"W trójkącie": Masowe wymioty i śmierć pięknej aktorki
Chciałem spojrzeć na piękno jako walutę w świecie mody. Pokazałem, co by się stało, gdybyśmy nagle zburzyli hierarchię społeczną i wylądowali na bezludnej wyspie - powiedział o "W trójkącie" Ruben Ostlund. Jego obraz, doceniony canneńską Złotą Palmą, od kilku dni można oglądać w kinach.
W swoim nowym filmie twórca "The Square" i "Turysty" zabiera widzów w rejs luksusowym statkiem. Pasażerami są przedstawiciele elity, wśród nich rosyjski oligarcha (Zlatko Buric), któremu towarzyszą żona i kochanka, starsze małżeństwo, które zbiło fortunę na produkcji broni i materiałów wybuchowych, a także Yaya (Charlbi Dean) i Carl (Harris Dickinson), czyli aspirująca do klasy wyższej para influencerów i modeli. Pobyt na jachcie umila bogaczom świetnie przeszkolona obsługa, która dwoi się i troi, by spełnić wszystkie ich oczekiwania. Na pozór wszystko lśni.
W rzeczywistości zaś kapitan (Woody Harrelson) jest permanentnie pijany i nie wychyla nosa ze swojej kajuty. Wszystko to w połączeniu ze sztormem prowadzi do katastrofy morskiej. Niektórym pasażerom i członkom załogi udaje się dopłynąć na bezludną wyspę. W trudnych warunkach okazuje się, że bardziej niż pieniądze liczą się praktyczne umiejętności - rozpalenie ogniska, połów ryb, przygotowanie posiłków. Jedyną ocalałą osobą, której to nie przerasta, jest sprzątaczka Abigail (Dolly De Leon). Kobieta szybko obwołuje się przywódczynią grupy, a bogacze - chcąc przeżyć - muszą się jej bezwzględnie podporządkować.
"Byłem ciekawy branży modowej. Kiedy osiem lat temu poznałem moją żonę, okazało się, że jest fotografką mody. Dzięki niej dowiedziałem się sporo o środowisku modelingu. Scenariusz powstawał w czasie szczytu ruchu MeToo. Uznałem, że ciekawie będzie przyjrzeć się mężczyznom, których walutą jest piękno. Moja żona opowiedziała mi kilka historii o modelach pochodzących z klasy robotniczej - dzięki swojej urodzie mogli wspinać się po drabinie społecznej. Tak więc punktem wyjścia było to, że chciałem spojrzeć na piękno jako walutę w świecie mody. Pokazałem, co by się stało, gdybyśmy nagle zburzyli tę hierarchię i wylądowali na bezludnej wyspie" - wspomniał Ruben Ostlund w wywiadzie dla GQ.
"W trójkącie" to po części także wynik fascynacji reżysera socjologią i publikowanymi w internecie filmikami o zwierzętach. "Przeczytałem o pewnym badaniu, które moim zdaniem ma 100 proc. sensu. Otóż naukowiec obserwował zebry na sawannie. Zastanawiał się, dlaczego są czarno-białe. Wybrał jedną i śledził ją, gdy była w stadzie. Okazało się to prawie niemożliwe, bo natychmiast zniknęła wśród innych. Później - aby była bardziej widoczna - na jej futrze z boku rozpylono czerwoną kropkę. Tylko że wtedy także lwy mogły ją łatwiej zauważyć. A zatem umaszczenie zebry jest kamuflażem, które pomaga jej ukryć się w stadzie. Naukowiec stwierdził, że podobnie jest w przypadku istot ludzkich. Dlatego przemysł modowy jest tak wydajny, a trendy zmieniają się co sezon. Musimy kupować nowe ubrania, żeby dopasować się do stada. Nie chcemy z niego wypaść" - zwrócił uwagę, cytowany przez Vox.
W innym wywiadzie Ostlund przyznał, że w ostatnich latach jego podejście do robienia filmów zmieniło się. "Stałem się niemalże reżyserem arthouse'owym i nie byłem z tego zadowolony. Kiedy mój przyjaciel leciał z Wenecji na festiwal filmowy w Toronto, prześledził, co przedstawiciele przemysłu filmowego oglądają podczas lotu na ekranach foteli. Nie były to filmy, które sami zrobili. Oglądali Adama Sandlera, który jest świetny i - oczywiście - nie ma w tym nic złego. Poczułem jednak, że kino arthouse'owe zaczęło chcieć coś udowadniać. Jeśli spojrzymy na lata 70., kino europejskie - tworzone choćby przez Luisa Bunuela czy Linę Wertmuller - było dzikie i zabawne, nawet gdy poruszało istotne, intelektualne kwestie. Chciałbym przełamać tradycję arthouse'u, połączyć to, co najlepsze w kinie amerykańskim i europejskim, powiedzieć: dobra, a teraz wróćmy do kina i po prostu cieszmy się nim" - podsumował na łamach Slant Magazine.
W maju 2022 roku "W trójkącie" uhonorowano canneńską Złotą Palmą. W grudniu twórcy otrzymali Europejskie Nagrody Filmowe w kategoriach najlepszy film, reżyseria, scenariusz i aktor (Zlatko Buric). Odbierając statuetki, Ostlund wspomniał o grającej Yayę 32-letniej Charlbi Dean, która latem zmarła na sepsę. "Jestem tu razem z moimi producentami, a także Vicki Berlin i Sunnyi Melles - dziękuję za wasze wspaniałe występy. Chciałbym zadedykować tę nagrodę Charlbi Dean, która odeszła kilka miesięcy temu. Proszę, obejrzyjcie ten film, koncentrując się na jej grze" - zaapelował.
Pomimo licznych nagród obraz zbiera mieszane recenzje. Do jego entuzjastów nie zalicza się m.in. Peter Bradshaw (The Guardian), który stwierdził, że to "jeden z tych filmów, które powiedzą ci to, co już wiesz". "Nowy film Rubena Ostlunda to ciężka euro-satyra, pozbawiona subtelności i wnikliwości jego przełomowego 'Turysty' czy mocy porównywalnej z 'The Square'" - napisał. Pochlebnie o dziele wyraził się natomiast Donald Clarke (The Irish Times), uznając je za "pozbawione kaznodziejstwa i pompatyczności". "'W trójkącie' zachęca, byśmy rozkoszowali się wyłuskiwaniem bogatych, metaforycznych - a czasem dosłownych - wnętrzności pasażerów. Być może już wiecie, że punktem kulminacyjnym historii jest spektakularna scena masowych wymiotów. Jesteśmy tu po to, by dobrze się bawić" - ocenił. Również Ross Bonaime (Collider) przyznał, że jest to historia "zbyt zabawna, by jej nie docenić". "Ostlund pięknie ustawia każdy kadr. Nawet, jeśli narracja załamuje się w niezręcznych momentach, w jego ujęciach jest coś, co sprawia, że dana scena jest warta uwagi i wciąga" - podsumował.