Reklama

"Zawsze jest czas na miłość": Prawdziwy, zabawny, romantyczny

Publiczność kocha filmy oparte na faktach, a jeżeli dodamy do tego wątki komediowe i miłosne, to serca widzów można uznać za zdobyte. Taki właśnie jest obraz "Zawsze jest czas na miłość", który zagości w polskich kinach już 11 sierpnia - prawdziwy, zabawny i romantyczny.

Publiczność kocha filmy oparte na faktach, a jeżeli dodamy do tego wątki komediowe i miłosne, to serca widzów można uznać za zdobyte. Taki właśnie jest obraz "Zawsze jest czas na miłość", który zagości w polskich kinach już 11 sierpnia - prawdziwy, zabawny i romantyczny.
Brendan Gleeson w scenie z filmu "Zawsze jest czas na miłość" /Nick Wall /materiały dystrybutora

Film "Zawsze jest czas na miłość" został oparty na faktach. Otóż pewien tajemniczy mężczyzna zdecydował się na porzucenie wielkomiejskiego zgiełku i własnoręcznie zbudował sobie nieduży domek w cichym zakątku londyńskiego Hampstead Heath. W ten sposób, mieszkając na wyciągnięcie ręki od wielkiej metropolii, mógł pozwolić sobie na korzystanie z życia na łonie przyrody w pełnej krasie, gdzie zamiast wgapiać się w ekran smartfonu, mógł cieszyć oczy promieniami słonecznymi odbijającymi się od tafli jeziora, gdzie łowił ryby. Tym samym w bardzo prosty sposób zrealizował marzenie wielu z nas, aby odciąć się od hałaśliwej cywilizacji, ale bez porzucania jej zbyt daleko. O całej sprawie zrobiło się głośno, gdy w wiadomościach telewizyjnych z 2007 roku pojawił się rzeczony mężczyzna o imieniu Harry Hallowes - pierwowzór filmowego Donalda.

Brendan Gleeson - odtwórca roli tego nietypowego uciekiniera - przyznaje, że od razu zainteresował się tą rolą. "Pamiętam, że czytałem scenariusz i zastanawiałem się nad sceną w sądzie, czy to może być rzeczywiście prawdziwa historia? Doszedłem do wniosku, że jest tak niewiarygodna, że musi być oparta na faktach" - wyjaśnia aktor. "Zacząłem zgłębiać temat i okazało się, że choć film modyfikuje prawdziwą historię, a raczej niektóre jej aspekty, całość jest prawdziwa" - kontynuuje Gleeson. - "Donald mnie zafascynował, spędziłem dużo czasu nad wyobrażaniem sobie, co może skłonić człowieka do prowadzenia takiego trybu życia? I jakie mogą być tego konsekwencje? Podobało mi się również to, że nie był to koniec tej historii, lecz jedynie kolejny jej rozdział".

Reklama

Następnie Gleeson stanął przed kolejnym wyzwaniem - jak sprawić, że taki odludek, ktoś o tak radykalnych poglądach na życie, będzie wydawał się publiczności kimś znajomym, w jakiś sposób bliskim, postacią, z którą łatwo jest się utożsamić. "Uznałem, że w tym konkretnym przypadku był to po prostu jego świadomy wybór. Wydawało mi się, że Donald był takim typem człowieka, który nie mogąc poradzić sobie z problemami, uciekał od trudniejszych sytuacji. W końcu znalazł sposób, by wszystko sobie poukładać, nie będąc jednocześnie dla nikogo ciężarem czy brzemieniem. Muszę przyznać, że trochę mu tego zazdrościłem" - opowiada aktor.

"To bardzo współczesna historia, która z pozoru wydaje się być wyłącznie opowieścią o dwójce diametralnie odmiennych osób, które zakochują się w sobie w mało sprzyjających okolicznościach" - wyjaśnia producent Robert Bernstein. - "On prowadzi alternatywny tryb życia w miejscu, o którego istnieniu wiele osób nie wie, ona z kolei żyje sobie całkiem wystawnie w pobliskiej ogromnej posiadłości. Trudno przypuszczać, że zostaną parą, ale właśnie to jest głównym tematem naszego filmu - w jaki sposób dwójka tak różnych osób znajduje w sobie siłę, by stanąć wspólnie naprzeciwko świata, który nie uznaje ich podejścia do życia".

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy