Reklama

Wielki powrót Halle Berry

Halle Berry nie zdobyła w tym roku Złotego Globu, znalazła się jednak w gronie pretendentów do tej nagrody. Na ceremonii aktorka pojawiła się, by dokonać prezentacji nominowanych w kategorii "najlepszy aktor w komedii lub musicalu". Z jakiegoś jednak powodu obecni zdawali się traktować ją jak zwyciężczynię.

"Dlaczego ja się starzeję, a Halle Berry jest wciąż tą samą Halle Berry z 1994 roku?" - narzekała Tina Fey.

Złoty Glob powędrował do Paula Giamattiego, który po odebraniu swojej statuetki powiedział: "Nie każdy ma tyle szczęścia, by wygrać i jeszcze pocałować Halle Berry".

Ze swej strony Berry, jak sama zapewnia, cieszyła się po prostu faktem, że była obecna na gali - nieważne, w jakim charakterze.

- Naprawdę miło jest wrócić do pracy - deklaruje 44-letnia laureatka Oscara. - Czuję się tak, jakbym wyjechała na pewien czas. Miałam jednak bardzo ważny powód, by wyjechać.

Reklama

Tym powodem jest prawie 3-letnia Nahla Ariela Aubry, córeczka, którą aktorka ma ze związku ze swoim byłym już partnerem, modelem Gabrielem Aubrym.

- Macierzyństwo od początku było dla mnie czymś naturalnym - mówi Halle. - Córka naprawdę jest światłem mojego życia.

Mimo to aktorka wróciła do pracy zaledwie osiem miesięcy po porodzie, przyjmując główną rolę w psychologicznym dramacie "Frankie and Alice", który na ekrany amerykańskich kin wszedł 4 lutego. W wyreżyserowanym przez Brytyjczyka Geoffreya Saksa filmie zobaczymy również Phylicię Rashad, Stellana Skarsgarda i Chandrę Wilson. Warto nadmienić, że Berry zaangażowała się także w jego produkcję. - Jestem bardzo dumna z naszego małego filmu - powiedziała mi po nowojorskim pokazie "Frankie and Alice".

"My, kobiety, musimy opowiadać swoje własne historie"

Rozgrywająca się na początku lat 70. akcja filmu ogniskuje się wokół mieszkającej w Los Angeles Frankie, która cierpi na dysocjacyjne zaburzenie tożsamości, potocznie zwane osobowością mnogą. Frankie, striptizerka, ma jeszcze dwie osobowości, które na przemian dochodzą do głosu w jej jaźni i zachowaniu. To siedmioletnie dziecko i biała kobieta - rasistka.

Brzmi to jak wielkie aktorskie wyzwanie; Berry twierdzi jednak, że równie trudna była dla niej rola producentki.

- Każdy film robi się ciężko - mówi. - A jeszcze ciężej jest wtedy, kiedy działasz na własną rękę, bez żadnej pomocy. Dlatego właśnie jestem tak dumna z tego dzieła.

- Kiedy już mieliśmy gotowy scenariusz - kontynuuje - musieliśmy zebrać pieniądze na realizację filmu. A ja przecież nie jestem tylko producentką - przez cały ten czas pracowałam przy innych projektach jako aktorka. Ciągle jednak wracałam do tego przedsięwzięcia.

Film o czarnej striptizerce z rozszczepieniem osobowości jest zdecydowanie trudniej sprzedać niż, przykładowo, trzecią część "Iron Mana".

- Coraz trudniej realizuje się filmy tego typu - przyznaje Berry. - Właśnie dlatego, będąc kobietą o kolorze skóry innym, niż biały, mam świadomość, że produkowanie takich obrazów stało się konieczne z punktu widzenia moich zawodowych interesów. W przeciwnym razie do moich rąk nigdy nie trafiłby projekt z taką "mięsistą" postacią. Prawdopodobnie skończyłby jako świetny pomysł zamknięty w szufladzie z napisem "Fajnie byłoby kiedyś to zrobić".

Krótko mówiąc, aktorka czuje, że przywdziewanie producenckich szat jest jej moralnym obowiązkiem.

- My, kobiety, musimy opowiadać swoje własne historie - mówi. - Zrozumiałam, że w tym zawodzie nie chodzi tylko o granie czy naukę aktorskiego rzemiosła, ale dokładanie starań, by na ekran przenoszone były świetne fabuły.

Co do wyzwania, jakim było wcielenie się w kobietę z zaburzeniami psychicznymi, Berry zapewnia, że na tym również polegał urok tego filmowego przedsięwzięcia.

- Pomyślałam, że to dobra okazja, by rzucić nieco światła na problematykę chorób umysłowych, która sama w sobie jest bardzo mrocznym tematem - mówi. - Życzyłabym sobie, by ludzie wychodzili z tego filmu przepełnieni empatią w stosunku do osób z tym problemem. Chciałabym, byśmy mieli nieco więcej współczucia dla tych, którzy cierpią.

Zagrać trzy postaci jednocześnie

Berry dodaje, że szczególnie ekscytujące były dla niej te sceny, w których Frankie "przechodzi" od jednej osobowości do drugiej. - Możliwość grania trzech postaci jednocześnie jest czymś wspaniałym. Nieczęsto spotyka się takie role. Był taki moment, kiedy reżyser zapytał: "Czy dasz radę odgrywać trzy różne bohaterki, jeśli nie będę wołał 'cięcie!' w odpowiednich chwilach?". Rzecz jasna, odpowiedziałam, że "och, tak, pewnie". W głębi duszy nie miałam jednak pojęcia, jak się do tego zabrać, i byłam przerażona.

- W ramach przygotowań czytałam jednak opasłe medyczne tomiska - dodaje. - Oglądałam również nagrania z zarejestrowanymi zachowaniami osób, które cierpią na dysocjacyjne zaburzenie tożsamości.

Zobacz zwiastun filmu "Frankie and Alice":


Był taki czas, kiedy samo granie striptizerki mogło stwarzać trudność dla Halle Berry, która całymi latami unikała nagości przed kamerą. Po głośnej scenie w "Kodzie dostępu" (2001), w której zaprezentowała się topless, i po ostrych sekwencjach erotycznych w "Czekając na wyrok" (2001) - filmie, który przyniósł jej Oscara - przestała ona jednak być dla niej problemem.

- Do roli striptizerki nie trzeba się jakoś specjalnie przygotowywać - mówi ze śmiechem. - Po prostu zdejmujesz ubranie...

Z uwagi na silne emocje, jakie wywołuje opowiedziana we "Frankie and Alice" historia, aktorka była najszczęśliwsza, mogąc zakończyć kolejny dzień zdjęciowy i udać się do domu, do Nahli.

- Przyjemnie grało się postać tak ciężką gatunkowo - mówi - by za każdym razem móc wracać do prawdziwego życia i cieszyć się wszystkimi cudami macierzyństwa.

Berry przyznaje, że w przeszłości nie zawsze jej się to udawało.

- Jako początkująca aktorka przynosiłam odgrywane przez siebie bohaterki do domu. W przypadku niektórych z nich nie było to najlepszym pomysłem. Dziś zostawiam je na planie i po prostu wracam do swojego zacisza.

Pierwszy Oscar dla Afroamerykanki

Berry, która urodziła się w Cleveland jako córka lekarza i pielęgniarki pracującej na oddziale psychiatrycznym, po raz pierwszy posmakowała sławy jako 17-latka, kiedy wygrała konkurs Nastoletnia Miss Ameryki. Przez kilka lat pracowała jako modelka, by wreszcie zadebiutować na małym ekranie w serialu "Living Dolls" (dwunastoodcinkowej serii bazującej na wątkach popularnego sitcomu "Who's the Boss"), w którym zagrała... modelkę.

Późniejsza laureatka Oscara "zaliczyła" jeszcze kilka telewizyjnych występów, zanim Spike Lee obsadził ją w wyrazistej roli wulgarnej narkomanki w "Malarii" (1991). Od tego czasu Berry z powodzeniem łączy kreacje poważne i dramatyczne - jak chociażby te w "Dwóch matkach" (1995), "Senatorze Bulworth" (1998) czy "Wschodzącej gwieździe" (1999) - z występami w projektach bardziej komercyjnych, jak "Bumerang" (1992), "Flintstonowie" (1994), "X-Men" (2000), "Śmierć nadejdzie jutro" (2002) czy "Kobieta-Kot" (2004).

Odrzucając swój pozaekranowy wizerunek kobiety wyrafinowanej i przyjmując rolę udręczonej, niewykształconej żony skazanego na śmierć mordercy (zaproponowaną jej dopiero po tym, jak odrzuciły ją Angela Bassett i Vanessa Williams), Berry podjęła decyzję, która doprowadziła ją do Oscara dla najlepszej aktorki - pierwszego w historii, który przypadł Afroamerykance.

Zachować niezależność w Hollywood

Od tego czasu, jak sama mówi, usilnie stara się zachowywać równowagę pomiędzy wielkimi, komercyjnymi produkcjami spod znaku wiodących wytwórni, a filmami niezależnymi, takimi jak "Frankie and Alice" - które zresztą mogą zyskać dzięki ogromnej sile przyciągania, z jaką oddziałuje na widzów.

- Pewne rzeczy robisz dla kariery, inne - dla zawodowego rozwoju - mówi. - By móc funkcjonować w tej branży, trzeba łączyć te dwie dziedziny. Kocham filmy, które ogląda się, jedząc popcorn, ponieważ w czystej rozrywce, traktowanej jako źródło relaksu, nie ma nic złego. Ale dla równowagi potrzebuję filmów takich, jak "Czekając na wyrok", które ubogacają mnie duchowo.

Berry dodaje, że nie żałuje występu w żadnym ze swoich dotychczasowych filmów, nie wyłączając nawet "Kobiety-Kota", na którym krytycy zgodnie nie pozostawili suchej nitki.

- To w istocie film dla kobiet, traktujący o tym, że powinny brać sprawy w swoje ręce - wyjaśnia. - Opowiada o kobiecie, która odkrywa swoje wewnętrzne "ja", swoją wewnętrzną siłę i moc. Moim zdaniem wszystkim paniom byłoby bardzo przyjemnie we własnej skórze, gdyby czuły się ze sobą tak, jak Kobieta-Kot. My, kobiety, cały czas poszukujemy naszej prawdziwej istoty, której nie musimy tłumaczyć żadnymi wymówkami i za którą nie musimy przepraszać.

Zawirowania w osobistym życiu aktorki gwarantują jej stałe miejsce na łamach tabloidów - czy to w związku z jej dwoma rozwodami (najpierw z bejsbolistą Davidem Justice, potem z muzykiem Erikiem Benetem), czy też niedawnym rozstaniem z Gabrielem Aubrym i zupełnie nową znajomością z Olivierem Martinezem, który partneruje jej w thrillerze "Dark Tide". Ona sama nie ogląda się jednak wstecz, koncentrując się na tym, co dopiero ma nadejść. - Mam bardzo silną wiarę - mówi.

Berry słyszała już pogłoski, że niedługo wcieli się w legendarną Arethę Franklin w biograficznym filmie o życiu sławnej piosenkarki. Dostrzega tu jednak jeden, podstawowy problem.

- Nie wiem, czy podołałabym tej roli. Ktoś musi jej powiedzieć, że ja nie potrafię śpiewać. Jeśli Aretha zechce śpiewać, to ja zgadzam się grać.

Cindy Pearlman, New York Times

Tłum. Katarzyna Kasińska

The New York Times
Dowiedz się więcej na temat: Halle Berry | wielki powrót
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy