Twórcy "Wróżb kumaka" na Camerimage
Reżyser Robert Gliński ("Cześć Tereska") i operator Jacek Petrycki ("Julia wraca do domu") - twórcy "Wróżb kumaka", prezentowanego w ramach Przeglądu Kina Polskiego, spotkali się w czwartek, 1 grudnia, z widzami i uczestnikami Camerimage. Ich film, w czasach coraz większych nieporozumień w kontaktach polsko - niemieckich, nabiera dziś wyjątkowej aktualności.
Oparte o książkę Guntera Grassa "Wróżby kumaka" to film, którego akcja dzieje się częściowo współcześnie, częściowo podczas II Wojny Światowej.
"Chcieliśmy zróżnicować te rzeczywistości historyczne zabiegami operatorskimi, obrazem" - mówił Petrycki.
"Gliński prosił o żywą, ale bez trzęsienia, pracę kamerą. Retrospekcje są jak obrazki fotograficzne. Oprócz pracy kamery jest też zróżnicowanie kolorystyczne, zwłaszcza wyciągnięcie koloru czerwonego charakterystycznego dla obu systemów totalitarnych" - dodał operator "Wróżb kumaka".
Padały też pytania, dlaczego obrazki z przeszłości były częstokroć komiczne. Czy historia miała być parodią?
"Te flashbacki miały być krótkie i treściwe. To synteza, symbol a nie wierne odtworzenie historii" - mówił Petrycki.
"Jednym ze sposobów mówienia o ważnych sprawach jest ironia. Cały film staraliśmy się opowiedzieć w lekkiej formie" - dodał.
Okazało się, że realia polsko-niemieckiej koprodukcji spowodowały konieczność pójścia na kompromisy przy montażu filmu.
"Chciałem ten film zrobić jeszcze bardziej subiektywnie. Są tu trzy warstwy czasowe: historyczna, teraźniejsza oraz wątek starej Kaszubki i żaby. Chodziło o znalezienie proporcji między nimi. Mnie najciekawsze wydają się Kaszubka i żaba, ale Niemcy ciągle obcinają ten wątek" powiedział Robert Gliński
Autor książki na podstawie której nakręcono film, Gunter Grass, nie miał zastrzeżeń do produkcji.
"To bardzo miły partner ale kapryśny, jednak większość pomysłów zostało przez niego zaakceptowane" - mówił reżyser.
Dodawał też, ze najtrudniejszymi ujęciami były zdecydowanie zdjęcia w krypcie.
"Nie mieściłem się tam razem z operatorem i musiałem to oglądać na ekranie w nawie głównej. Poza tym, był tam prawdziwy 300 letni trup, w którego obecności Krystyna Janda nie chciała grać, więc musieliśmy osobno kręcić ujęcia z nią i z nieboszczykiem. Ale ogólnie to średnio trudny film w porównaniu do innych, zwłaszcza tego, który zrobiłem w tym roku" - opowiadał Gliński.
Gliński przyznał, że film nie doczekał się dobrej dystrybucji, ale wierzy w jego przyszłość. Co ciekawe - lepszy odbiór spotkał go w Niemczech niż w Polsce.
"Film poniósł klęskę dystrybucyjną. Nie jest to jednak film hamburger, który wychodzi na miesiąc by przynieść pieniądze. Będzie aktualny nawet za 10 lat" - zakończył spotkanie Gliński.