Tom Hanks: Zwyczajny niezwyczajny
Twarz, która natychmiast wzbudza zaufanie i talent pozwalający zagrać każdą rolę. Czy to sprawiedliwe, by jednego człowieka obdarzyć takimi cechami? Ponieważ chodzi o Toma Hanksa, nikt nie zadaje nawet takich pytań.
Czy ktoś jeszcze pamięta takie komedie jak "Wieczór kawalerski", "Plusk", "Człowiek w czerwonymi bucie", "Skarbonka" i "Dziennik sierżanta Fridaya"? To było typowe amerykańskie rozrywkowe kino lat 80. Można jedynie przypuszczać, że gdyby wówczas powiedziano widzom, że "gwiazda" tych filmów za 30 lat będzie legendą światowego kina i jednym z symboli współczesnej Ameryki, niejeden z nich śmiałby się do łez.
Zanim jednak na kinowym ekranie zabrzmiały niezapomniane słowa: "Run, Forrest, Run!" ("Biegnij, Forrest, biegnij!"), Tom Hanks był etatowym rozśmieszaczem Hollywood i nikt nawet nie śmiał obsadzić go w "poważnej" roli. Może dlatego, że nie każdy wiedział o dramacie, jaki przeżył w dzieciństwie, które nie należało do najszczęśliwszych. Po rozwodzie rodziców mały Tom mieszkał z ojcem, a potem w rodzinach zastępczych.
Za to od wczesnych lat wykazywał zainteresowanie teatrem. W studenckich czasach z powodzeniem grał w inscenizacjach Szekspira i Czechowa, co zachęciło go do wyboru zawodu aktora.
Jednak w latach 80. szczupły młodzian z twarzą dziecka mógł grać tylko w niezbyt ambitnych produkcjach. Jak się wkrótce okazało, nie było to przeszkodą dla takiego talentu jak Hanks, który nawet w komediowym repertuarze dowiódł, że może być zauważony i doceniony.
W wieku 32 lat Tom zagrał w filmie "Duży" dorosłe wcielenie sfrustrowanego 12-latka, który wypowiada życzenie, że chciałby być duży i następnego dnia budzi się jako mężczyzna z umysłem dziecka. To był strzał w dziesiątkę. Po raz pierwszy Tom został nominowany do Oscara. Statuetki nie dostał, raczej nie było to wówczas możliwe, bo otrzymał ją Dustin Hoffman za rolę w filmie "Rain Man".
Jednak co się odwlecze, to nie uciecze. W 1993 roku Tom, wbrew swojemu dotychczasowemu wizerunkowi, został obsadzony w filmie Jonathana Demme’a w roli prawnika, którego zwolniono z pracy, po tym jak okazało się, że jest chory na AIDS. Hanks zagrał tak przejmująco, że w kinach na całym świecie łzy płynęły po policzkach widzów, a werdykt Akademii przyznającej w 1994 roku Oscary mógł być tylko jeden - najlepszym aktorem pierwszoplanowym został Tom Hanks! Na dodatek statuetka trafiła też do jego przyjaciela Bruce’a Springsteena, który również dostarczył światu wzruszeń, śpiewając tytułową piosenkę "Streets of Philadelphia".
Co ciekawe, na jednym Oscarze się nie skończyło. Tom powtórzył ten sukces rok później i jako drugi po wielkim Spencerze Tracy zdobył statuetkę rok po roku! I zrobił to w znakomitym stylu dzięki tytułowej roli w "Forreście Gumpie" Roberta Zemeckisa - opowieści o z pozoru przeciętnym, upośledzonym umysłowo chłopcu, który wbrew przeciwnościom staje się osobą znaną i symbolem "amerykańskiego snu".
Dziś nie ma chyba nikogo, kto nie rozpoznałby, z jakiego filmu pochodzi słynna kwestia: "Życie jest jak pudełko czekoladek, nigdy nie wiesz, na co trafisz", która wypowiedziana przez Toma, dla niejednego widza była źródłem nadziei i wiary w lepsze jutro.
Mimo to aktor nie czuł się nigdy gwiazdorem, a pytany, co sława w nim zmieniła, odpowiadał: - Nie sądzę, by popularność miała wpływ na mój charakter. Na pewno sprawiła, że, paradoksalnie, wolę żyć odizolowany od ludzi. Zamiast chodzić na imprezy, zostać w domu i poczytać książkę.
Znajomi Hanksa potwierdzają, że nigdy nie był, nie jest i raczej nie będzie dobrym materiałem na celebrytę. I chyba mają rację. Po pierwszym związku, który skończył się rozwodem w 1987 roku, Tom ożenił się z aktorką Ritą Wilson. Są już małżeństwem z niemal 30-letnim stażem (jubileusz za dwa lata). Aktor nie raz podkreślał, że to właśnie optymizm żony chroni go przed... depresją.
Ktoś mógłby zapytać, skąd depresja u aktora, którego filmy od lat są kinowymi hitami? Pewnie stąd, że Tom wymaga od siebie więcej niż od innych i nikt nie wie, czy żartuje, mówiąc, że kończy dzień, zastanawiając się: "Co też dzisiaj spieprzyłem?". Odpowiedź na pytanie aktora powinna brzmieć po prostu: "Nic".
Dowodem na to są niekończące się propozycje ról i - zdaniem krytyków - czający się w bliskiej przyszłości trzeci Oscar - za kreację w filmie "Sully" w reżyserii Clinta Eastwooda.
Adam Piosik