Wszystkie porażki Kevina Costnera. Jego filmy straciły miliony dolarów
Chociaż "Horyzont: Rozdział 1" święci triumfy na streamingu, w kinach epicki western okazał się porażką. Nie zwrócił nawet budżetu wynoszącego 50 milionów dolarów. Porażka? Owszem, ale nie największa w karierze Kevina Costnera. W przeszłości aktor i reżyser skakał między wielkimi sukcesami i kompletnymi klapami, nagradzanymi powrotami i kolejnymi nieudanymi projektami. Przypominamy największe potknięcia, z którymi musiał się mierzyć.
Należy zaznaczyć, że Costner bardzo szybko osiągnął ogromny sukces. Debiutował w 1981 roku w niezależnym filmie "Sizzle Beach, U.S.A.". Przełomem okazała się rola w westernie "Silverado" (1985). Dalej poszło z górki. Zagrał pierwszy plan w "Nietykalnych" (1987) i "Polu marzeń" (1989). W 1990 roku stanął za kamerą i wystąpił w głównej roli w "Tańczącym z wilkami". Rok później odebrał za niego Oscary za reżyserię i najlepszy film. Dekadę po debiucie był na szczycie. Wtedy przyszły pierwsze potknięcia.
"Robin Hood: Książę złodziei" okazał się drugim najlepiej zarabiającym filmem 1991 roku. Costner otrzymał za niego jednak Złotą Malinę dla najgorszego aktora. Wynikało to przede wszystkim z faktu, że niemal w każdej scenie jego bohater mówi innym akcentem. Reżyser Kevin Reynolds uważał, że Costner powinien mówić swoim naturalnym głosem. Aktor upierał się jednak, że Robin Hood musi mieć brytyjski akcent. Jednego dnia wygrywał reżyser, drugiego aktor. I słychać to w gotowym filmie.
"Bodyguard" także osiągnął sukces finansowy, ale został zniszczony przez recenzentów. Costner był siłą napędową produkcji. On także zdecydował o zaangażowaniu Whitney Houston do głównej roli kobiecej. Romans piosenkarki i jej ochroniarza zarobił w 1992 roku 410 milionów dolarów — lepszy wynik zrobił tylko disnejowski "Aladyn". Recenzenci byli mniej łaskawi. Krytykowali brak chemii między gwiazdami "Bodyguarda", dostało się także fryzurze Costnera, którą aktor miał zapożyczyć od Steve’a McQueena. Film otrzymał siedem nominacji do Złotych Malin — m.in. za najgorszy film, aktora, aktorkę i scenariusz.
Pierwszą porażką frekwencyjną w karierze Costnera okazał się "Wyatt Earp" z 1994 roku. Biografia jednego z najbardziej znanych szeryfów Dzikiego Zachodu kosztowała 63 miliony dolarów. Nie zwróciła się. Widzów odrzucił ponad trzygodzinny metraż oraz rozlazła narracja. Chociaż uznaje się, że Costner nie zagrał najgorzej, i tak zgarnął nominację do Złotej Maliny. Po latach aktor przyznał, że porażka filmu wynikała z daty jego premiery — zaledwie sześć miesięcy po "Tombstone", innej produkcji o Earpie. "Stworzyła się między nami rywalizacja. Dobry znajomy powiedział mi: 'Słuchaj, możemy wypuścić nasz film później. Nie potrzebujemy konkurencji'. A ja na to: 'Słuchaj, reżyser, scenarzysta, oni chcą to zrobić, więc pozwólmy im'. I zaczął się wyścig. Zawsze żałowałem, że zrodziła się między nami rywalizacja. 'Tombstone' to fajny film. Szkoda, że tak to się potoczyło" - wspominał w wywiadzie dla magazynu "GQ" w maju 2024 roku.
Natomiast pierwszym poważnym kryzysem w karierze aktora był "Wodny świat" z 1995 roku. Na jego planie ponownie pracował z Kevinem Reynoldsem, reżyserem "Robin Hooda". Film opowiadał o świecie, którego powierzchnię całkowicie pokryła woda. Costner wcielił się w tajemniczego żeglarza, który z dwójką rozbitków wyrusza w poszukiwaniu legendarnej suchej ziemi. Ambitny projekt kosztował ponad 175 milionów dolarów. W momencie premiery był najdroższym filmem w historii. Jednak w kinach zarobił 264 miliony dolarów. Przy ogromnym budżecie taka kwota nie mogła być satysfakcjonująca. Dla Costnera ta porażka była szczególnie dotkliwa, ponieważ miał on znaczący wpływ na kształt "Wodnego świta". Na planie wielokrotnie dochodziło do kłótni między nim i Reynoldsem. W końcu reżyser zrezygnował z projektu.
Krytycy nie byli zachwyceni i dali temu wyraz. Nazywali "Wodny świat" popłuczynami po "Mad Maksie". Krytykowano grę aktorską, fabułę i przedstawienie świata. Znowu pojawiły się nominacje do Złotych Malin. "Wodny świat" nie był jednak totalną katastrofą. Po premierze na VHS oraz sprzedaży gadżetów i licencji do telewizji zaczął zarabiać. "Ludzie chcieli, żeby to była porażka" - przyznał Reynolds w rozmowie z portalem "The Den of Geek". "To naprawdę wyjątkowy, fajny film. Jasne, na pewno ma wady. Jednak był też bardzo innowacyjny" - wyznał Costner w rozmowie z "Huffpost".
I wtedy pojawił się "Wysłannik przyszłości" (1997). Costner nie tylko zagrał w nim główną rolę. Stanął także za kamerą filmu, po raz pierwszy od "Tańczącego z wilkami". Aktor wcielił się w mężczyznę znanego jako Listonosz, który przemierza Stany Zjednoczone spustoszone po kataklizmie. Gdziekolwiek się pojawi, stara się przywrócić wiarę w lepsze jutro. Ściera się także z wojskowym o dyktatorskich zapędach.
Film poległ w box-offisie. Przy budżecie 80 milionów dolarów zarobił tylko 30 milionów. Krytycy byli bezlitośni. Punktowali Costnera za obsadzenie się w roli głównej. Porównywali "Wysłannika przyszłości" do nieudanej próby postawienia sobie pomnika. Gene Siskel, jeden z najpopularniejszych amerykańskich krytyków, żartował, że film powinien nosić tytuł "Tańcząc ze sobą". Wskazywano także, że produkcja może sprawdziłaby się jako guilty pleasure, gdyby nie była tak długa, poważna i zapatrzona w siebie. Costner bronił filmu: "Zawsze myślałem, że to dobra rzecz. Pewnie zacząłem ją w zły sposób. Powinienem dać na początku coś w rodzaju: 'Dawno, dawno temu...', bo to współczesna baśń" - mówił w rozmowie z Huffpost. Porażkę "Wysłannika przyszłości" przypieczętowało pięć Złotych Malin — za film, reżyserię, scenariusz, rolę Costnera i dobór piosenek.
Mimo tak dotkliwych niepowodzeń kariera Costnera się nie skończyła. Na pewien czas zniknął jednak z wysokobudżetowych produkcji. Cały czas był aktywny zawodowo. W 2003 roku wyreżyserował mały western "Bezprawie", który został dobrze przyjęty. W 2012 roku wystąpił w miniserialu "Hatfields & McCoys: Wojna klanów", za który otrzymał Złoty Glob i Emmy. Od tego momentu zaczął się jego powrót. Od 2018 do 2023 roku wcielał się w Johna Duttona w serialu "Yellowstone". Przyniósł mu on kolejnego Złotego Globa i miano jednego z najlepiej opłacanych telewizyjnych aktorów. Costner udowodnił już, że potrafi się podnieść po każdym gorzej przyjętym projekcie. Wydaje się, że podobnie będzie z "Horyzontem".