Teresa Tuszyńska? Nawet jeśli nie pamiętamy nazwiska, z pewnością kojarzymy uroczą dziewczynę z obcym akcentem partnerującą Zbigniewowi Cybulskiemu w "Do widzenia, do jutra" Janusza Morgensterna. Gdyby żyła, 5 września obchodziłaby 75. urodziny.
"Dziewczyna nieprzeciętnej urody, bajecznie zbudowana, o nogach długich jak samej Marleny Dietrich. Do tego bajeczna cera, wspaniałe ciemne oczy i uśmiech, który zjednywał rzesze wielbicieli" - charakterystyka Teresy Tuszyńskiej pióra Wiesławy Czapińskiej jest wymowna. Kiedy w 1963 roku zdjęcie aktorki trafia na okładkę amerykańskiego magazynu "Show", towarzyszy mu podpis: "Teresa Tuszyńska, lat 21 - najbardziej zachodnia i najbardziej utalentowana z polskich gwiazd filmowych".
Miała szansę na wielką, międzynarodową karierę, otrzymywała propozycje z Francji, Włoch i Austrii. Operator Jan Laskowski, który pracował z Tuszyńską na planie "Do widzenia, do jutra" wspomina, że "gdyby żyła na Zachodzie i zagrała po takim debiucie w kilku filmach, byłaby milionerką". Teresa Tuszyńska nie skorzystała.
"Pojawia się na kilka lat w polskim filmie, potem znika. Tak samo z byciem modelką: objawia się na pokazach, piękna, dystyngowana, a następnie rezygnuje z paradowania po wybiegach świata. (...) Został ślad na czarno-białym celuloidzie, kilka ról. (...) Jej przyjaciółka mawiała często, że gdyby tylko Teresie się chciało, mogłaby zajść tak daleko jak Pola Negri. Bo propozycje były. Ale wszystkie konsekwentnie odrzucała. (...) Nie ma o niej ani jednej książki, ani jednego filmu dokumentalnego. Jeśliby wierzyć temu, co widać na ekranie, to Teresa Tuszyńska ma wciąż 16 lat, krótko obcięte ciemne włosy i zalotne spojrzenie - wcale nie nimfetki, lecz dystyngowanej młodej damy" - Marcin Kowalski wspominał aktorkę w prasowym portrecie "Teresa Tuszyńska znika".
Najsłynniejszą rolą Tuszyńskiej pozostaje kreacja uznawana powszechnie za jej kinowy debiut - brawurowy występ u boku Zbigniewa Cybulskiego w filmie Janusza Morgensterna "Do widzenia, do jutra". Tuszyńska wcieliła się w filmie w postać Margueritte - uroczej Francuzki, która zawraca w głowie romantycznemu studentowi granemu przez Cybulskiego.
"Bohaterka, którą grała Teresa Tuszyńska, była wspaniałą uroczą młodziutką dziewczyną. Cały czas nurtowało nas pytanie, kto mógłby ją zagrać. Teresę poznaliśmy obaj ze Zbyszkiem na zabawie w liceum Batorego. Nie miała jeszcze wtedy ukończonych osiemnastu lat. Zgodę na jej udział w tym filmie musiała podpisać matka" - wspominał reżyser filmu Janusz Morgenstern.
Tak naprawdę, w chwili swego "debiutu" Tuszyńska miała już na koncie kinowe role. Jej odkrywcą był bowiem fotograf "Expressu Wieczornego" Andrzej Wiernicki, który zachwycił się nieznajomą dziewczyną podczas karnawałowego balu w warszawskim klubie Stodoła w 1958. Tuszyńska była stałą bywalczynią potańcówek w tym modnym w artystycznych kręgach lokalu, zdobywając nawet tytuł "Miss Stodoły". "Rażony jak piorunem" Wiernicki proponuje dziewczynie sesję zdjęciową - wykonane w swym atelier zdjęcia zanosi do magazynu "Kobieta i Życie", którego jest współpracownikiem. Efekt? Tuszyńska trafia na okładkę wielkanocnego numeru! Fotograf nie ustaje jednak w promocji swego znaleziska i wysyła zdjęcie Tuszyńskiej na organizowany przez tygodnik "Przekrój" konkurs pt. "Film szuka młodych aktorek". Tuszyńska zwycięża!
W nagrodę otrzymuje rólkę w filmie "Ostatni strzał" Jana Rybkowskiego. Po niej przychodzi poważniejszy występ w obrazie "Biały niedźwiedź", gdzie partneruje jej sam Gustaw Holoubek. Młoda aktorka chwalona jest za ekranowy czar.
"Ona, jak wszyscy zgodnie podkreślali, czaruje na ekranie. No po prostu daje radę. Są tam długie sceny z monologiem partnera - ona musi słuchać i emocje przekazywać twarzą. Gra mimiką, spojrzeniem, uśmiechem. Potrafiła partnerować Holoubkowi (...) Sprawdziła się" - przypominał Marcin Kowalski.
Dostając rolę w "Do widzenia, do jutra" nie była więc wcale anonimową dziewczyną z potańcówki w liceum.
Postać, którą Tuszyńska zagrała w "Do widzenia, do jutra", inspirowana była autentyczną dziewczyną - 18-letnią Francoise Buron. "Prototypem tej postaci była dziewczyna, która mieszkała wówczas w Polsce. Córka dyplomaty, konsula francuskiego. Siedziba konsulatu mieściła się wtedy w Sopocie. Na stałe mieszkała w Paryżu. Jej obecność w Trójmieście, w tamtych czasach, stanowiła ewenement nie z tej ziemi. Szczyty Zachodu" - przypominał Janusz Morgenstern.
Wszystkim wiadomo było, że odtwórca głównej roli i współautor scenariusza - Zbyszek Cybulski - miał z córką konsula krótki i płomienny romans. W "Do widzenia, do jutra" odtwarzał więc miłosną przygodę ze swego życia.
Operator filmu - Jan Laskowski - chwalił Teresę Tuszyńską za aktorską intuicję.
"Młoda, wspaniała, śliczna dziewczyna. Nie miała większych problemów na planie. Mimo że nie miała doświadczenia, zachowywała się jak prawdziwa profesjonalistka. Intuicyjnie wyczuwała, jak należy ustawić się do ujęcia. Problemy, jeśli były, wynikały u niej z pewnego braku techniki aktorskiej" - opowiadał Laskowski.
Operator "Do widzenia, do jutra' uważa jednak, że jedną z najcenniejszych cech Tuszyńskiej była "absolutna umiejętność radzenia sobie z problemami" oraz "wyczucie ekranowej sytuacji".
"Pamiętam, jak realizowaliśmy scenę, kiedy bohaterka ma przekazać Zbyszkowi, że żegna się z nim na zawsze. Zbyszek nie ma pojęcia, że to rozstanie, myśli, że spotka się w nią ponownie jutro. Problem polegał na tym, że Tuszyńska miała się w tej scenie rozpłakać, a nie potrafiła tego. Wszyscy dookoła uśmiechnięci, cała ekipa zgrana, życzliwa sobie nawzajem, więc zwyczajnie Tuszyńska nie miała pojęcia, jak ten płacz u siebie wywołać. Na pomysł wpadł dopiero Zbyszek Cybulski. Wziął Kubę Morgensterna i mnie na stronę i przekonał, żeby kamery były w pełnej gotowości. Ustawili się z Tuszyńską. Zbyszek na stronie zapalił papierosa i nabrał w płuca tyle dymu, ile dał radę. Ustawił się z Teresą ona zaczyn do niego coś mówić, a on w tym momencie dmuchnął jej dymem w twarz. Łezki jej się natychmiast zakręciły. Ale co najważniejsze, Tuszyńska bezbłędnie wyczuła sytuację. Kiedy pojawiły się te łzy, natychmiast weszła w tekst i w ten sposób w jednym dublu zrobiliśmy takie ujęcie, jakie sobie z Kubą wymarzyliśmy" - przypomniał sobie Laskowski.
Nie wszyscy wiedzą, że Tuszyńska nie mówi w "Do widzenia do jutra" swoim głosem.
"Jej rola pewnie nigdy nie byłaby tak doskonałą, gdyby nie pomysł Kuby, aby zaprosić do współpracy Eleonorę Kałużyńską, później panią Aleksandrową Fordową. Pani Eleonora była ówczesną żoną Zygmunta Kałużyńskiego. Poznali się chyba w Londynie. Ona była absolwentką tamtejszej Królewskiej Szkoły Baletowej. Razem z Zygmuntem przyjechała do Polski, nauczyła się języka, ale mówiła z bardzo silnym akcentem, To ona podłożyła Tuszyńską, dzięki czemu jej rola nabrała nagle nowego blasku" - pamięta Jan Laskowski.
Reżyser Janusz Morgenstern twierdzi, że ten karkołomny zabieg w pewien sposób ocalił film.
"To był dość ryzykowny pomysł, który jednak, moim zdaniem, podniósł wartość całego filmu. Głoś podłożyła Eleonora Kałużyńska. Zjawiła się w wytwórni z Fordem, znałem ją już przedtem jako żonę Zygmunta Kałużyńskiego, zacząłem z nią rozmawiać i nagle uderzył mnie jej akcent. To było dokładnie to, czego potrzebowaliśmy dla naszej Margueritte, i to idealnie zdało egzamin" - opowiedział Morgenstern.
Występ w "Do widzenia, do jutra" był jednak początkiem końca.
"Wbrew pozorom ten debiut filmowy bardzo Tuszyńską skrzywdził. Przez kilka miesięcy realizacji filmu wszyscy traktowali ją jak gwiazdę. Tymczasem jej honorarium za rolę wynosiło tysiąc trzysta złotych! Kierownictwo uznało, że ma do czynienia z niezawodową aktorką, więc rozliczono ją jak statystkę!!! Potem po filmie, który przyniósł jej ogromną popularność, Tuszyńska musiała wrócić do szarej rzeczywistości, w której nie za bardzo potrafiła się odnaleźć" - opowiedział Jan Laskowski.
W 1962 roku Tuszyńska wychodzi za mąż za grafika z hrabiowskim tytułem - Jana Rafała Floriana Zamoyskiego herbu Jelita. Małżeństwo przetrwało rok.
"Ich historia ma związek z filmem 'Rozwodów nie będzie'. Wiem o niej niewiele: ot, pobrali się szybko, rozeszli też. Wszystko to prawdopodobnie stało się potem kanwą jednej z nowel filmowych w zborze 'Rozwodów..." - opowiada filmoznawca Krzysztof Trojanowski.
Domyśla się on, że autor scenariusza i reżyser - Jerzy Stefan Stawiński - inspirował się Tuszyńską pisząc historię o dziewczynie, która poznaje na prywatce chłopaka i na drugi dzień, dla zgrywy, pobierają się.
Marcin Kowalski wspomina pewną scenę z późniejszego filmu Tuszyńskiej - "Cała naprzód", gdzie znów spotkała się na planie z Cybulskim.
"Jest w [tym] filmie (...) scena, gdy grana przez Teresę bohaterka brawurowo prowadzi samochód wąską, zawijającą się górską drogą. Prowadząc, zapala papierosa, całuje Cybulskiego, śmiertelnie przerażonego - a droga wije się coraz bardziej niebezpiecznie. W końcu jednak dojeżdżają bez szwanku, ale wydaje się, że tylko dlatego, iż kierownicę przejmował często jej partner. W życiu Tuszyńska nie miała tyle szczęścia" - pisał Kowalski.
Co się stało? Krótko i zwięźle? Znów Kowalski: "Pod koniec lat 50. wchodzi w alkohol. W pierwszej połowie lat 60. rezygnuje z bycia modelką".
Krzysztof Trojanowski tłumaczy osobiste problemy Tuszyńskiej brakiem ambicji i nieposiadaniem artystycznego autorytetu.
"Na niczym jej nie zależało naprawdę. Miała lekki stosunek do życia. Wszystko traktowała lekceważąco, niepoważnie wręcz. Pewnie trochę dlatego, że wewnątrz wciąż była niedojrzałym dzieckiem. Ale też nie było nikogo, kto mógłby ją zdecydowanie pchnąć w kierunku prawdziwej kariery, kto zaopiekowałby się zawodowo" - opowiedział Trojanowski.
Jan Laskowski przypomina sobie spotkanie z aktorką po latach. "Życie Tuszyńskiej potoczyło się tragicznie. Spotkałem ją wiele lat po naszej przygodzie w filmie Morgensterna. Nie chcę o tym spotkaniu opowiadać, bo nawet nie byłem w stanie tej dziewczynie pomóc. Nikt z nas nie mógł. Nie potrafiliśmy" - tłumaczył operator "Do widzenia, do jutra".
Po 1967 roku Tuszyńska wystąpiła jeszcze w dwóch filmach - czeskich "Praskich nocach", gdzie zagrała w jedynej w karierze scenie erotycznej oraz w filmie "Kto wierzy w bociany" (1970), w którym wcieliła się w matkę nastoletniego buntownika. "Przekrój" napisał, że jak Tuszyńska gra matkę nastolatka, to "świat się kończy". "Trudno było zaakceptować takie widzenie Teresy Tuszyńskiej. Ona sama także nie chciała niszczyć wizerunku, jaki zostawiła. Zniknęła" - dodał Maciej Maniewski w artykule na łamach "Filmu".
Miała jeszcze dwóch mężów - jeden był reżyserem dźwięku, drugi - robotnikiem.
"Nie ma żadnych przyjaciół. Teresa tyje, zaczyna wstydzić się tego, jak wygląda. Żyje bardzo skromnie w Warszawie. Prawie nie wychodzi z domu. Dzieci nigdy nie miała" - podsumowuje jej ostatnie lata Marcin Kowalski.
Umarła w 1997 roku. Zupełnie zapomniana.
- - - - - - - - - - - - - - -
W tekście wykorzystano cytaty z książek: "Debiuty polskiego kina",Konin 1998, "Prywatna historia kina polskiego" Łukasza Figielskiego i Bartosza Michalaka, Gdańsk 2005 oraz artykułów prasowych: "Teresa Tuszyńska znika" Marcina Kowalskiego ("Wysokie Obcasy") i "Gdzie są dziewczyny z tamtych lat?" Macieja Maniewskiego ("Film").