Reklama

Zanim Javier Bardem został ojcem

Javier Bardem przed kilkoma dniami został ojcem, ale mniej więcej wie już, czego może się spodziewać. To dlatego, że nowy film z jego udziałem, dramat "Biutiful" w reżyserii Alejandro Gonzaleza Inarritu, zmusił go do wzięcia się za bary z najtrudniejszymi wyzwaniami ojcostwa.

Bardem gra w nim człowieka, którego relacje z własnymi dziećmi ulegają całkowitemu przeobrażeniu, gdy dowiaduje się, że zostało mu zaledwie kilka tygodni życia.

- Najsilniejszą emocją, jaka towarzyszyła mi na planie tego filmu, była myśl: "Musimy chronić te dzieci!" - zaczyna swoją opowieść 41-letni hiszpański aktor. - Powtarzałem sobie: "Musimy mieć pewność, że przez cały czas będą miały świadomość tego, że tworzymy filmową fikcję, bo przecież będą widziały okropne rzeczy!".

- Wiedziałem, że będą wyobrażać sobie swoich własnych rodziców, awanturujących się w obecności stojącego pomiędzy nimi synka. Dla sześciolatka to bardzo ciężkie przeżycie.

Reklama

Bardem dodaje, że starał się zbudować więź z małymi aktorami wcielającymi się w jego filmowe dzieci - ale jednocześnie starał się... nie starać za mocno.

- Po prostu bawiłem się z nimi w przerwach między ujęciami, rzucaliśmy sobie piłką... - wspomina. - A kiedy reżyser wołał: "Akcja!", wracaliśmy do udawania.

To "udawanie", mówi Bardem, było dla niego największą próbą spośród wszystkich aktorskich zadań, jakie stawiano przed nim w ciągu jego wspaniałej kariery, trwającej już niemal ćwierć wieku.

- Dzieciom gra aktorska przychodzi w sposób tak naturalny! - dodaje. - Dla nich jest to takie łatwe, a ja tymczasem myślę: "No, dobra, teraz będę musiał pokłócić się z moją filmową żoną. To na pewno będzie ciężka scena. Przygotuj się! Wczuj się w to! Muszę poczuć te emocje!".

- W pozbawionym jakichkolwiek obciążeń sposobie, w jaki te dzieciaki podchodziły do zabawy w aktorstwo, była jakaś czystość, dziewiczość. Miałem ochotę powiedzieć im: "Dziękuję wam za tę lekcję powtórkową, ponieważ to wy uczycie mnie od nowa, jak grać".

"Biutiful" specjalnie dla Bardema

Scenariusz "Biutiful" został napisany specjalnie dla Bardema przez Gonzaleza Inarritu, uznanego meksykańskiego filmowca, który ma na koncie takie dzieła, jak "Amores perros" (2000), "21 gramów" (2003) czy "Babel" (2006). Bardem gra tutaj Uxbala, którego początkowo poznajemy jako troskliwego ojca, opiekującego się zarówno swoimi dziećmi, jak i ich matką (Maricel Alvarez), znajdującą się w stanie chronicznego rozchwiania alkoholiczką. Kiedy jednak zamykają się za nim drzwi jego domu, na plan pierwszy wysuwa się jego druga natura: Uxbal jest szefem zorganizowanej grupy przestępczej, który w "pracy" jest równie bezwzględny, jak ofiarny jest w domu.

Kiedy u Uxbala zostaje zdiagnozowana poważna choroba i mężczyzna dowiaduje się, że ma przed sobą tylko kilka tygodni życia, dochodzi do swoistego "scalenia" dwóch połówek jego egzystencji. Będzie odtąd starał się naprawić całe zło, jakie wyrządził, w tym krótkim czasie, który mu pozostał.

- Interesującym akcentem w fabule jest to, że ten człowiek, którego gram, stara się traktować wszystkich godnie, pomimo faktu, że to, co robi, jest złe - mówi Bardem. - W obliczu zbliżającego się końca staje się to dla niego jeszcze ważniejsze.

Rola Uxbala została napisana specjalnie dla Bardema, ale nie zmieniło to faktu, że nie była najłatwiejsza do zagrania - zwłaszcza w kontekście fizycznej transformacji, koniecznej, by w wiarygodny sposób ukazać krzepkiego niegdyś mężczyznę jako umierającego człowieka.

- Intensywna dieta i dużo ćwiczeń - mówi aktor. - Na szczęście w filmie było też sporo scen strzelaniny, a wtedy naprawdę czuję się tak, jakbym tracił na wadze.

Trudności związane z nakręceniem "Biutiful" wzmagała dodatkowo mroczna tematyka filmu.

- Na planie filmowym zawsze panuje napięcie - mówi Bardem. - Aktor musi wytworzyć sytuację, w której pozostaje całkowicie świadom rzeczywistości, ale jednocześnie pozostawać w stanie odprężenia. Długie pozostawanie w stanie takiego napięcia, przy tak "ciężkim" materiale, jest wyczerpujące.

Bolesna rola

Bardem nie należy do artystów, którzy odkrywają, że również poza planem żyją życiem swoich bohaterów. Przyznaje jednak, że nie zawsze łatwo jest oddzielić grubą kreską aktora od roli.

- Nigdy nie zdarza mi się zatracać swojej tożsamości - wyjaśnia. - Ale w przypadku niektórych ról, jak chociażby ta, widzę, jak coraz bardziej oddalam się od człowieka, o którym wiem, że nim jestem. W tym filmie ciążyłem w kierunku osoby, którą stworzyłem.

- Nie chcę przez to powiedzieć, że odczuwałem te same cierpienia, co Uxbal, bo przecież ja to nie on. Chodzi o to, że po prostu nie było już we mnie miejsca na cokolwiek innego, poza byciem nim. Ta postać odbyła tak wiele osobistych podróży, ciężkich i naładowanych emocjami, że - szczerze mówiąc - nie było dokąd od niej uciec.

Zobacz zwiastun filmu "Biutiful":


Bardem przyznaje, że wahał się przed przyjęciem tak bolesnej roli, mimo iż proponował ją mu jeden z najbardziej uznanych reżyserów w skali światowej.

- Powiedział mi: "Nie krępuj się jej odrzucić" - wspomina aktor. - Kiedy reżyser mówi ci, że napisał coś z myślą o tobie, pojawia się presja. Duża presja. Zazwyczaj w takich sytuacjach mawiam: "Och, nie potrafię odmówić!". Ale Alejandro jest mądrym człowiekiem i powiedział: "Możesz to zrobić ty albo może zrobić to ktoś inny. Ale ja chciałbym, żebyś to był ty.".

"Chcesz skoczyć ze mną, czy nie?"

Ostatecznie jednak Bardem poczuł, że nie może zaprzepaścić szansy na współpracę z Gonzalezem Inarritu. - Jestem wielkim fanem jego twórczości. Pracowali z nim najwięksi aktorzy wszech czasów, i to z nim stworzyli swoje najlepsze kreacje. Bardzo ciekawiło mnie to, w jaki sposób ten człowiek wydobywa z najlepszych aktorów to, co w nich najlepszego.

A zatem - jak to wyglądało? - Alejandro stawia cię pod ścianą, ale w pozytywnym znaczeniu tego wyrażenia. Pracuje ciężko, nie ustając. Materiał filmowy i to, co ci proponuje, to podróż życia. To nie jest tylko rola. To tak, jakby pytał: "Chcesz skoczyć ze mną, czy nie? Ty decydujesz.".

Większość filmów realizowanych jest w ten sposób, że kolejno rejestrowane są wszystkie sceny, których akcja rozgrywa się na danym planie. Powodowane jest to kwestiami finansowymi. W przypadku "Biutiful" było inaczej.

- Alejandro powiedział mi już na samym początku, że sceny będą rejestrowane w porządku chronologicznym - wspomina Bardem. - Jestem mu za to wdzięczny, bo w przeciwnym wypadku powstałby bałagan. W zasadzie byłoby to niemożliwe. Musi być jakiś łuk spajający całość, w którym osadzone są detale. W tym filmie jest również pewien bardzo ważny aspekt, a mianowicie postępująca choroba bohatera, która wpływa na jego umysł, ciało i duszę.

Natrudniejsze filmy

Bardem, urodzony na Wyspach Kanaryjskich jako Javier Angel Encinas, jest najmłodszym przedstawicielem aktorskiej rodziny, obecnej w hiszpańskim kinie od pokoleń. Zaczął grać już w wieku sześciu lat (był to telewizyjny serial "El Picaro" z 1974 roku). Jako nastolatek wystąpił w kilku kolejnych rodzimych serialach, grając jednocześnie w... narodowej reprezentacji rugby.

Międzynarodowej publiczności po raz pierwszy dał się poznać w hiszpańskiej czarnej komedii "Szynka, szynka" (1992).

Na przestrzeni ostatniej dekady na trwałe wpisał się w pejzaż światowego kina świetnymi rolami w takich anglojęzycznych filmach, jak "Zanim zapadnie noc" (2000; za tę rolę otrzymał nominację do Oscara), "W stronę morza" (2004), "Duchy Goi" (2006), "Miłość w czasach zarazy" (2007), "Vicky Cristina Barcelona" (2008) i "Jedz, módl się, kochaj" (2010). Za mrożącą krew w żyłach kreację okrutnego zabójcy w "To nie jest kraj dla starych ludzi" został nagrodzony Oscarem dla najlepszego aktora drugoplanowego.

Bardem zagrał dotąd w blisko pięćdziesięciu produkcjach filmowych i telewizyjnych. Jak mówi, niektóre role ciężko jest mu "wyrzucić ze swojego systemu". - Nie można tak po prostu zejść z planu i powiedzieć: "OK, skończyłem" - mówi. - W rzeczywistości człowiek pyta sam siebie: "OK, a teraz co mam z tym zrobić?". Trzeba zabrać daną postać ze sobą i pozwolić jej odejść.

- "Zanim zapadnie noc" i "W stronę morza" były dla mnie trudnymi filmami, ponieważ obie te role zostały oparte na prawdziwych historiach wspaniałych ludzi, wspaniałych istot ludzkich. Ci ludzie poświęcili swoje życie, by przekazać coś ważnego nam wszystkim. Po zakończeniu zdjęć musiałem przejść przez cały proces odchodzenia od tych postaci. Można powiedzieć, że przywoływałem je do mnie "duchem", a one przychodziły na wezwanie. Wiedziałem wtedy, że są ze mną i pozwalają mi na konkretne działanie.

- Aktor zakochuje się w pewnych postaciach - kończy swój wywód Bardem - albo w tym, co one sobą reprezentują. Ciężko jest wtedy powiedzieć "żegnaj". Ale też jest to miłe uczucie, kiedy chcesz im powiedzieć: "Dziękuję, że mogłem tobą być".

Cindy Pearlman, "New York Times"

Tłum. Katarzyna Kasińska

The New York Times
Dowiedz się więcej na temat: Javier Bardem | relacje | Ojców
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy