Władysław Hańcza: W każdym chłopie jest coś z króla
Dzięki filmom „Sami swoi”, „Nie ma mocnych” oraz „Kochaj albo rzuć” Władysław Hańcza stał się jednym z najbardziej popularnych i uznanych polskich aktorów.
Pochodził z Łodzi, miał kontynuować rodzinne tradycje i zostać inżynierem włókiennictwa. Ostatecznie, zamiast na politechnice w Belgii, Władysław Hańcza znalazł się na Uniwersytecie Poznańskim, gdzie studiował filozofię oraz polonistykę. Życie artystyczne miasta wciągnęło go i szybko zaowocowało nowymi znajomościami. Dzięki pisarzowi Emilowi Zegadłowiczowi, Władysław Tosik, bo tak naprawdę się nazywał, zachwycił się teatrem i postanowił związać swoje życie ze sceną.
Eksternistyczny egzamin aktorski zdał w 1929 roku, wtedy też poślubił poznaną w trakcie studiów 19-lenią aktorkę Helenę Chaniecką, córkę fryzjera. Trzy lata później na świecie pojawił się ich syn, lecz nie uchroniło to pary przed rozwodem. Pięć lat później Hańcza zakochał się bowiem w drobnej szatynce Barbarze Ludwiżance i odszedł od żony i syna. Po wojnie Władysław junior pójdzie w ślady ojca, zostanie aktorem, ale przedwczesna śmierć w wieku 34 lat przerwie jego dobrze zapowiadającą się karierę. Władysław senior przez lata nie utrzymywał z synem kontaktu, ale ta tragedia wstrząśnie nim i wzbudzi wyrzuty sumienia, że był złym ojcem.
Czasy okupacji aktor spędził w Warszawie, pracując jako magazynier i konwojent. Ludwiżanka, z którą ożenił się pod koniec lat 30., została wywieziona na roboty do Niemiec. Po Powstaniu Warszawskim pan Władysław trafił do obozu pracy w Cottbus, skąd do rodzinnej Łodzi wrócił w maju 1945 roku. Zaczął pracę w miejscowym Teatrze Wojska Polskiego, a niedługo później dostał angaż w warszawskim Teatrze Polskim. Grała w nim Elżbieta Barszczewska, gwiazda przedwojennego kina. Ich głośny romans nie zagroził małżeństwom kochanków. Co więcej, Hańcza nadal przyjaźnił się z mężem aktorki Marianem Wyrzykowskim, który zagrał ostatnią rolę w spektaklu "Martwe dusze", przez Hańczę reżyserowanym.
- Ja kobiety lubię, mając pełną świadomość ich wad. Ich psychika, z całym balastem typowo niewieścich ułomności, wzrusza mnie oraz jednocześnie czyni bardziej wrażliwym i tym samym chyba lepszym - wyznał.
Nie odrzucał ról w filmie. Zdawał sobie sprawę, że przyniosły mu popularność. - Gram w filmie bynajmniej nie ze względu na zarobki. Chciałoby się przecież w tym zawodzie coś po sobie zostawić. A film i telewizja dają taką szansę - tłumaczył.
Jego pasją pozostał jednak teatr. Był reżyserem, wykładał także w warszawskiej PWST. Jego studenci pamiętają, jak mówił: - Nie znoszę słowa "wcielać się", zwłaszcza, że kojarzy mi się z "cielęciem". Aktorstwo nie
polega na wcielaniu się. Tu chodzi o wyrażenie treści roli poprzez własną indywidualność. Barbara Ludwiżanka wspominała, jak któregoś dnia pojawili się prywatnie w teatrze, a on i tak wyszedł na scenę. W kilka minut nauczył się roli, by zastąpić nieobecnego aktora!
W filmach pojawiał się zazwyczaj na drugim planie, ale charakterystyczny głos, doskonała dykcja i niezła postura sprawiały, że zwracał na siebie uwagę. Często grał arystokratów, ale sławę przyniosła mu dopiero rola Kargula w trylogii Sylwestra Chęcińskiego. Początkowo miał spore problemy z zabużańskim narzeczem. - Kresowy zaśpiew brzmiał u niego fałszywie. Dlatego też Kargulowi głosu użyczył ktoś inny. Któregoś dnia rozchorował się i przy postsynchronach zastąpił go Bolesław Płotnicki - wspomina Sylwester Chęciński. - Hańcza jego robotą nie był specjalnie zachwycony, ale nie chciał dać mi odczuć, że ma o to pretensję. Wiedziałem też, że na planie rywalizował z Wacławem Kowalskim.
Kiedy się zorientował, że Wacek kładzie go w dialogach, mocno się zmobilizował, by sprostać swojemu partnerowi. W kolejnych dwóch filmach perfekcyjnie opanował dialekt i już mówił swoim głosem.
Hermetyczny wschodni dialekt sprawił zresztą, że "Samych swoich" nie pokazywano na festiwalach, również tych międzynarodowych. W Polsce odkryto go pół roku od premiery, we wrześniu 1967 roku. - Przyglądając się moim bohaterom, doszedłem do wniosku, że zwykle gram cztery rodzaje ról: królów, profesorów, duchownych i gangsterów. Jeden z recenzentów dopowiedział - jeszcze chłopów, po czym dodał, że w każdym moim chłopie jest coś z króla, a w każdym królu coś z chłopa - mówił Władysław Hańcza, którego Boryna z "Chłopów" uznawany jest za jedną z najlepszych kreacji polskiego kina.
Jesienią 1977 roku Hańcza wybrał się z żoną na wakacje na Sycylię. Nagle poczuł się bardzo źle i zaniepokojona Barbara Ludwiżanka zdecydowała się na natychmiastowy powrót do kraju. Aktor szybko trafił do szpitala. W przeciwieństwie do żony zachował spokój. Był pewny, że niebawem umrze, bo przepowiedziano mu, że śmierć dosięgnie go w wieku 72 lat. Nie mylił się, zmarł 19 listopada 1977 roku. Pochowano go na Starych Powązkach
w Warszawie.
Artur Krasicki