Wojciech Zieliński: Nie mógłbym tego robić
Jedną z gwiazd filmu "Służby specjalne", który odsłania kulisy życia i pracy oficerów Wojskowych Służb Informacyjnych, jest Wojciech Zieliński. "Nie mógłbym żyć w takim strachu, niepewności jak mój bohater" - stwierdza aktor. Określa też siebie jako pacyfistę.
Kim jest twój bohater?
Wojciech Zieliński: Gram kpt. Janusza Cerata z oddziału kontrwywiadu Wojskowych Służb Informacyjnych, który wrócił z misji w Afganistanie. Trafia do tajnej jednostki do zadań specjalnych. W pewnym momencie odkrywa, że tak naprawdę nie wie, dla kogo pracuje. To facet, który wychował się w domu dziecka. Wpojono mu idee wojskowości i patriotyzmu. Jest zaprogramowany na wykonywane zadań, ale czasami dopadają go rozterki, wzruszenie.
- Poznajemy nie tylko jego życie zawodowe, ale również prywatne. Wraz z żoną stara się o dziecko. Gdy okazuje się, że jest bezpłodny, decydują się na adopcję. Pod wpływem moich sugestii, Patryk (Vega - reżyser filmu - przyp. red.) znacząco zmienił tę postać i ją rozwinął. Dzięki tym zmianom, łatwiej zrozumieć, dlaczego Janusz jest takim, a nie innym człowiekiem.
Czy spotkałeś się z ludźmi z kręgu służb specjalnych, przygotowując się do roli?
- Nie poznałem ich osobiście. Dużo rozmawiałem z Patrykiem Vegą - to on miał styczność z tymi ludźmi. Opowiadał mi ich historie, tłumaczył ich sposób myślenia. Wyprzedzając twoje pytanie, nie oglądałem też żadnych filmów o agentach. Wolałem poczytać biografie prawdziwych ludzi, którzy wykonywali podobny, bądź ten właśnie zawód. Praca nad filmem zbiegła się m.in. z premierą książki "Zawód: szpieg" płk. Aleksandra Makowskiego, legendy polskiego wywiadu.
Czy przed zdjęciami musiałeś zadbać o tężyznę fizyczną, chodziłeś na strzelnicę, itd.?
- Nie, bo cały czas dbam o dobrą formę. Od siedmiu lat trenuję krav magę, izraelski system walki. Wcześniej ćwiczyłem taekwondo i jujitsu. Gdy chodzi o strzelanie, uczyłem się tego przy okazji pracy nad innymi rolami. Zresztą w "Służbach specjalnych" nie miałem nawet sceny z pistoletem.
Czy ty, Wojciech Zieliński, byłbyś w stanie wykonywać pracę agenta służb specjalnych?
- Przypuszczam, że nie. Również nie mógłbym być policjantem, którego gram w serialu "Zbrodnia" w AXN. Za bardzo boję się o własne życie. Nie mógłbym funkcjonować w takim strachu, niepewności. Jestem też pacyfistą. Nie potrafiłbym zgnieść na szybie biedronki, a co dopiero zabić człowieka.
"Służby specjalne" pełne są naturalistycznych scen. Czy miałeś w życiu do czynienia z podobnymi, drastycznymi sytuacjami?
- Mam przed oczyma wiele wstrząsających obrazów. Przygotowując się do roli w "Lekarzach", brałem udział w operacji amputowania nogi. Byłem też kilka razy świadkiem poważnych wypadków. To nie widok pokiereszowanego ciała był dla mnie najbardziej przejmujący. Przede wszystkim miałem filozoficzną refleksję, że był człowiek i już go nie ma.
Film realizowano w różnych krajach. Gdzie pracowałeś z ekipą?
- Byłem w kurdyjskiej części Iraku (w filmie udawał Afganistan). Oprócz tego pracowałem w Rydze i włoskim Portofino. W Kurdystanie ludzie okazali się przemili. Pamiętam, że po scenie wybuchu samochodu wyszła do nas z tacką herbaty jakaś pani, której nie znaliśmy. Minusem było to, że panował tam straszny chaos organizacyjny. Gdy przyjechaliśmy, okazało się, że nic nie jest gotowe.
- Wydarzyło się za to coś nieprawdopodobnego. Dostaliśmy od lokalnej policji 'na słowo' kałasznikowy. 'Dobra, to wieczorem nam je przywieziecie' - powiedzieli, nie znając nas, wiedząc tylko, że kręcimy jakiś film. W Polsce nawet jak pożycza się buty policyjne, nie obejdzie się bez biurokracji.
Rozmawiał Andrzej Grabarczuk (PAP Life).
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!