Reklama

To żywe legendy kina. Na ich filmy można iść w ciemno

Chociaż kultowi twórcy, tacy jak Steven Spielberg i Martin Scorsese wciąż tworzą, ich miejsce powoli zajmują twórcy młodsi o dwie-trzy dekady. Oto kilku ze współczesnych mistrzów kina, którzy już teraz stawiani są na równi z ikonicznymi reżyserami.

Bong Joon-ho

Południowokoreański autor, którego "Parasite" został pierwszym filmem nieanglojęzycznym nagrodzonym najważniejszym Oscarem. Odegrał on także istotną rolę w spopularyzowanie kultury swojego kraju na świecie. Bong pozostaje mistrzem w łączeniu różnych gatunków filmowych i pozornie sprzecznych tonacji. "Host. Potwór" to mariaż kina familijnego z opowieścią o potworach rodem z "Godzilli". W "Parasite" wątki społeczne zawarł w opowieści łączącej komedię z thrillerem. Jego anglojęzyczny debiut "Mickey 17" jest jednym najbardziej wyczekiwanych filmów nadchodzącego roku. 

Reklama

Christopher Nolan

Można narzekać na historie komponowane przez Nolana i zbytnią powagę, którą do nich przywiązuje. Nie zmienia to jednak faktu, że precyzja, z jaką brytyjski reżyser opracowuje kolejne widowiskowe sceny, imponuje za każdym razem. Nolan zredefiniował kino superbohaterskie za sprawą trylogii "Mrocznego Rycerza". Jednocześnie wprowadzał kolejne innowacje do produkcji filmowych za sprawą "Incepcji", "Interstellara" i "Dunkierki". Brytyjczyk łączy także kino kasowe i autorskie. Obsypany Oscarami "Oppenheimer" był ukoronowaniem jego dotychczasowej kariery.

Paul Thomas Anderson

Anderson przeszedł na przestrzeni lat niesamowitą drogę. Wybił się na filmach nowelowych, skupiających się na grupie bohaterów. W "Boogie Nights" przedstawiał losy ekipy pracującej przy kinie dla dorosłych w latach 70. i 80. XX wieku. Z kolei w "Magnolii" przedstawiał losy mieszkańców Los Angeles. Później wolał skupiać się na pojedynczym bohaterze i przedstawiać jak radzi sobie z samotnością oraz innymi przeciwnościami losu lub poddaje się swoim najgorszym instynktom. Jego najlepszym filmem jest bezsprzecznie "Aż poleje się krew" z przejmującą rolą Daniela Day-Lewisa. Niemniej na każdy kolejny film Andersona czeka się z niecierpliwością — nieważne, czy opowie o dorastaniu w Hollywood, jak w "Licorice Pizza", czy toksycznej relacji przywódcy sekty i zapatrzonego w niego akolity w "Mistrzu". 

Alfonso Cuarón

Pięciokrotny zdobywca Oscara, który przyzwyczaił swoich fanów do imponującej warstwy wizualnej. Cuarón uwielbia długie ujęcia, a każdy kadr w jego filmie jest naszpikowany detalami. Akcja rozgrywa się na kilku lub nawet kilkunastu planach. Nieważne, czy przedstawia katastrofę promu w "Grawitacji", czy walki uliczne w "Romie". Cuarón wypracował swój styl w "Ludzkich dzieciach", a do perfekcji doprowadził go w swoich ostatnich filmach. Jednocześnie nie gubi on emocji swoich bohaterów, co udowodnił w nagrodzonej trzema Oscarami "Romie". 

Martin McDonagh

Podobnie jak kiedyś bracia Coen, Martin McDonagh łączy wspaniałe dialogi z czarnym jak smoła poczuciem humoru. Mimo że podczas jego filmów brzuch boli ze śmiechu, Irlandczyk zwykle skupia się na postaciach, których życie pokiereszowała tragedia. W "Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj" łączył dramat psychologiczny z makabryczną komedią. W "Trzech billboardach za Ebbing, Missouri" tragiczne losy matki, która oczekiwała zatrzymania zabójcy swej córki, śmiertelnie chorego szeryfa i jego przygłupiego zastępcy, który za wszelką cenę chciał udowodnić swoją wartość, przeplata genialnymi i najeżonymi uszczypliwościami dialogami. Jednocześnie pod jego reżyserią swe najlepsze role w karierach stworzyli Colin Farrell, Frances McDormand, Sam Rockwell i Woody Harrelson. 

James Gunn

Gunn wywodzi się z Tromy, wytwórni specjalizującej się w kinie tanim, brutalnym i obrzydliwym. Naleciałości z początków kariery wciąż są obecne w jego kinie. Na szczęście nie pozwolił on, by pierwsze doświadczenia go ograniczały. Chociaż humor Gunna często znajduje się niebezpiecznie blisko toalety, w jego kinie najbardziej odczuwalny jest czynnik ludzki. Reżyser, czy to w superprodukcjach Marvela, czy w skromnych pastiszach kina superbohaterskiego, opowiada o życiowych wykolejeńcach, którzy potrzebują kogoś bliskiego — chociaż często sami nie potrafią tego przyznać. Nic dziwnego, że jego interpretacja losów Supermana jest jednym z najbardziej wyczekiwanych filmów 2025 roku.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy