Tomasz Kot: Bałem się każdej chwili
- "Bogowie" to dla mnie historia niezwykle charyzmatycznego mężczyzny, który żyjąc w Polsce PRL-u, za sprawą swojej olbrzymiej determinacji, dokonał rzeczy niemal niemożliwej - mówi Tomasz Kot, który wcielił się w Zbigniewa Religę w filmie Łukasza Palkowskiego. Za swoją rolę otrzymał nagrodę aktorską na tegorocznym Festiwalu Filmowym w Gdyni.
Nagrodzeni Złotymi Lwami 2014 "Bogowie" Łukasza Palkowskiego opowiadają o początkach kariery słynnego kardiochirurga Zbigniewa Religi, który w roku 1985 dokonał pierwszego w Polsce, udanego przeszczepu serca.
"Bogowie" pokazują początki dyskusji nad definicją śmierci biologicznej człowieka i granicami kompetencji chirurgów. Wraz z ekipą młodych lekarzy, Zbigniew Religa przeciwstawił się swoim mistrzom. Jego zmagania to nie tylko walka o sprzęt i fundusze, ale przede wszystkim starcie z przestarzałymi sposobami myślenia.
Przeczytaj naszą recenzję filmu "Bogowie"!
Jeszcze podczas pracy nad filmem z aktorem o tej niezwykłej produkcji rozmawiała Anna Bielak. Co Tomasz Kot mówił o swej roli?
Anna Bielak: Łukasz Palkowski zapowiadał w komunikatach prasowych, że chce zrobić film o bohaterze. Dla mnie bohater to jednak w pierwszej kolejności człowiek, którego historia składa się z drobnych wspomnień, wielu emocji, codziennych życiowych refleksji. Kim dla pana jest profesor Zbigniew Religa?
Tomasz Kot: - Wydaje mi się, że najpełniej na takie pytanie mógłbym odpowiedzieć dopiero za jakiś czas. Dziś "Bogowie" to dla mnie historia niezwykle charyzmatycznego mężczyzny, który żyjąc w Polsce PRL-u za sprawą swojej olbrzymiej determinacji dokonał rzeczy niemal niemożliwej. Jego najbliżsi współpracownicy mówili mi, że był to człowiek, który sięgał wzrokiem poza horyzont, znacznie dalej, niż inni. I to był jego wielki atut, bo potrafił zaskakiwać z każdą chwilą.
Profesor musiał się zmagać z ograniczeniami PRL-u, walczyć o sprzęt, fundusze, ścierać się z przestarzałymi sposobami myślenia. Mam wrażenie, że w tych kwestiach niewiele zmieniło się do tej pory.
- Można tak mówić. Kiedy jednak my zanurzamy się w materii filmowej, wydobywamy na powierzchnię elementy rzeczywistości, o jakich nie mamy dziś pojęcia. Kiedy widzę, jak na plan podjeżdża czarna wołga i wysiada z niej dwóch mężczyzn w długich płaszczach, zaczynam rozumieć, że ludzie nie doceniają możliwości tych czasów. Wtedy naprawdę wolno było mniej [śmiech]. Chociaż tak jak pewien rodzaj degrengolady istniał dawniej i istnieje dziś, tak też zawsze trzeba było po prostu i przede wszystkim chcieć, żeby móc coś robić.
Wciela się pan postaci legendarne i - żeby nie powiedzieć przeciętne - powiedzmy, że grywa pan też postaci zwyczajne, wymyślone. Czy inaczej wyglądają przygotowania do tak różnych ról?
- Diametralnie inaczej! Powiedziałbym nawet, że ciężko porównywać ze sobą te dwie kategorie bohaterów. Kiedy gram postać fikcyjną, zaczynam od rzucania propozycji. Pytam reżysera np. "A co ty na to, żeby on się jąkał? A jakie on będzie miał włosy? Zastanówmy się, jak będzie ubrany?". Zaczynamy tworzenie człowieka od podstaw i jeśli reżyser jest też autorem scenariusza - wszystko staje się możliwe. Kiedy wcielam się w autentyczną postać natychmiast pojawia się presja - czy wystarczająco się do niej zbliżę, czy dam radę, czy jego rodzina i przyjaciele mnie zaakceptują. Pojawia się zupełnie inny rodzaj odpowiedzialności. Kiedy kręciliśmy "Skazanego..." byłem korygowany nawet w czasie prywatnym. Jadłem zupę i słyszałem: "Rysiek, wolniej jedz!". Odpowiadałem wtedy: "Ale ja prywatnie jem!". Tamto doświadczenie przygotowało mnie jednak na to, co mogło się dziać też na planie "Bogów". Wcielając się w legendarne postaci aktor jest cały czas na cenzurowanym.
Było coś, czego naprawdę bał się pan, wchodząc na plan?
- W zasadzie bałem się każdej chwili, jaką miałem spędzić na sali operacyjnej. Musiałem wejść w wielce hermetyczny świat. Chirurgów można z bliska oglądać w kinie i serialach, ale prawdziwi lekarze twierdzą, że to, co oni robią przed kamerą, ma niewiele wspólnego z tym, co dzieje się na stole zabiegowym. Powszechna wiedza o tym, jak to wszystko naprawdę wygląda jest znikoma. Poza tym współcześni kardiochirurdzy mówią, że od czasów profesora Religi medycyna, sprzęt i technika wykonywania operacji zmieniła się tak bardzo, że moglibyśmy teraz mówić o dwóch odrębnych zawodach. Na planie instruowały nas sanitariuszki, które asystowały przy operacjach przed kilkunastoma laty. Zgromadzenie oraz odtworzenie na planie właściwej aparatury, narzędzi i lamp było chyba największym wyzwaniem scenografa. Chociaż z powyższych względów jesteśmy prowadzeni przez konsultantów krok po kroku i tak dochodzi do przeróżnych kompromisów. Nie zmienia to jednak faktu, że dla mnie najtrudniejsze było właśnie poruszanie się po świecie, po jakim należy chodzić precyzyjnie wytyczonymi ścieżkami i jednoczesne udawanie kogoś, kogo wszyscy dobrze znają.
Czy zawód aktora nie jest jednak trochę podobny do zawodu kardiochirurga? Mówiąc metaforycznie, w obu przypadkach wciąż przeprowadza się operację na ludzkich sercach; mówiąc dosłownie, poświęca się rodzinę, bo ciągle chce się być w akcji. Szuka pan czasem tak abstrakcyjnych porównań, żeby łatwiej wejść w rolę?
- Tak, w aktorstwie chodzi o przetworniki i sztuką jest użycie właściwego. Nie chodzi jednak o to, żeby zbliżyć się do postaci w stu procentach, by robić coś identycznie, bo wystarczy przywołać scenę zabójstwa i tyle, po teorii. Wystarczy transformować jedne wrażenia na inne. Na zawsze zapamiętam też jedne z zajęć dykcji w szkole teatralnej. Na zastępstwo przyszedł profesor, z którym nigdy wcześniej nie mieliśmy zajęć i powiedział, że jeśli wiesz, o czym mówisz, powiesz to zawsze wyraźnie i głośno. Nawet ktoś, kto ma predyspozycje do cichego i nieśmiałego mówienia na co dzień, kiedy się zdenerwuje jest bardzo głośny i zupełnie czytelny. Tak samo jest z graniem w filmie - zawsze trzeba wiedzieć o czym i po co jest dana scena oraz jakie zajmuje ona miejsce w rytmie całego filmu. Mam wrażenie, że moje przygarbienie, które podobno tak upodabnia mnie do profesora Religi, pojawiło się przy okazji. Tak mocno wszedłem w postać, że pojawiło się naturalnie.
Ludzie potrafią dokonać cudów, czyli zatem "Bogowie" to dobry tytuł filmu.
- Przyjąłem go - trochę na tej samej zasadzie, na jakiej przyjmuję rzeczywistość. Biorę ją, jaka jest, ale jednocześnie filtruję wszystko przez siebie. Wtedy zastanawiam się, czy coś mi naprawdę pasuje, czy nie. Niczego jednak nie odrzucam z gruntu, bo to nie ma sensu. Może stoi za czymś jakaś większa idea, tylko ktoś nie potrafił mi jej przedstawić w dwóch słowach? Im głębiej wchodziliśmy w historię profesora Religi, tym jej tytuł wydawał mi się bardziej trafny. Jest bardzo ciekawy, bo można go interpretować na różne sposoby...
źródło: MyBIT
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Film "Bogowie" w reżyserii Łukasza Palkowskiego trafi na ekrany polskich kin w najbliższy piątek, 10 października. Zapraszamy!
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!