"To właśnie miłość": Uwielbiana komedia kończy 20 lat
6 listopada 2003 roku swą premierę miała jedna z najpopularniejszych świątecznych komedii romantycznych w historii. "To właśnie miłość" opowiadała kilka historii miłosnych, które toczyły się w Londynie w okresie przedświątecznym. Mimo niesłabnącej popularności niektóre wątki nie przetrwały najlepiej próby czasu. Są tego świadomi także sami twórcy. Z okazji 20. urodzin filmu warto przybliżyć niektóre ciekawostki i kontrowersje związane z "To właśnie miłość".
"To moje 'Pulp Fiction'" - mówił o filmie "To właśnie miłość" Richard Curtis, jego reżyser i scenarzysta, w wywiadzie dla "Guardiana" w 2013 roku. "Uwielbiam, gdy kilka historii toczy się równolegle. Szybko zauważyłem jednak, jak trudne jest zaplanowanie takowych. [...] Napisałem 14 historii, ale film byłby za długi, więc usunęliśmy cztery, w tym dwie, które zdążyliśmy zrealizować" - wyznał.
Scenarzysta dodał, że podczas pisania miał w głowie częściowo gotową obsadę. "Od początku wiedziałem, że Hugh Grant zagra premiera, a Emma Thompson jego siostrę. Rolę Martine McCutcheon też napisałem dla niej. Nawet nazwałem jej postać Martine, ale musiałem ją zmienić przed pierwszym czytaniem, by nie pomyślała, że ma ją w kieszeni" - śmiał się Curtis. Urocza sekretarka brytyjskiego premiera ostatecznie otrzymała imię Natalie.
Co zaskakujące, pierwszym wyborem do roli zblazowanego i starzejącego się rockman Billy'ego Macka nie by Bill Nighy. Curtis przyznał, że miał w głowie dwóch uznanych aktorów. Nigdy nie zdradził ich tożsamości. "Jednak podczas czytania Bill wypadł idealnie i z miejsca stał się pewniakiem" - wspominał scenarzysta "Czterech wesel i pogrzebu".
Nighy, któremu rola Macka przyniosła nagrodę BAFTA za występ drugoplanowy oraz międzynarodową popularność, wspominał w 2018 roku, że żałuje kilku scen swojej postaci. "Zawsze czułem się źle z powodu wyszydzania zespołu Blue, ale mam nadzieję, że nie przyjęli tego najgorzej" - wyznał. "Żałuję także tekstów o seksie z Britney Spears. Na szczęście lub nieszczęście nigdy jej nie poznałem, więc nie musiałem się jej tłumaczyć". Nighy dodał, że jest jedna linijka tekstu, którą uwielbia, a fani krzyczą ją na jego widok do dziś: "Hej, dzieci. Nie kupujcie narkotyków. Zostańcie gwiazdami rocka, a dostaniecie je za darmo".
Ciekawym przypadkiem jest rola Sarah, która opiekuje się chorym umysłowo bratem i nie może z tego powodu skupić się na swoim życiu uczuciowym. Curtis szukał kogoś w stylu Laury Linney. Żadna brytyjska aktorka nie pasowała mu jednak do tej roli. W końcu jedna ze znajomych zaproponowała, by skontaktował się właśnie z Linney. Curtis tak też zrobił, a ta z radością przyjęła rolę. Tym samym Sarah stała się Amerykanką.
"Nie rozumiem, dlaczego 'To właśnie miłość' jest takie popularne" - przyznał Hugh Grant w jednym z wywiadów. Zaraz dodał, że "najwyraźniej wszyscy oglądają ten film w Święta", co jest "miłe".
Aktor odniósł się także do sceny, w której grany przez niego premier tańczy do piosenki "Jump (For My Love)". Żartował, że jej realizacja nie była prosta dla "czterdziestoletniego Anglika o siódmej rano, który w dodatku był całkowicie trzeźwy". Grant miał także problemy natury logistycznej. "Powtarzałem Richardowi [Curtisowi]: 'Ok, rozumiem, mam radio w sypialni, tańczę tam, ale potem paraduję przez cały budynek na 10 Downing Street. Dlaczego wciąż słyszę tę piosenkę i dlaczego ucina się ona pod koniec sceny?'" - miał się awanturować gwiazdor "Czterech wesel i pogrzebu".
Grant odwlekał także zdjęcia i sabotował próby. Gdy ktoś prosił go o powtórzenie choreografii, odpowiadał, że źle się czuje albo bolą go nogi. "Po prostu to zrobiłem" - opowiedział o dniu realizacji. "Ludziom się spodobało. Jestem dumny, że zrobiłem to bez żadnych stymulantów" - żartował.
Jedną z najbardziej znanych (i najbardziej kontrowersyjnych) scen w filmie jest ta, w której Mark (Andrew Lincoln) pojawia się przed domem Juliet (Keira Knightley), żony swego najlepszego przyjaciela, by wyznać jej miłość. Początkowo nie było jej w scenariuszu. Curtis głowił się nad romantycznym sposobem wyznania miłości. "Gdy się zacinam podczas pisania, wypisuję pięć pomysłów na kartkach, by się odciąć i pozwolić sobie na wybór" - zdradził w wywiadzie dla "Elle".
Później zwrócił się o pomoc do kilku dziewczyn, które przebywały w jego biurze. "Powiedziałem im: jest facet, który nigdy nie powiedział ci, że cię kocha. Które z tych pomysłów są romantyczne, a które są odpychające? Miałem tam rzeczy w stylu ganek zastawiony różami, a one zareagowały na pierwsze cztery propozycje: 'fuj, fuj, fuj, fuj'. Na koniec pojawił się pomysł zaczerpnięty z teledysku do 'Subterranean Homesick Blues' Boba Dylana, który bardzo im się spodobał. Także scena została wybrana przez grupę fokusową" - żartował.
Chociaż wątek Marka został pomyślany jako romantyczny, jego odbiór, szczególnie po latach, okazał się różny. Nawet Curtis zastanawiał się, czy nie powinien jej żałować. Zachowanie postaci granej przez Andrew Lincolna często było interpretowane jako niezręczne i niepokojące, a nawet jako stalking. Niektórzy członkowie obsady bronili jego postepowania. "Nie sądzę, by było to niepokojące" - mówiła McCutcheon w 2020 roku. "Gdy ludzie są zakochani, robią głupie rzeczy. [Mark] znalazł się w miejscu, w którym pomyślał: 'Dosyć, powiem jej teraz, jak się czuję. Kocham mojego kumpla, ale muszę to z siebie zrzucić".
Inne zdanie miał Chiwetel Ejiofor, który wcielił się w Petera, męża Juliet. Gdy podczas wywiadu na kanale YouTube'owym "The Movie Dweeb" zapytano go, czy Mark "nie jest trochę d*****m", aktor odpowiedział bez zastanowienia: "To chyba jasne. Myślę, że jeśli spojrzymy na tę sytuację, możemy powiedzieć, że mu się upiekło". Podobne zdanie ma zresztą sam Lincoln. "[Mark] to stalker" - stwierdził w wywiadzie dla "The Wrap" z 2016 roku. "Spytałem Richarda Curtisa, czy nie wchodzimy tutaj w skórę zaburzonej osoby. On na to: 'Nie, nie. Kochany, nie, gdy ty go grasz. Będzie dobrze'". Lincoln pochwalił przy tym decyzję scenarzysty, by pod koniec filmu Mark był jednym z niewielu bohaterów, który wciąż jest sam.