Viggo Mortensen: Człowiek renesansu? Znany aktor zna siedem języków
Zna siedem języków, jest malarzem, fotografem, muzykiem i pisarzem. Ma na koncie kilka tomów poezji po angielsku i hiszpańsku oraz kilkanaście albumów fotograficznych i muzycznych. Od lat prowadzi wydawnictwo Perceval Press - założone za gażę z "Władcy Pierścieni" - w którym poza swoimi dziełami publikuje prace debiutujących i niszowych artystów. Człowiek renesansu? Viggo Mortensen, odtwórca roli Aragorna we "Władcy Pierścieni", kończy w piątek 65 lat.
Viggo Mortensen urodził się 20 października 1958 r. w Nowym Jorku w rodzinie Amerykanki Grace Gamble i Duńczyka Viggo Petera Mortensena Sr. Gdy był kilkuletnim chłopcem, jego rodzina przeprowadziła się do Wenezueli, a następnie do Danii i Argentyny, dzięki czemu mały Viggo biegle opanował język hiszpański, duński i angielski (dziś aktor posługuje siedmioma językami). Miał 11 lat, kiedy jego rodzice rozwiedli się i razem z mamą powrócił do Nowego Jorku. Po ukończeniu Watertown High School rozpoczął studia na kierunku iberystyka i polityka w St. Lawrence University w Canton. W 1980 r. otrzymał tytuł licencjata i wyjechał do Europy, gdzie pracował m.in. jako sprzedawca kwiatów i kierowca samochodów ciężarowych. Dopiero po powrocie do Stanów Zjednoczonych zdecydował, że zwiąże przyszłość z aktorstwem.
Spora była w tym zasługa jego mamy, która dawniej regularnie zabierała go do kina. "Pierwszy film, który widziałem w kinie z mamą to 'Lawrence z Arabii'. Miałem wtedy cztery lata. Także gdy odwiedzałem ją jako dorosły mężczyzna, chodziliśmy do kina. Zawsze później omawialiśmy fabułę tak, jakby rozmawiało o niej dwóch scenarzystów. Co było w filmie, czego zabrakło, co zostało powiedziane, a co nie. Przypuszczam, że zostałem aktorem właśnie dlatego, że chciałem stać się częścią filmowych historii. Później producentem, a w końcu reżyserem, który jest odpowiedzialny za efekt końcowy" - wspominał po latach w rozmowie z "The Observer".
Na wielkim ekranie zadebiutował w 1985 r. w roli farmera ze wspólnoty amiszów w "Świadku" Petera Weira, gdzie zagrał obok m.in. Harrisona Forda i Kelly McGillis. W kolejnych latach można go było oglądać m.in. w "Świeżych koniach" Davida Anspaugha (1988), "Pułapce" Jamesa Lemmo (1989), "Rubinie z Kairu" Graeme Clifforda (1992) i "Ewangelii według Harry’ego" Lecha Majewskiego (1994).
Przygotowania do filmu w reżyserii Majewskiego omal nie skończyły się katastrofą dla Mortensena. Podczas nagrań na plaży w Łebie aktor zdecydował się na nocleg w namiocie zamiast w hotelu. Skutkiem tego była interwencja ekipy filmowej, która nad ranem w ostatniej chwili wyciągnęła go z ruchomych piasków.
Lata 90. przyniosły mu również kreacje m.in. w "Portrecie damy" Jane Campion, "G.I. Jane" Ridleya Scotta, "Cienkiej czerwonej linii" Terrence’a Malicka, "Morderstwie doskonałym" Andrew Davisa i "Spacerze po księżycu" Tony’ego Goldwyna.
Przełomowa w jego karierze okazała się dopiero rola Aragorna w trylogii "Władca Pierścieni" Petera Jacksona, którą przyjął w zastępstwie za Stuarta Townsenda kilka dni przed rozpoczęciem zdjęć. "Kiedy powiedziano mi, że mam kogoś zastąpić, poczułem się niezręcznie. Zastanawiałem się, czy poznam tego aktora, ale kiedy dotarłem na miejsce, już go nie było. Po prostu znalazłem się w takiej sytuacji i musiałem dać z siebie wszystko. Później, kiedy skończyliśmy zdjęcia, spotkałem Stuarta w Los Angeles. Już wcześniej słyszałem, że to bardzo sympatyczny facet. Przywitałem się i przeprosiłem go, że tak się stało" - opowiadał na łamach "The Irish Times".
Udział we "Władcy Pierścieni" zapewnił Mortensenowi międzynarodową sławę, dwie nominacje do Saturna dla najlepszego aktora i - do spółki z kolegami z planu - nagrodę Amerykańskiej Gildii Aktorów Filmowych dla najlepszego filmowego zespołu aktorskiego.
Zanim został ekranowym Aragornem, Mortensen przymierzany był do roli Wolverine'a. Na spotkanie z reżyserem Bryanem Singerem poszedł z... synem.
"W tamtym czasie zaczynało mnie już męczyć, że w kółko grywam te same postaci. Denerwowałem się tym. Na spotkanie z reżyserem filmu zabrałem swojego syna Henry’ego, który był moim amuletem i przewodnikiem po świecie komiksów. Myślałem też, że i dla niego nadarza się okazja, żeby się czegoś nauczyć. Już wtedy pozwalałem mu czytać przysyłane mi scenariusze, a on oceniał, co z nimi jest nie tak" - wspomina Mortensen w rozmowie z podcastem "Happy Sad Confused".
W czasie tego spotkania reżyser Bryan Singer zapytał Henry’ego, czy zna postać, którą miałby zagrać jego tata. "Odpowiedział, że tak, ale dodał, że wygląd filmowego Wolverine’a w ogóle nie przypomina postaci z komiksu. W jednej chwili reżyserowi wszystko opadło i reszta spotkania upłynęła na jego tłumaczeniu Henry’emu, dlaczego pozwolił sobie na takie kreatywne zmiany. Wyszliśmy ze spotkania, a Henry zapytał, czy reżyser weźmie pod uwagę jego wątpliwości. Odpowiedziałem, że wątpię. Tak czy siak nie miałem zamiaru przyjmować tej propozycji i wiązać się z rolą Wolverine’a na lata. Bywa jednak różnie, niedługo potem zgodziłem się na trzy części filmu Petera Jacksona" - wspomina Mortensen "Władcę pierścieni".
Po "Władcy Pierścieni" przyszedł czas na western "Hidalgo - ocean ognia" Joe Johnstona (2004), w którym Viggo zagrał jeźdźca Franka T. Hopkinsa uczestniczącego w wyścigu konnym. Tym samym zyskał kolejną szansę odświeżenia kolejnej wielkiej pasji. "W Argentynie wychowywałem się wśród koni. Lubię je i szanuję. To zwierzęta, z którymi trzeba obchodzić się bardzo ostrożnie. Nigdy nie wiesz, co zrobią. Są niesamowicie interesujące. Zresztą jedną z najlepszych życiowych rad, jakie otrzymałem, usłyszałem od nauczyciela jeździectwa. Powiedział, że żeby jechać szybciej, muszę nauczyć się jeździć wolno. Sądzę, że to się odnosi do wszystkiego. Żyjemy tak, jakby dzień miał za mało godzin, ale jeśli każdą czynność wykonamy spokojnie i ostrożnie, zrobimy to szybciej i będzie nas to kosztować zdecydowanie mniej stresu" - zwrócił uwagę w jednym z wywiadów.
Rok później Mortensen pojawił się w "Historii przemocy" Davida Cronenberga jako prowadzący nieduży bar Tom Stall, który pewnego dnia wdaje się w porachunki z gangsterami. "Uważam, że dobry reżyser jest jak nauczyciel. David Cronenberg bardzo przypomina nauczyciela, ponieważ z jednej strony jest otwarty, a z drugiej - oczekuje respektowania określonych zasad. Ale atmosfera, którą tworzy na planie, niezwykle sprzyja eksploracji" - ocenił. Z Cronenbergiem spotkał się ponownie w 2007 r. przy okazji "Wschodnich obietnic", gdzie wystąpił razem z Naomi Watts i Vincentem Casselem, a następnie w 2011 r. na planie "Niebezpiecznej metody". Rola kierowcy bossa rosyjskiej mafii przyniosła mu pierwsze w karierze nominacje do Oscara i Złotego Globu, a także Satelitę dla najlepszego aktora w dramacie. Z kolei kreację Zygmunta Freuda doceniono nominacjami do Złotego Globu i Satelity.
Zapytany kiedyś o filmy, z których jest dumny, wymienił m.in. filmową adaptację "Drogi" Cormaca McCarthy’ego, wyreżyserowaną przez Johna Hillcoata (2009), w której zagrał ojca podróżującego wraz z synem przez postapokaliptyczny amerykański krajobraz. "'Droga' cieszy się dobrą opinią, choć nie doczekała się porządnej dystrybucji. Opowiada o strachu, który czuje każdy rodzic. Co się stanie z twoim dzieckiem, kiedy nie będzie cię w pobliżu? W filmie doprowadzamy te obawy do skrajności" - stwierdził. Ojcem był również w filmie "Captain Fantastic" Matta Rossa (2016), za który odebrał Satelitę i drugą nominację do nagrody Amerykańskiej Akademii Filmowej.
Trzecią szansę na Oscara zyskał za sprawą filmu "Green Book" w 2019 r. dzięki kreacji Tony’ego Lipa, cwaniaczka z Bronxu, który zostaje kierowcą wybitnego muzyka Dona Shirleya (granego przez Mahershalę Aliego) i towarzyszy mu w tournée. Ali zgarnął statuetkę dla aktora drugoplanowego, a film uhonorowano w najważniejszej kategorii. Viggo - mimo znakomitej roli - musiał zadowolić się nominacją. Po ceremonii w programie Jimmiego Kimmela wyjawił, że tym razem nie liczył na nagrodę i nawet nie przygotował sobie przemówienia. Na uwagę prowadzącego, że kiedy gościł u niego poprzednio, również był nominowany do Oscara, aktor zażartował: "Byłem. I masz rację, wtedy też nie wygrałem. Jestem w tym bardzo dobry. Nie, tak naprawdę wszystko w porządku. To zaszczyt być nominowanym". Dodał, że od czasu "Władcy Pierścieni" nie pamięta tak "intensywnej i pełnej pasji reakcji na film". "Nie potrafię zliczyć, ile osób podeszło do mnie i powiedziało, że oglądało 'Green Book' kilka razy" - stwierdził.
Inspirowana prawdziwymi wydarzeniami produkcja spolaryzowała widzów i recenzentów. Podczas gdy jedni zachwycali się jej energią, humorem i znakomitą grą aktorską, inni zwracali uwagę na rzekomo rasistowski wydźwięk filmu. Nawet rodzina Shirleya publicznie skrytykowała oscarowy film, twierdząc, że ukazał on zafałszowany obraz ich krewnego. Jego brat nazwał "Green Book" wprost "symfonią kłamstw". Scenarzystom oberwało się też za sposób pokazania głównego bohatera, którego recenzenci określili jako postać wpisującą się w narrację o tzw. "białym wybawcy" - narrację, za którą potępiono po latach również chwalony początkowo film "Służące".
"Większość negatywnych komentarzy, które zostały skierowane pod adresem twórców filmu 'Green Book', były nie tylko nierozsądne, ale też nietrafne, kłamliwe i zwyczajnie nieodpowiedzialne. Cała ta krytyka opiera się na masie bzdur i osobistych uprzedzeniach. Czy ma to wpływ na to, co robię, czy ma to wpływ na to, jak ludzie postrzegają mnie jako aktora? Być może. Ale szczerze mówiąc, nic nie mogę na to poradzić" - powiedział w rozmowie z "The Independent".
Kolejna nominacja ugruntowała pozycję Mortensena i ułatwiła mu realizację marzenia o realizacji własnego filmu. Przymierzał się do niego od lat. Początkowo myślał o kameralnej historii rozgrywającej się na Półwyspie Skandynawskim, jednak z czasem porzucił ten pomysł. W 2015 r., tuż po śmierci swojej cierpiącej na demencję mamy, Viggo rozpoczął prace nad muzyką i scenariuszem "Jeszcze jest czas". Jak mówił w "The Observer", chciał utrwalić niektóre wspomnienia związane z mamą, przy czym chodziło "raczej o uczucia i emocje niż fakty". "To fikcyjna historia, a nie opowieść autobiograficzna" - zaznaczył.
Mortensen wystąpił w roli głównej jako John mieszkający w Los Angeles razem ze swoim partnerem (Terry Chen) i adoptowaną córką. Kiedy ojciec Johna (Lance Henriksen), konserwatywny farmer Willis, zaczyna wykazywać oznaki demencji i przeprowadza się do LA, syn musi skonfrontować się ze swoją przeszłością.
W ubiegłym roku Viggo Mortensena oglądaliśmy w filmie Davida Cronenberga "Zbrodnie przyszłości". Wcielił się w nim w postać artysty-performera Saula Tensera, który poddał się "syndromowi przyspieszonej ewolucji", w wyniku czego w jego ciele pojawiły się nowe, zaskakujące narządy. Tenser decyduje się na ich usunięcie, a cały proces zamienia w spektakl, który jego fani mogą zobaczyć na żywo. Wkraczają w to rząd i przeciwnicy performera.
Mortensen kontynuuje reżyserką karierę filmem "The Dead Don’t Hurt".
Akcja tej produkcji toczyć się będzie w Ameryce w latach 60. XIX wieku. Ma to być opowieść Kanadyjce, która zakochuje się w duńskim imigrancie o imieniu Holger, granym przez Mortensena. Razem podróżują, aż w końcu postanawiają osiedlić się w małej miejscowości. Ich sielankę burzy wybuch wojny secesyjnej. Holger wyrusza na front, a Vivienne musi stawić czoła nikczemnym liderom lokalnej społeczności. Gdy zakochani wracają do siebie, muszą na nowo nauczyć się wspólnego życia.