Wojciech Malajkat adoptował z żoną dwoje dzieci. "Ojcostwo uczyniło mnie lepszym człowiekiem"
59-letni Wojciech Malajkat, którego aktualnie możemy oglądać w kinie w "Listach do M 5", nie kryje, że przez kilkanaście lat starał się z żoną o dziecko, ale los odmówił im prawa do posiadania własnych pociech. Aktor i jego ukochana zdecydowali się w końcu na adopcję. Dziś nie wyobrażają sobie życia bez Michaliny i Kacpra.
Wojciech Malajkat i Katarzyna Engwert byli bardzo młodzi, gdy po raz pierwszy wyznali sobie miłość. Dobrze się już wtedy znali ze szkolnej ławki. Chodzili do jednej klasy w mrągowskim liceum i uwielbiali spędzać ze sobą czas. Nauczyciele często wyrzucali Kasię z klasy, bo śmiała się z dowcipów, które szeptał jej do ucha Wojtek.
- Opowiadałem jej jakieś głupoty i ona chichotała, a zapytana, o co chodzi na lekcji, nie umiała odpowiedzieć i cierpiała z tego powodu - wspomina aktor.
To, że on i Kasia już jako nastolatkowie mieli się ku sobie, nie oznacza, że planowali wspólną przyszłość, zwłaszcza że mieli diametralnie różne pomysły na siebie.
Ona chciała skończyć anglistykę i zostać nauczycielką, on marzył o karierze aktorskiej i wierzył, że uda mu się odnieść sukces. Po maturze ich drogi przestały się krzyżować. Wojtek dostał się do szkoły filmowej i wyjechał do Łodzi, Kasia poszła studia pedagogiczne na uczelni w Olsztynie. Przelotne spotkania podczas wizyt w Mrągowie nie sprzyjały rozwojowi uczuć, ale jednak próbowali stworzyć coś na kształt związku. Kiedy jednak Katarzyna po studiach wyjechała do pracy za granicę, Wojciech był niemal pewny, że już nigdy jej nie zobaczy. Wtedy, gdy mówiła mu, że wyrusza w świat na poszukiwanie szczęścia, nie przypuszczała, że kilka lat później znajdzie je w jego ramionach.
Wojciech Malajkat był pierwszą osobą, do której Katarzyna Engwert zadzwoniła po powrocie do Polski w 1990 roku. Miał już wtedy na koncie sporo świetnych ról i spore grono fanek, powoli stawał się jednym z najpopularniejszych i najbardziej zapracowanych aktorów młodego pokolenia. Tak naprawdę już od dawna nie myślał o Kasi. Pogodził się z myślą, że jej nie ma i zapomniał, jak bardzo był w niej kiedyś zakochany. Gdy jednak ją zobaczył, od razu wiedział, że to o niej u swego boku marzył, wyobrażając sobie żonę, dom, rodzinę.
Nie chciał, żeby znowu mu "uciekła", więc poprosił, by została jego żoną. Niemal oszalał z radości, słysząc "tak".
- Inteligentna, wrażliwa, ciepła, z poczuciem humoru, a przy tym zaradna i odważna - mówił o ukochanej w wywiadzie dla "Gali".
Zanim państwo Malajkatowie dorobili się własnego domu, zamieszkali z przyjaciółmi Wojtka - Zbigniewem Zamachowskim i Piotrem Polkiem - w mieszkaniu na Saskiej Kępie. Kasia poszła do pracy w szkole, a wieczory spędzała w teatrze, podziwiając męża w "Wujaszku Wani", "Amerykaninie w Paryżu" czy "Iwonie, księżniczce Burgunda". Wojciech Malajkat dedykował jej każdą swoją rolę, a ona odpłacała mu się kanapkami, które zawsze miała przy sobie na wypadek, gdyby zgłodniał. Znajomi stawiali ich sobie za wzór i ciągle... prosili ich na rodziców chrzestnych swoich dzieci.
- Mamy już z żoną szesnaścioro chrześniaków - pochwalił się aktor w swej książce.
Niestety, mimo starań wciąż nie mieli własnych dzieci. Kasia bardzo przeżywała, że nie może dać Wojtkowi tego, czego pragnął najbardziej. Bała się, że pewnego dnia odejdzie. A on ani myślał jej zostawić.
- Kiedy widzimy, że nasz partner dochodzi do muru, którego nie może pokonać, to musimy mu w tym pomóc, a nie przypierać go do tego muru - wyznał na kartach książki "O gust walczę. Rozmowy o życiu i teatrze".
Po siedemnastu latach małżeństwa Katarzyna i Wojciech podjęli decyzję o adopcji. W 2008 roku w ich domu pojawili się Kacper i Michalina.
- Ojcostwo uczyniło mnie lepszym człowiekiem - twierdzi aktor i dodaje, że odkąd został tatą, bardzo się zmienił.
Choć Wojciech Malajkat i jego żona w końcu uwili sobie własne gniazdko w stolicy, coś zawsze ciągnęło ich na Mazury, skąd oboje pochodzą, gdzie się wychowali i gdzie przeżyli pierwsze wspólne miłosne uniesienia. Gdy tylko nadarzyła się okazja, kupili posiadłość nad jeziorem...
- Tam jest nasz azyl. Tam spędzamy co roku prawie dwa miesiące wakacji - mówi Wojciech.
Był moment, że aktor zapragnął stworzyć w Mikołajkach miejsce, w którym mogliby spotykać się miłośnicy dobrego kina i dobrego jedzenia. Niedługo po ślubie z Kasią, podczas uroczystej gali z udziałem mnóstwa zaproszonych przyjaciół, zainaugurował działalność "Malajkina". Dziesięć lat później miał już w Warszawie tyle obowiązków, że nie był w stanie osobiście nadzorować swojej mazurskiej firmy. Nie chciał, aby cokolwiek poza kierowaniem Teatrem Syrena, którego dyrektorem został w 2009 roku, odciągało go od żony i - przede wszystkim - dzieci.
Do sprzedaży "Malajkina" żona przekonała go wkrótce po tym, gdy u ich adoptowanego syna zdiagnozowano ADHD. Praca w teatrze i tak pochłaniała mu całe dnie. Bywało, że Katarzyna buntowała się, gdy po czwartej premierze z rzędu zaczynał przygotowania do piątej.
- Wychodzę rano, odwożę dzieci do szkoły, jadę prosto do pracy i wracam po dwudziestej drugiej - opowiadał "Gali".
W domu, w którym przecież zawsze jest coś do zrobienia, praktycznie nic nie robił, bo nie miał na to ani czasu, ani siły, a gdy trafił mu się wolny dzień, wolał pojeździć z dziećmi na rowerach, niż kosić trawnik.
- Moje życie polega głównie na tym, że nie ma mnie w domu - przyznał szczerze.
Katarzyna już dawno przyzwyczaiła się do tego, że mając za męża aktora, przez większość czasu zdana jest tylko na siebie. Nigdy nie robiła Wojciechowi wyrzutów z tego powodu, choć nieraz miała ochotę tupnąć nogą. Ma swoją pracę, którą kocha, i jest zbyt zajęta, by kłócić się z byle powodu. Aktor także nie jest skory do kłótni.
- Kiedy oboje pójdziemy w zaparte, nie ustąpimy ani na pół kroku, to zamieni się to we wspólną udrękę - twierdzi.
- Poza tym dbamy o to, że drugiej osobie było po prostu dobrze - mówi.
Najciemniejsze jak dotąd chmury pojawiły nad małżeństwem Katarzyny i Wojciecha Malajkatów w 2016 roku. Aktor został wtedy wybrany rektorem warszawskiej Akademii Teatralnej i bez wahania przyjął posadę na uczelni.
Kasia powiedziała mu, że nie zgadza się, by brał sobie na głowę kolejne obowiązki. Stwierdziła, że nie chce zostać wdową i zażądała od męża, żeby zwolnił tempo. Na znak protestu przestała pojawiać się na premierach w Syrenie i zagroziła, że w końcu się spakuje i wyjedzie z dziećmi na Mazury. Wojciech zdecydował się oddać ukochany teatr we władanie komuś innemu, ale zaczął się zastanawiać, czy aby na pewno jest szczęśliwy, skoro musi rezygnować z czegoś, co kocha i co daje mu satysfakcję.
- Nie wiem, co to jest szczęście. Nie toczy mnie żadna choroba, nie dręczą kłopoty finansowe, ale czy to jest szczęście? - zastanawiał się jeszcze niedawno.
Dziś nie ma już wątpliwości, że Kasia miała rację.
- Mam rodzinę i wiem, że nie może mnie zabraknąć z powodu zawału serca - powiedział "Vivie!", gdy wreszcie udało mu się tak zorganizować sobie pracę, by mieć czas i na spacer z żoną, i na rozmowę z dzieciakami, i na - jak mówi - zrobienie czegoś koło domu.
- Kiedyś śniły mi się nowe role, teraz śnię o oszalałych roślinach w ogrodzie, które wymagają okiełznania - żartuje.
Wojciech z podziwem obserwuje, jak wspaniałą mamą dla Kacpra i Misi jest Katarzyna. Wie, że poświęcał dzieciom mało czasu, ale zawsze starał się być przy nich, gdy tego potrzebowały. Boi się chwili, gdy syn i córka wyfruną z rodzinnego gniazda i nie będą miały czasu dla niego. Już teraz, gdy czasami gdzieś wyjeżdżają, łapie się na tym, że bardzo mu ich brakuje.
Wojciech Malajkat nie umie żyć bez Kasi. Nie tylko dlatego, że bardzo ją kocha, ale też dlatego, że bez niej po prostu by zginął.
- Jestem bezradny w kuchni. Jem tylko to, co ugotuje mi żona - twierdzi.
- Poza tym naprawdę wierzę, że nie po to tak długo się szukaliśmy i tak długo czekaliśmy na siebie, żeby teraz rezygnować z tego, co razem udało nam się zbudować przez te dwadzieścia kilka lat - kwituje.
***
Wypowiedzi aktora pochodzą z książki "Wojciech Malajkat. O gust walczę. Rozmowy o życiu i teatrze" Katarzyny Suchcickiej oraz z wywiadów udzielonych przez niego magazynom "Gala" i "Viva!".