To był ich rok! Największe gwiazdy 2017
Hollywood rządzi się swoimi zasadami. Jedną z najważniejszych jest powiedzenie: "nigdy nie wiesz, kiedy trafi ci się przepustka do sławy". Los gwiazdy bywa nieprzewidywalny i nieraz drobna rola w niskobudżetowym filmie może okazać się złotą kartą na szczyt. Inni o wymarzone miejsce w topie walczą latami. Udaje się garstce... Oto dziesięć osób, do których należał kończący się rok. Jedno jest pewne - o nich jeszcze usłyszycie!
32-letnią aktorkę z Izraela świat poznał dzięki komiksowym widowiskom z uniwersum DC. Gadot po raz pierwszy wcieliła się w amazońską superbohaterkę, Wonder Woman, w niezbyt dobrze przyjętym "Batman v Superman: Świt sprawiedliwości" (2016) Zacka Snydera. Już wtedy mówiło się o niej jako o jednym z nielicznych jasnych punktów na mapie uniwersum. Przełom nastąpił jednak dopiero w tym roku za sprawą solowego filmu o przygodach Diany Prince - "Wonder Woman" w reżyserii Patty Jenkins. Kosztująca 150 milionów dolarów superprodukcja okazała się największym zaskoczeniem letniego sezonu, zbierając świetne recenzje i zarabiając na całym świecie ponad 800 milionów dolarów - więcej niż takie filmy, jak "Logan" i piąta odsłona "Piratów z Karaibów".
Gadot w mgnieniu oka urosła do miana nowej idolki Ameryki. Jej naturalność zachwyciła nie tylko fanów komiksów, ale także krytyków i to do tego stopnia, że wraz z rozpoczęciem sezonu nagród, kreację izraelskiej piękności zaczęto wymieniać wśród najważniejszych występów roku. Niektórzy przypuszczają nawet, że Gadot może sprawić gigantyczną niespodziankę, pojawiając się na liście oscarowych nominacji... Co odpowiada za ten sukces? Poza umiejętnościami aktorskimi i egzotycznym wyglądem (gwiazda ma 178 centymetrów wzrostu i wcześniej pracowała jako modelka, m.in. biorąc udział w konkursie Miss Universe), z pewnością silny charakter - Gadot jest jednym z najważniejszych głosów w kwestii niezależności kobiet. Co ciekawe, w młodości aktorka nie planowała związać swojej przyszłości z kinem, chciała być choreografem. Nie pozostaje nic innego, jak cieszyć się, że zmieniła plany...
Śladem Gadot na komiksowym widowisku wybił się także najmłodszy gwiazdor w naszym zestawieniu - 21-letni Tom Holland. Podobnie jak filmowa Wonder Woman, Holland jako Spider-Man podbił serca widzów już rok wcześniej (epizod w "Kapitanie Ameryce: Wojnie bohaterów"), ale dopiero w tym otrzymał szansę, by w pełni zaprezentować swoje umiejętności. Młody Brytyjczyk wystąpił w "Spider-Man: Homecoming" Jona Wattsa, superprodukcji przygotowywanej przez Sony pod okiem Marvela, stając się trzecią hollywoodzką inkarnacją człowieka-pająka - wcześniej Petera Parkera grali Tobey Maguire i Andrew Garfield. Jego występ został przyjęty tak dobrze, że Holland z miejsca został okrzyknięty najlepszym z tej trójki.
Ma to swoje podstawy, bo aktor nie tylko wcielił się w superbohatera z niespotykaną dotąd werwą, ale bardzo mocno zaangażował się osobiście w rozwój postaci. Holland na planie zainteresował się kaskaderką i część akrobacji przygotowanych dla Spider-Mana wykonywał sam. Poza tym dla utrzymania kondycji fizycznej poddawał się elektrowstrząsom, a by nie wyjść z roli, tak jak jego bohater, zaczął rejestrować kamerą każdy ważny moment swojego życia. Ta pasja nie powinna nikogo dziwić - Holland już wcześniej, w wieku niespełna piętnastu lat, zagrał jedną z kreacji w widowisku katastroficznym "Niemożliwe" J.A. Bayony, gdzie stając u boku Naomi Watts, setki godzin spędził w lodowatej wodzie... Jego kariera to idealny przykład na to, że sukces w Hollywood wymaga poświęceń.
Wie o tym doskonale kolejna młoda gwiazda, która rok 2017 zapamięta szczególnie dobrze. Saoirse Ronan, mimo trudnego imienia i zaledwie 23 lat w dowodzie, dzięki swojej intensywnej pracy (i niezaprzeczalnemu talentowi) już dwukrotnie zyskiwała nominacje do Oscara dla najlepszej aktorki, a wkrótce dorzuci do tego trzecią... Mieszkająca na co dzień w Irlandii gwiazda wielki rozgłos zdobywa filmem "Lady Bird" Grety Gerwig, gdzie wciela się w zbuntowaną nastolatkę, za wszelką cenę chcącą wyprowadzić się z domu w małym mieście. Komedia Gerwig zbiera tak dobre recenzje, że już teraz uznawana jest za jednego z faworytów do przyszłorocznych nagród Akademii, a Ronan ma według bukmacherów duże szanse na pierwszą w karierze statuetkę.
O jej sukcesie zadecydował jednak nie tylko żelazny upór i magnetyczna uroda, ale również konsekwencja w doborze ról. Ronan należy do osób o wybrednym guście i bardzo często odrzuca propozycje występów w hollywoodzkich superprodukcjach (jak trylogia "Hobbit"), by w tym samym czasie móc zrealizować niszowe projekty, ale z bardziej znaczącymi partiami do zagrania. Dzięki temu, po swoim pamiętnym debiucie w filmie Joe Wrighta "Pokuta", gwiazda występowała u Petera Jacksona ("Nostalgia anioła"), Wesa Andersona ("Grand Budapest Hotel") i Johna Crowleya ("Brooklyn"). Kreacja w nominowanym do trzech Oscarów dramacie tego ostatniego jest najlepszym dowodem na to, że Ronan może wkrótce zająć miejsce samej Meryl Streep.
O oscarowym potencjale wiele mówi się też w przypadku 21-letniego partnera Ronan z planu "Lady Bird", Timothée Chalamecie. Amerykanin zbiera ostatnio wyróżnienie za wyróżnieniem za znakomitą kreację Elio Perlmana w komediodramacie Luci Guadagnino "Tamte dni, tamte noce". Ekranizacja powieści Andre Acimana "Call Me By Your Name" to jeden z najbardziej kontrowersyjnych filmów roku, opowiadający o burzliwym romansie nastolatka ze starszym od niego studentem (Armie Hammer). Za swoją rolę Chalamet został nagrodzony nie tylko wyróżnieniami krytyków z Nowego Jorku i Los Angeles, ale także nominacjami do Critics Choice i Złotych Globów.
Choć dopiero ta kreacja przyniosła Chalametowi rozgłos, aktor już wcześniej pojawiał się w drobnych rolach m.in. w debiucie reżyserskim operatora Andrew Droza Palermo "Jeden, dwa" i w widowisku science fiction Christophera Nolana "Interstellar". Był również jednym z najważniejszych kandydatów do roli Petera Parkera w nowym "Spider-Manie", rywalizację przegrał jednak ze wspomnianym Tomem Hollandem. Chalamet poza wrodzoną skromnością i talentem aktorskim, należy do najbardziej ambitnych gwiazd Hollywood. Na potrzeby "Tamtych dni, tamtych nocy" nauczył się języka włoskiego oraz gry na gitarze i fortepianie.
Znaczenie jednej roli w drodze na szczyt zna również 27-letnia Margot Robbie. Australijska piękność światową sławę zyskała dzięki małej, lecz pamiętnej kreacji Naomi Lapagli w przeboju Martina Scorsese "Wilk z Wall Street". Partnerowanie Leonardo DiCaprio bardzo się młodej gwieździe opłaciło, bo później spadła na nią lawina aktorskich propozycji. Robbie mogliśmy oglądać w pierwszoplanowych kreacjach m.in. w niszowym sci-fi "Z jak Zachariasz" oraz wysokobudżetowym widowisku Davida Yatesa "Tarzan: Legenda". Najbardziej znacząca była jednak jej doskonała interpretacja postaci Harley Quinn w adaptacji komiksu "Legion samobójców". Mimo ostrej krytyki filmu, wszyscy jednogłośnie uznali występ Robbie za wybitny.
Ten rok może okazać się dla Australijki przełomowy, bowiem po raz pierwszy wymieniana jest w gronie faworytów do najważniejszych nagród przemysłu filmowego. Wszystko dzięki filmowi biograficznemu "I, Tonya" Craiga Gillespie, gdzie gwiazda wciela się w łyżwiarkę Tonyę Harding. Wymagająca fizycznie praca na planie przyniosła jej już nominacje do Złotych Globów i Satelitów. Co ciekawe, kariera Robbie mogła nabrać rozpędu już kilka lat wcześniej, tyle że aktorka odrzuciła propozycję roli w nagrodzonym Oscarem dla najlepszego filmu "Birdmanie" Alejandro G. Innaritu. Zastąpiła ją Emma Stone - później nominowana za swoją kreację do nagrody Akademii w kategorii najlepsza aktorka drugoplanowa.
Nieco inaczej wyglądały losy Jamesa Franco, który w wieku 24 lat dał się poznać jako Harry Osborne, przyjaciel Petera Parkera, w widowisku "Spider-Man" Sama Raimiego. Sukces filmu przyniósł mu tytuł jednego z najbardziej obiecujących amantów Hollywood. Ambicje Franco wykraczały jednak ponad miano "przystojniaka" - zamiast pójść za ciosem i grać w kolejnych superprodukcjach, aktor zdecydował się na karierę niezależnego producenta, scenarzysty i reżysera. O sukcesie zadecydował pracoholizm, bo Franco każdego roku był powiązany przynajmniej z kilkunastoma mniejszymi i większymi projektami. To zaowocowało kreacjami m.in. w "Obywatelu Milku" Gusa Van Santa, "127 godzinach" Danny’ego Boyle’a (wraz z pierwszą nominacją do Oscara) oraz kontrowersyjnym "Spring Breakers" Harmony’ego Korine’a.
Jak dotąd najbardziej owocna była jednak współpraca z komikiem Sethem Rogenem, prywatnie przyjacielem Franco. To wspólnie z nim 39-letni Amerykanin zrealizował komedię "Disaster Artist" opowiadającą o powstaniu filmu uznawanego za najgorszy w historii - mowa o "The Room" Tommy’ego Wiseau. Wcielający się w tytułową rolę Franco z miejsca zdobył uznanie krytyków, ucinając dotychczasowe oskarżenia o brak talentu. Kreacja aktora zyskała nawet taki rozgłos, że obecnie mówi się o możliwości przełamania krążącego po Hollywood fatum i pierwszym od lat Oscarze dla najlepszego aktora za rolę w komedii. Czy się uda? Wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią, że Franco może być tegorocznym czarnym koniem na oscarowej gali.
Od lat w Hollywood obecna jest także 40-letnia Jessica Chastain. Gwiazda "Służących" i "Wroga numer jeden" nie musi już jednak niczego udowadniać. Na koncie ma m.in. dwie nominacje do Oscara, Złoty Glob, Critics Choice i dwa wyróżnienia National Board of Review. Mimo to, ten rok jest dla niej szczególnie ważny, dzięki dwóm dużym projektom: udziałowi w debiucie reżyserskim znanego scenarzysty Aarona Sorkina "Gra o wszystko" i dramatowi biograficznemu "Azyl" Niki Caro, którego akcja rozgrywa się w Warszawie.
Chociaż to ten pierwszy film może przynieść amerykańskiej gwieździe najwięcej nagród, dla nas bardziej znacząca jest rola w drugim projekcie. W "Azylu" Chastain sportretowała bowiem Antoninę Żabińską, właścicielkę warszawskiego zoo, która w trakcie II wojny światowej ocaliła wraz z mężem życie setek Żydów. W marcu tego roku z okazji premiery dzieła, Chastain zawitała do Polski. Znana ze swojego zaangażowania w obronę demokracji aktorka wzięła m.in. udział w proteście kobiet podczas ich święta - 8 marca.
Natomiast wśród niezależnych amerykańskich produkcji tego roku szczególnym zainteresowaniem cieszy się film Seana Bakera "The Florida Project". Historia sześcioletniej Moonee i jej matki - Halley, zamieszkujących tani motel w pobliżu Disneylandu na Florydzie, ma jedną wyjątkową zaletę - świetne występy aktorskie, zarówno w kategoriach dziecięcych (niewiarygodna Brooklynn Prince), jak i na drugim planie. Największy poklask zbiera kolejny aktor-weteran na naszej liście, Willem Dafoe. 62-letni gwiazdor wciela się tu w Bobby’ego, zarządcę motelu, który mała Moonee z przyjaciółmi traktuje jak dom. Jego występ to największy oscarowy pewniak tego roku, choć wydaje się, że bardziej za całokształt kariery, niż za ten konkretny film.
Dafoe w swojej filmografii równo dzielił siły między projekty niskobudżetowe i hollywoodzkie blockbustery, jednak jego kreacje w "Plutonie" Oliviera Stone’a, "Cieniu wampira" E. Eliasa Merhige’a oraz "Świętych z Bostonu" Troya Duffy’ego przeszły już do legendy. Miejmy nadzieję, że kolejny fenomenalny występ na koncie sprawi, że wreszcie wybije się on z drugiego planu, gdzie zwykle możemy go oglądać. Czy po "The Florida Project" skrzynka mailowa Dafoe zapełni się propozycjami? Tego jeszcze nie wiemy. Na razie możemy czekać na jego występ w następnym komiksowym widowisku - aktor wcieli się w Nuidisa Vulko w powstającym dla DC "Aquamenie" Jamesa Wana.
Ból pozostawania w cieniu większych gwiazd zna także Sally Hawkins. A to dlatego, że 41-letnia Brytyjka największą popularność zdobyła partnerując Ewanowi McGregorowi w "Śnie Kasandry" i Cate Blanchett w "Blue Jasmine" Woody’ego Allena, w obu przypadkach na drugim planie. W tym roku odrobiła to jednak z nawiązką. Nie dość, że w "Maudie" Aislinga Walsha wcieliła się w jedną z najważniejszych kanadyjskich artystek, Maud Lewis, to jeszcze ściągnęła na siebie oczy całego Hollywood rolą niemowy, Elizy, w "Kształcie wody" Guillermo del Toro. Po słynnej kreacji Marylin w "Kwiecie pustyni" Sherry’ego Hormanna te występy to kolejny dowód, że Hawkins nie ma żadnego problemu z uniesieniem na swoich barkach całego filmu.
Z udziałem w produkcji del Toro wiąże się ciekawa anegdota. Meksykański reżyser szybko poznał się na talencie aktorki i chciał z nią pracować od czasu miniserialu "Złodziejka" (2005), gdzie gwiazda zagrała główną rolę, dlatego Eliza powstawała od początku z myślą o Hawkins. Po sukcesie "Blue Jasmine" w 2014 roku del Toro poczuł jednak presję, by jak najszybciej nawiązać kontakt z aktorką. Współpracę zaproponował jej więc na bankiecie po gali rozdania Złotych Globów, ponoć skrajnie pijany... Na szczęście Hawkins się nie zraziła i dziś za "Kształt wody" może odbierać nagrodę za nagrodą - z drugą nominacją do Oscara w perspektywie.
Jeśli jednak jest na naszej liście jeden aktor, który najbardziej zasługuje na miejsce na szczycie, jest to niezastąpiony Gary Oldman. Brytyjczyk laury powinien zebrać już za swoje wczesne kreacje, m.in. w "Sidzie i Nancy" Alexa Coxa i "Leonie Zawodowcu" Luca Bessona. Pierwszą nominację do Oscara zdobył jednak dopiero w 2011 roku za film "Szpieg" Tomasa Alfredsona. Dotąd 59-letni gwiazdor musiał zadowolić się mniejszymi rolami w komercyjnych przedsięwzięciach, jak seria filmów o Harrym Potterze, gdzie wcielił się w Syriusza Blacka, i trylogia batmanowska Christophera Nolana, w której zagrał komisarza Jamesa Gordona. Znany z bezpośredniości Oldman nigdy nie ukrywał, że godzi się na te projekty tylko po to, by mieć za co żyć.
Na szczęście, premiera "Czasu mroku" Joe Wrighta przynosi aktorowi dużą nadzieję na zmiany. W dramacie biograficznym, którego akcja rozgrywa się w początkach II wojny światowej, Oldman wykreował postać Winstona Churchilla, przez wielu uznawanego za najwybitniejszego premiera Wielkiej Brytanii w historii. Gwiazdor, niemal nie do rozpoznania pod toną charakteryzacji, tworzy tu prawdopodobnie jedną z najlepszych interpretacji aktorskich we współczesnym kinie. Brak Oscara, choćby w formie zadośćuczynienia za minione lata, będzie tu bardzo nie na miejscu. To powrót na top w iście hollywoodzkim stylu...