Reklama

Wspominają Ninę Andrycz

Koledzy po fachu, znawcy kina i teatru, wspominają zmarłą w piątek, 31 stycznia, Ninę Andrycz.

"To aktorka legendarna. Zdołała jeszcze przed wojną uzyskać status gwiazdy, przede wszystkim teatralnej, bo film wtedy nie miał takiego znaczenia. Potem przeniosła go do nowych czasów i jako premierowa (żona Józefa Cyrankiewicza) egzekwowała" - mówi o Andrycz aktor i prezes Związku Artystów Scen Polskich Olgierd Łukaszewicz.

"Przed rokiem poprosiliśmy ją o życzenia dla artystów weteranów scen polskich. Jej słowa były wzruszające, ale jednocześnie stawiające pewne wymagania. Nakazała swoim kolegom, aby gdy nie mogą już na scenie pokazywać swoich emocji, pisali książki, tak jak ona to zrobiła. Towarzyszyłem jej w czytaniu jej książki w bibliotece w Jabłonnej. Osoba stuletnia stała przez godzinę przed mikrofonem. Ja miałem niewiele do odczytania, mogłem podziwiać jej sprawność umysłu, jej koncentrację, dowcip. Potem przez kolejną godzinę rozdawała autografy. Była w niej ogromna siła" - dodaje.

Reklama

"Poznałem bardzo głęboko myślącego, szczerego do bólu człowieka, co zresztą potwierdzała w swoich książkach. Osobę, która wyraża człowieczeństwo wraz ze wszystkimi sprzecznościami drzemiącymi w człowieku. W rozmowie okazała się bardzo ciepła, miła, choć wśród starszych aktorów - ja nie miałem okazji z nią grać - krążą legendy o tym, że była niezwykle wymagająca. Danuta Szaflarska opowiadała, że w pierwszych rolach pani Nina była osobą bardzo prostą, nie było w niej tej królowej. Od początku miała ogromne zdolności charakterystyczne. Jako młoda aktorka potrafiła zagrać bardzo różne charaktery, wielkie role, które od razu ustawiły ją wysoko w hierarchii. Studiowała prawo. Jej umysł był niezwykle zdyscyplinowany, co aktorom rzadko się zdarza i emocje zazwyczaj biorą górę. Ona umiała zaprezentować swoją wizję" - podsumowuje Łukaszewicz.

Barbara Osterloff, profesor Akademii Teatralnej w Warszawie, wykładowczyni historii teatru na Wydziale Aktorskim Akademii Teatralnej, przekonuje z kolei, że "Dla polskiego teatru Nina Andrycz ma ogromne zasługi; wiele jej ról wpisało się w 'roczniki Teatru Polskiego' jako role ważne, często wybitne. Należy do tego wspaniałego pokolenia, które chowało się w Polsce niepodległej, pod okiem Aleksandra Zelwerowicza w Instytucie Sztuki Teatralnej - była to wówczas bardzo nowoczesna uczelnia w skali Europy. Tam nauczyła się wielu rzeczy, które zwróciły na nią uwagę już w momencie, w którym kończyła Państwowy Instytut Sztuki Teatralnej. To był rok 1934 i był to rocznik znakomity, który opuszczał szkołę, a później zaznaczył się mocno w teatrze. Z tego samego rocznika pochodziła także Elżbieta Barszczewska, z którą Andrycz konkurowała na scenie".

"Debiutowała jeszcze przed wojną. Teatr Polski to było to miejsce i ta scena, której pozostała wierna przez długie lata. Jej słynną przedwojenną rolą była rola Solange w sztuce Iwaszkiewicza 'Lato w Nohant'. Warszawie pozostała wierna przez wszystkie lata swojego życia i Teatrowi Polskiemu również. Jeśli mówimy o jej zasługach dla teatru, mamy na myśli właśnie te role, które zagrała na scenie przy ulicy Karasia za dyrekcji przede wszystkim Arnolda Szyfmana, ale także wielu innych dyrektorów" - opowiada Osterloff".

"Można powiedzieć, że była 'amantką liryczną' w początkach swojej twórczości - grała te wspaniałe młode kobiety o wielkiej urodzie i bardzo ciekawym wnętrzu, ale 'amantką liryczną' pozostała na długie lata, nie bacząc na swój wiek. Myślę, że była niezwykłą kobietą, która potrafiła wypowiedzieć się także w słowie pisanym. Pisała wiersze, a także powieść autobiograficzną pod tytułem 'My, rozdwojeni', w której opisywała swoje wejście do Teatru Polskiego i swój romans z Aleksandrem Węgierką. Miała wiele talentów, którymi zadziwiała do późnego wieku" - dodaje.

"Nina Andrycz jest rówieśniczką Teatru Polskiego. Przylgnął do niej przydomek 'królowa'. Grała wspaniałe te wielkie role, heroiny romantyczne w klasycznym repertuarze. Potrafiła w rolach heroin pokazać wnętrze, konflikty, dramaty, wielką miłość i bunt wobec świata. Ale zagrała także Joannę D'Arc w 'Świętej Joannie' Shawa; to była próba przełamania tego wizerunku królowej i królewskich ról we wspaniałych kostiumach. Miała wspaniałą dykcję, wielką kulturę słowa. Zagrała jednak i panią Dulską w Teatrze Polskim - w kapciach, bez makijażu - a także, pod koniec życia, zagrała w 'Krzesłach; Ionesco wraz ze swoim wieloletnim partnerem Ignacym Gogolewskim. To także był popis gry. Zrobiła wiele, by swój królewski wizerunek przełamać" - kończy Ostreloff.

"W naszej pamięci Nina Andrycz pozostawi wiele swoich świetnych kreacji. Bo odeszła od nas wielka aktorka, która przez ponad 70 lat była związana z Teatrem Polskim. Wśród wielu znakomitości tego teatru to Nina Andrycz najdłużej oddawała mu swoją energię i talent. Miałem ten zaszczyt, że grałem w sztukach u jej boku. Wśród nich wspominam jedną z moich pierwszych poważnych ról w 'Miesiącu na wsi' Iwana Turgieniewa, gdzie wcieliłem się w postać studenta Aleksieja Nikołajewicza Bielajewa. To było jeszcze w latach 50. Inne spektakle, w których zagrałem u boku Niny Andrycz, to 'Popołudnie kochanków' Józefa Hena, 'Krzesła' Eugene'a Ionesco i 'Maria Stuart' Juliusza Słowackiego" - wyznaje aktor Teatru Narodowego Ignacy Gogolewski.

"Każde spotkanie z Niną Andrycz wywierało na mnie ogromne wrażenie. Umiałem znaleźć się obok niej, jak np. w sztuce 'Krzesła' Ionesco, w której - jak pisał jeden z recenzentów teatralnych - 'Ignacy Gogolewski umiał być pół kroku za naszą znakomitą gwiazdą'. Te słowa sprawiły mi ogromną satysfakcję. Nina Andrycz miała życie przepiękne, barwne, okraszone wieloma radościami. Teraz pozostaje nam smutek, miała długie życie, ale wszyscy chcielibyśmy żyć wiecznie. Trudno podsumować tak bogatą indywidualność. To jest niemożliwe, jeśli nie chce się popaść w banał" - twierdzi.

"Pamiętajmy, że pozostawi po sobie nie tylko wiele interesujących ról, ale również słuchowiska radiowe, książki, poezję. Była wszechstronnie utalentowana, mam nadzieję, że podkreślą to jej biografowie. Nina Andrycz była osobą nieprzeciętną i jako aktorka, i jako kobieta niebywałej urody.

Osobny temat to jej małżeństwo z Józefem Cyrankiewiczem - wysokim dygnitarzem już minionej administracji. To wszystko składało się na całość jej życia. Nina Andrycz pozostawia nas teraz w zadumie, smutku. Musimy się z jej śmiercią pogodzić" - z żalem dodaje Gogolewski.

Natomiast reżyser Maciej Prus mówi o zmarłej: "Nina Andrycz była niekonwencjonalną, piękną kobietą. Była niespokojna intelektualnie, obdarzona talentami, zawsze wzbudzała skrajne emocje. Za takimi osobami się tęskni. Luki po nich nie można wypełnić".

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL/PAP
Dowiedz się więcej na temat: Nina Andrycz | andrycz
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy