Reklama

Władysław Pasikowski: Nakręcę "Psy 4", jeśli "Psy 3" obejrzą 2 miliony widzów

W ciągu trzech pierwszych dni od premiery film "Psy 3. W imię zasad" obejrzało prawie 400 tysięcy widzów. To wynik, który sprawia, że film Władysława Pasikowskiego może się pochwalić najlepszym w tym roku otwarciem. Sam reżyser uważa jednak, że to mało. I zapowiada, że ma już pomysł na kolejną część "Psów", ale nakręci ją tylko wtedy, gdy trzecią odsłonę obejrzą w kinach przynajmniej 2 miliony osób.

W ciągu trzech pierwszych dni od premiery film "Psy 3. W imię zasad" obejrzało prawie 400 tysięcy widzów. To wynik, który sprawia, że film Władysława Pasikowskiego może się pochwalić najlepszym w tym roku otwarciem. Sam reżyser uważa jednak, że to mało. I zapowiada, że ma już pomysł na kolejną część "Psów", ale nakręci ją tylko wtedy, gdy trzecią odsłonę obejrzą w kinach przynajmniej 2 miliony osób.
Władysław Pasikowski (2L) na premierze "Psów 3. W imię zasad" /Baranowski /AKPA

Jak skomentuje pan sukces frekwencyjny trzeciej części "Psów"? Spodziewał się pan aż tak świetnego wyniku?


Władysław Pasikowski: - Nie spodziewałem się. Spodziewałem się dwa i pół razy większego. Patrząc bowiem na to w kategoriach rywalizacji sportowej, to jak to jest, że my - fani "Psów" - pozwalamy się wyprzedzić fanom "Kogla mogla" i "Kobiet mafii"? Coś jest nie tak. To jest jak z tymi dużo poważniejszymi wyborami. Niby chcemy, żeby wyniki głosowania były zgodne z naszymi oczekiwaniami, a jednak dupy z domu nie chce się ruszyć, bo pada. Dziękuję czterystu tysiącom widzów za wsparcie, a pozostałym sześciuset mówię: "Wstyd, swojego ukochanego filmu nie wesprzeć! Na co czekacie, żeby obejrzeć go za friko na ekranach kompa i usłyszeć dźwięk na głośnikach kompa, a potem użalać się w sieci, że w polskich filmach nic nie słychać?" Trzeba było iść do kina, a nie dać się zdeklasować "zabawnym" komediom "romantycznym". Natomiast do tych, którzy "Psów" nie lubią, nie mam żadnych pretensji. Dobrze państwo zrobili, że nie poszli, bowiem film jest taki sam jak dwa poprzednie, i też by się państwu nie podobał.

Reklama

Czym według pana spowodowany jest tak duży rozdźwięk między ocenami widzów, które są bardzo dobre, a krytyków, które są gorsze?

-  Gorsze? Pan raczy żartować! Jeden krytyk i to nie z internetu, a z poważnej gazety, wzywa, żeby mnie wychłostać. Panie krytyk, po co się tak ograniczać? Nie lepiej od razu spalić mnie na stosie, byłby wreszcie ze mną spokój, no bo przecież po "srogich batach" mogę się jeszcze podnieść. Drugi "geniusz" recenzuje film po obejrzeniu próbnego montażu, który, nawiasem mówiąc, nie wiem, jak do niego dotarł. Piracka kopia? Pisze on, że scenom z Angelą towarzyszy piosenka Stana Borysa. Owszem, towarzyszyła, ale w próbnym montażu, bo taki żart sobie zrobiliśmy z kolegami na tym etapie prac. Ale w kopii eksploatacyjnej została ona wymieniona na koncert Bacha. Pan zrecenzował więc wersję z próbnego montażu, a to tak, jakby recenzował garnitur bez rękawów i z fastrygą. I przy tym bardzo jest z siebie zadowolony. Dokopał mi. A że ocenia muzykę Michała Lorenca, której na tym etapie prac jeszcze nie było, to inna, nieco bardziej wstydliwa sprawa.

- Znakomita większość recenzji jest skrajnie zła. Dlaczego? Według mojej skromnej opinii dlatego, że dziś nie ma recenzentów, takich jak w Hollywood w latach czterdziestych, gdzie jedna, albo dwie recenzje niszczyły lub wynosiły film. Dziś ludzie, mili albo mniej, wypowiadają publicznie swoje opinie, choć nie mają przygotowania merytorycznego. Tych pozytywnych opinii w sieci mamy 2/3, więc przy nich trzydziestu "krytyków" ginie w morzu wielogłosu.

- Tomasz Raczek, którego nie lubię i który mnie nie lubi, postawił ciekawą tezę. Mówi, że nie bywa na pokazach prasowych, bo tam wszyscy wychodzą i uzgadniają swoją opinię. Na pewno zna się na tym lepiej. Ci, co bywają, uzgodnili, że film jest do dupy. Natomiast owi "krytycy" powinni się zastanowić, że ich głos dziś nic nie znaczy. Nic. Żaden widz się nim nie kieruje. Albo prawie żaden. Od lat gnoją pana Patryka Vegę, a jego filmy od lat biją rekordy box office. Od lat wychwalają Wojtka Smarzowskiego, a jego film bije rekordy pana Patryka. To publiczność decyduje, a nie krytycy, bo między jednymi a drugimi nie ma najmniejszego połączenia, czasami wręcz "krytyka" działa jak odwrotny barometr. I całe szczęście, że publiczność nie jest uzależniona od piszących. Wtedy najpopularniejszym polskim filmem byłaby "Wieża, jasny dzień" z wynikiem 18 tysięcy. Publiczności nasz film się spodobał i to nie z jednego pokazu, na którym mogli się namówić, tylko z tysiąca. Gnojenie nie zostało więc podjęte. Ludzie oglądają i myślą sobie "jest ok".

Czy możemy spodziewać się czwartej części "Psów"?

- Naprawdę robię filmy dla publiczności. Jeśli publiczność zagłosuje, kupując bilety, że oczekuje czwartej części, to ona powstanie. Script, aktorzy, ekipa stoją w blokach. Jeśli mniej niż dwa miliony widzów pójdzie na "Psy 3", a pewnie tak się stanie, to na tym koniec. Szkoda, ale za to jakże piękny. 

PAP life
Dowiedz się więcej na temat: Władysław Pasikowski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy