Wspominają Tadeusza Konwickiego
Filmowcy i filmoznawcy wspominają zmarłego 7 stycznia wybitnego pisarza i reżysera Tadeusza Konwickiego.
Tadeusz Konwicki był jednym z najgenialniejszych diagnostów niepokojów, lęków, sprzeniewierzeń epoki PRL. Czułym i ciepłym człowiekiem - tak zmarłego pisarza i reżysera wspomina aktor Olgierd Łukaszewicz, który współpracował z nim m.in. przy filmie "Dolina Issy".
"Dla aktorów i na planie filmowym był wspaniałym, dowcipnym partnerem, ale dokładnie czuło się, że jest się elementem jego kompozycji, jego obrazu" - mówi PAP Łukaszewicz, prezes Związku Artystów Scen Polskich.
Jak dodaje, Tadeusz Konwicki cenił niezależność, suwerenność w sądach, w rozmowach u partnerów. "Właściwie obligował do odpowiedzialności za swój wizerunek nas, młodszych. Jako pisarz fascynował mnie, wzruszał. W moim domu są wszystkie jego książki. Podobno pisał te książki nie wiadomo kiedy, jak wiemy ze wspomnień Andrzeja Łapickiego" - wspomina Łukaszewicz.
"To była osoba, która decydowała o kształcie, ambicjach i aspiracjach polskiej kinematografii przez kilkadziesiąt lat. Jako kierownik literacki - gdy rodziło się artystyczne kino w odpowiedzi, w opozycji do tego, co się działo przed wojną - on wychował i był partnerem takich twórców jak Jerzy Kawalerowicz, Andrzej Wajda czy Kazimierz Kutz. Naznaczył swoim partnerstwem całe to pokolenie. Ta kinematografia mówiła do nas, rozmawiała z nami. A mówiła to, co dramaturg i mózg tej całej sprawy - Konwicki - chciał" - przekonuje aktor.
Jak ocenia, Konwicki był bardzo czułym, ciepłym człowiekiem. "Potrafił też być bardzo zwykły w rozmowie i nie krępował swoją erudycją i swoim autorytetem. Bardzo kochany, ciepły, skromny" - mówił.
Zawsze byłem ciekaw opinii, sądu Tadeusza Konwickiego; odszedł bardzo dla mnie bliski i czuły człowiek - tak o śmierci wybitnego pisarza i reżysera mówi z kolei krytyk i historyk filmu, prof. UJ Tadeusz Lubelski.
"To człowiek zupełnie nie do zastąpienia. Jako pisarz i filmowiec równocześnie był dla mnie młodzieńczą fascynacją" - opowiada PAP Lubelski, który w 1979 r. obronił na Uniwersytecie Śląskim pracę doktorską pt. "Poetyka powieści i filmów Tadeusza Konwickiego".
Jak wspomina, Konwicki miał "wspaniały okres między filmem 'Ostatni dzień lata' z 1958 r., powieścią 'Dziura w niebie', być może najwybitniejszą jego powieścią 'Sennik Współczesny', filmem 'Salto', po późne powieści z lat 70. 'Wniebowstąpienie', 'Nic albo nic', aż wreszcie po jego ukochany film 'Jak daleko stąd, jak blisko'".
"Wybrałem go na bohatera mojego doktoratu. Spotkaliśmy się w 1980 r. Od tego czasu byliśmy w kontakcie. Kiedy przyjeżdżałem do Warszawy, zawsze starałem się z nim spotkać" - opowiada Lubelski.
Ocenił, że niepowtarzalność Konwickiego brała się z połączenia kilku rzeczy. "Jego cech osobistych, genów, uzdolnień i z tego, że we wczesnej młodości niesłychanie zaryzykował, bo w latach 1944-1945 walczył w partyzantce antyradzieckiej. Równocześnie pochodził z Wileńszczyzny, był tym krewnym Mickiewicza, jakimś nosicielem legendy. To wszystko razem z niesłychaną sprawnością językową było obecne w jego twórczości" - podkreśla.
Lubelski wspomina, że kilka razy miał okazję przeprowadzać wywiady z Konwickim dla prasy, w tym m.in. dla miesięcznika "Kino". "Mówił swoją prozą, nie trzeba było nic po nim redagować. Mówił gotowymi zdaniami, które układały się w gotowe akapity, a te zaś - w esej. Pod tym względem był zupełnie nieporównany" - zaznacza.
"20 lat temu wydał swoją ostatnią książkę 'Pamflet na siebie'. To było bardzo długie milczenie, które też jakoś znaczyło. On uznał, że jego czas minął. Denerwowała, męczyła, krępowała go też starość. Równocześnie to było bardzo świadome wycofanie się z twórczości. Rozczarowały go nasze czasy. Spodziewał się czegoś innego, inaczej sobie je wyobrażał" - dodaje.
Lubelski przypomina, że Konwicki przyznał w rozmowie z Adamem Michnikiem, że czuje się odpowiedzialny za PRL: "To było państwo, pewnie jakoś nieudane, ale łączyło się z pewnymi nadziejami takich ludzi jak Konwicki"..
Jako odważnego, pierwszoplanowego w Polsce reżysera, który przesuwał granice kina, wspomina zmarłego Konwickiego, dr hab. Krzysztof Kornacki - filmoznawca z Uniwersytetu Gdańskiego.
"Wprawdzie dorobek filmowy Konwickiego jest dosyć skromny, bo w ciągu trzydziestu lat zrealizował tylko sześć długometrażowych filmów, a ostatni z nich w 1989 r., ale jakościowo jest to reżyser absolutnie pierwszoplanowy w polskim kinie" - twierdzi Kornacki.
Jego zdaniem tak, jak Konwicki był eksperymentatorem w dziedzinie literatury i był znany z tego, że przesuwał jej granice daleko poza realizm, tak też i w kinie większość jego obrazów to filmy quasi eksperymentalne. "Posuwały one język kina dalej niż filmy szeregu znanych i licencjonowanych reżyserów. Dosyć powiedzieć o jego filmie 'Salto' z 1965 r., czy o filmie 'Jak daleko stąd, jak blisko' - to jest szczególny przypadek filmu onirycznego i jednocześnie osobistego eseju" - przekonuje.
Konwicki, jako literat, był - według Kornackiego - jednym z najbardziej odważnych i nonkonformistycznych reżyserów filmowych, "może dlatego, że nie stała za nim edukacja filmowa, która kształtuje reżyserów do swoistej poprawności".
"On był bardzo odważny w swoim kinie, a jednocześnie też niezwykle osobisty, podobnie, jak w literaturze. Zawsze obracał się wokół tematów, które miały swoje źródło w jego biografii, w tej mitologicznej Dolinie Issy. Dla mnie był jednym z najwybitniejszych i najważniejszych twórców filmowych i trochę szkoda było, że po 1989 r. odłożył kamerę, bo na pewno był jeszcze w stanie wiele dać temu poprawnemu dosyć po 1989 r. kinu polskiemu" - podsumowuje filmoznawca.
Żywiołem Tadeusza Konwickiego była rozmowa. Ciągnął do tego, żeby rozmawiać z ludźmi. Pod koniec życia, gdy jego przyjaciele odeszli, czuł się bardzo samotny; i jako człowiek, i jako pisarz - wspomina aktorka Joanna Szczepkowska.
"W jego wypowiedziach było bardzo wiele dowcipu, był pogodny. I zawsze był ciekaw czyjejś opinii, więc te rozmowy były prawdziwe" - mówi Szczepkowska, która współpracowała z Konwickim przy takich filmach jak "Dolina Issy" czy "Kronika wypadków miłosnych".
"Tadeusz Konwicki był - i w życiu, i w pracy - uosobieniem spokoju. Nigdy nie widziałam, żeby się zdenerwował. Był cichy i sam z siebie, ponieważ miał w sobie bardzo dużo ładunku poezji i artyzmu, stwarzał znakomity klimat do pracy, nie potrzebując wielu słów. Jako reżyser był na drugim planie, a to rzadkość" - wspomina artystka.
Jak mówi, książki Konwickiego, takie jak "Wniebowstąpienie", "Mała apokalipsa" czy "Sennik współczesny", były to dzieła, które ona i jej przyjaciele "dosłownie wyrywali sobie z rąk".
"Wtedy o książkach mówiło się wszędzie. Konwicki mocno przeżywał tę zmianę cywilizacyjną i bardzo przeżywał odejście swoich przyjaciół, bo częścią jego życia były spotkania codzienne z kręgiem znajomych, z których on został sam. Odchodził w poczuciu osamotnienia i jako pisarz, w związku z tym, że książka nie ma takiego znaczenia, i jako człowiek" - opowiada aktorka.
"Konwicki bywał codziennie w kawiarni u Bliklego, zawsze przy tym samym stoliku, samotnie... Kilkakrotnie zdarzyło mi się tam po prostu przyjść i porozmawiać. Staraliśmy się go odwiedzać jak najczęściej, tylko że on - jako pisarz z innym poczuciem czasu - przychodził tam koło jedenastej rano, kiedy wszyscy są zajęci. Może jego śmierć sprawi, że jeszcze raz sięgniemy po naprawdę wielką literaturę, jaką on stworzył" - przyznaje Szczepkowska.
Tadeusz Konwicki uczył nas, jak ważne jest być wiernym sobie. Jego filmowy debiut - "Ostatni dzień lata" - wyprzedzał dokonania francuskiej Nowej Fali - mówi o zmarłym pisarzu i filmowcu Andrzej Wajda.
"Tadeusz Konwicki uczył nas przede wszystkim tego, żeby być sobą, być wiernym sobie. Odszedł, ale zostawił nam tę wskazówkę. Spotkałem go w życiu dość wcześnie, to on zadecydował o tym, że zrealizowałem film 'Kanał'. To jego upór, jego zdecydowana postawa podczas komisji scenariuszowej spowodowała, że ten film został zatwierdzony, a potem zrealizowany przeze mnie. Był kierownikiem literackim w zespole filmowym Tor, gdzie robiłem swoje kolejne filmy, więc miałem możność obserwować go z bliska, pamiętam jego bardzo złośliwe oceny tego, co mu się nie podobało, ale też fantastyczne reakcje, milczące pochwały, tego co akceptował" - opowiada Andrzej Wajda.
Jego zdaniem zbyt mało ceniony jest debiut reżyserski Tadeusza Konwickiego, film "Ostatni dzień lata" z 1958 roku, film eksperymentalny, niezwykle statyczny, zrealizowany w warunkach amatorskich. "Ten film był ewenementem w czasie, gdy powstał (...) Tego rodzaju filmy na świecie powstawały dopiero później, we francuskiej Nowej Fali. Dopiero wtedy rozwinęło się kino, które Konwicki wcześniej wydobył z siebie" - wspomina Wajda.
"Miałem szczęście pracować raz z Konwickim podczas ekranizacji jego powieści 'Kronika wypadków miłosnych'. On pojawił się w tym filmie, 'zagrał' byłoby tutaj złym słowem; pojawił się, jako postać, która przychodzi znikąd i znika w nicości. To była jedna z najbardziej dojmujących przygód w moim długim filmowym życiu" - wyznaje reżyser.
"Konwicki odszedł, ale zostawił nam swoje powieści, rozważania o naszym świecie, swoje filmy i będzie do nas wracał. Konwicki w tych najtrudniejszych latach był tym, który pokazywał nam, że trzeba być sobą, stać przy swoich, a równocześnie zmieniać ten świat i tworzyć nowy. On to robił, otwierał przed nami nowe rzeczywistości" - dodaje Wajda.
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!