w "Złocie" (1961), "Jak być kochaną" (1962), "Rękopisie znalezionym w Saragossie" (1964) i "Lalce" (1968).
Film miał dla niego jedną wielką zaletę, nie musiał powtarzać się w nieskończoność. W latach 60. i 70. nie schodził z ekranu. Przez 18 lat pracy zagrał w ponad 100 produkcjach. Występował głównie jako aktor drugiego planu.
- Jakoś tak się składa, że tych głównych ról nie gram, nie mam serca do repertuaru - przyznał kiedyś. - Ja robię na pół etatu.
Najczęściej grał przedstawicieli lumpenproletariatu. Doskonale wcielał się w postaci negatywne, humorystyczne i ponure. - Zaczęło się od tego, że jestem brzydki. Nie jestem amantem, wcieleniem ideału kobiet. A jak się nie jest ideałem kobiet, nie jest się również ideałem reżyserów - wyjaśniał z właściwym sobie dystansem.
- Ktoś mnie kiedyś widział pewnie w takiej roli mało pozytywnej i uznał, że będzie ze mnie dobry typ. I tak zostałem typem. Ale sam siebie uważam za człowieka bardzo pozytywnego - przyznawał.
Grane przez niego postaci zawsze były bardzo wyraziste. Zdzisław Maklakiewicz nigdy nie trzymał się sztywno scenariusza, a jego improwizacje często ratowały cały film. Miał swój rozpoznawalny styl.
Niezapomnianą kreację Maklakiewicz stworzył w "Rejsie" (1970) Marka Piwowskiego. Zagrał inżyniera Mamonia, inteligenta, który razem z granym przez Jana Himilsbacha Sidorowskim ocenia marną kondycję polskiego kina.
- Wymyślił sobie rekwizyt w postaci wielkich przeciwsłonecznych okularów - wspominał reżyser kultowego "Rejsu". - Jak mam zagrać inteligenta, to muszę założyć okulary - stwierdził.
Spotkanie z Himilsbachem na planie tego filmu zaowocowało wielką przyjaźnią. Wspólnie stworzyli najbarwniejszy aktorski duet w historii polskiego kina. Bliscy im ludzie uważali, że najlepsze role odegrali poza kadrem, w czasie mocno zakrapianych spotkań.
Maklakiewicz żył tak, jak grał - bez hamulców. Lubił alkohol, szemrane towarzystwo i to go zgubiło. Zmarł w Warszawie w 1977 roku, a okoliczności jego śmierci do dzisiaj nie zostały wyjaśnione. Miał 50 lat. Choć nie był wielką gwiazdą, zapamiętaliśmy go jako wybitną indywidualność aktorską.
JBJ