Triumf pingwinów w USA
Niespodziewanym kinowym hitem w USA stał się dokumentalny obraz francuskiego reżysera Luca Jacqueta "La Marche de l'empereur" ("Marsz pingwinów"). Film opowiada o rytuałach godowych pingwinów cesarskich na Antarktydzie. Produkcja jest drugim po względem popularności francuskim tytułem w historii amerykańskiego box office'u.
To prawdziwa sensacja ostatnich tygodni. Pod względem popularności "Masz pingwinów" wyprzedza tylko "Piąty element", który zarobił w Ameryce 66 milionów dolarów.
Opowieść o pingwinach, która zajmuje obecnie ósme miejsce na liście box office'u, przyniosła jego twórcom w ciągu sześciu tygodni wyświetlania 48,4 milionów dolarów.
"Marsz pingwinów" zajął też drugie miejsce w historii pod względem popularności w USA wśród filmów dokumentalnych.
Wyprzedza go jedynie "Fehrenheit 9.11" Michaela Moore'a, który jest pamfletem politycznym, krytykującym prezydenta Busha za inwazję Iraku.
Dzieło Jacqueta, który kręcąc je spędził na Antarktydzie 14 miesięcy, opowiada historię wielkiej wędrówki, jaką corocznie podejmują zamieszkujące ten kontynent pingwiny cesarskie, aby dotrzeć do swego tradycyjnego miejsca godów.
Podróż najeżona jest dramatycznymi, a niejednokrotnie także niewiarygodnie śmiesznymi przygodami, chociaż francuskiemu dokumentaliście udało się uniknąć prymitywnego antropomorfizmu.
W wersji francuskiej rzekome kwestie porozumiewających się ze sobą pingwinów czytają aktorzy.
Dystrybutorzy filmu na terenie USA uznali, że cały tekst powinien czytać narrator. Zadania tego podjął się znany hollywoodzki aktor Morgan Freeman ("Za wszelką cenę").
Nie wiadomo, kiedy film trafi na ekrany polskich kin.