Reklama

Teresa Budzisz-Krzyżanowska: Kobieta współczesna

Jedna z najwybitniejszych polskich aktorek Teresa Budzisz-Krzyżanowska, kończy w poniedziałek, 17 września, 70 lat. Najwybitniejsze role stworzyła na scenicznych deskach. "W teatrze aktor może się przynajmniej bronić. W filmie wszystko jest w rękach reżysera" - tłumaczy swą niechęć do X muzy.

Coś mojego

"Godziny czekania na planie, zimno, brak spokojnego kąta... Żeby przeżywać to stale, trzeba albo niezwykłego hartu ducha, albo wielkiej motywacji. A propozycje, jakie do mnie trafiały, rzadko były tego warte - często nie przemyślane, nonszalanckie, takie 'z braku innych'. Budziły wątpliwości, dlaczego akurat ja. Czyżby ktoś już odmówił? Poza tym boję się pracy z przypadkowymi ludźmi" - aktorka zwierzała się w rozmowie Robertem Jaworskim i Maciejem Maniewskim.

Jeśli więc zdarzało jej się przyjmować kinowe role, to w scenariuszu musiało być "coś co mnie wzruszy, rozśmieszy", albo znajduje się w nim "coś mojego, o czym chciałabym opowiedzieć" - wyjaśniała Budzisz-Krzyżanowska.

Reklama

Tak było w przypadku roli w filmie "Odjazd" w reżyserii Piotra i Magdaleny Łazarkiewiczów, za którą aktorka otrzymała nagrodę na festiwalu w Gdyni.

Akcja filmu zaczyna się w jednym z Domów Starców na Mazurach. Hilda i Augusta - matka i córka, pensjonariuszki tego ośrodka, skazane na siebie, mieszkają we wspólnym pokoju. Są Mazurkami: córka czuje się Polką, matka, zwłaszcza teraz, na starość - Niemką.

"Pochodzę (...) z Pomorza, mój ojciec był Kaszubem - Polakiem, w czasie wojny więźniem obozu w Dachau. Natomiast brat ojca ożenił się z Niemką, w czasie wojny wyjechał, został Niemcem. Wujowie ze strony mamy byli nauczycielami, zmagali się z niemieckością tamtych obszarów. Dokładnie więc rozumiałam problemy tego filmu, były mi bliskie" - wyjaśniała Budzisz-Krzyżanowska.

Wyróżnienie aktorskie na festiwalu w Gdyni Budzisz-Krzyżanowska przyjęła z właściwym sobie spokojem. "Nie wierzę w sprawiedliwość na tym świecie, więc i werdykt jury z pewnością nie wszystkich zadowolił. Ale tak naprawdę, kto i dlaczego miałby mi zazdrościć? Przecież od nagród nic nie zależy. Nie dają niczego poza osobistą radością" - powiedziała w rozmowie z dziennikarzami "Filmu".

Zagrać Hamleta

Budzisz-Krzyżanowska jest absolwentką krakowskiej PWST. Związana przez lata z krakowskimi scenami, zagrała na nich największe role światowej i polskiej klasyki. Najważniejsze z nich - na deskach Starego Teatru; w latach 1972-1984 stworzyła wiele wybitnych kreacji, m.in.: Panna Burstner w "Procesie" według F. Kafki (1973), Joanna w "Nocy listopadowej" Wyspiańskiego (1974), Siostra Ratched w "Locie nad kukułczym gniazdem" (1979), Gertruda w "Hamlecie" (1981).

W 1989 roku Andrzej Wajda obsadził ją w tytułowej roli Szekspirowskiego "Hamleta" i ta rola stała się jedną z najsłynniejszych w karierze aktorki.

"Spektakl nosił tytuł 'Hamlet IV', ponieważ była to czwarta inscenizacja tego dramatu Szekspira w karierze Wajdy. Przedstawienie toczyło się częściowo w teatralnej garderobie, a częściowo na właściwej scenie. Historia rozgrywała się w Danii z dramatu Szekspira i równocześnie w teatrze, który wystawia sztukę wielkiego Stradfordczyka. Budzisz-Krzyżanowska grała zarówno Hamleta, jak i aktora wcielającego się w jego postać" - pisała Monika Mokrzycka-Pokora w artykule poświęconym teatralnym dokonaniom Budzisz-Krzyżanowskiej.

"Nie wiadomo, kiedy Budzisz-Krzyżanowska przeistacza się w Hamleta" - Urszula Biełous notowała po premierze na łamach "Kultury". "Po prostu wychodzi zza kulis w cielistym kostiumie i niedbałym ruchem zdejmuje kapelusz, zmienia kostium na inny i - dalej jest, działa, mówi, porusza się, sama, oddzielona od widowni, od aktorów także, jak ptak uwięziony w klatce. (...) Hamlet Krzyżanowskiej tyle czuje, tyle cierpi, tak wiele rozumie, że wydaje się - jakby był obdarzony stanem świadomości ponad wszystko, ponad wszystkimi. Kruchy i wrażliwy, agresywny i atakujący. Walczący zajadle na skutek swojej słabości, porażek i krzywd. Budzisz gra, zda się lekko bez wysiłku, bezbłędnie, tj. bez cienia fałszu. Jest to jej wielkie osiągnięcie aktorskie. (...) Hamlet prawdziwy, cichy refleksyjny - mimo bólu i agresji - tak jakby aktorka swą grą, swoim byciem, pisała esej na temat natury ludzkiej (...)" - zauważyła Biełous.

Psychika dzisiejszej kobiety

Budzisz-Krzyżanowska wystąpiła też w kilkudziesięciu filmach. Jej pierwszą rolą była postać Więźniarki w "Końcu naszego świata" Wandy Jakubowskiej (1964). Zagrała też w pierwszym fabularnym filmie Krzysztofa Kieślowskiego - telewizyjnym "Przejściu podziemnym" (1973).

Można ją było także zobaczyć m.in. w "Zmorach" Wojciecha Marczewskiego (1978), "Lawie" Tadeusza Konwickiego wg Dziadów Adama Mickiewcza, gdzie grała Panią Rollinson (1989), "Trzech kolorach. Białym" Krzysztofa Kieślowskiego (1993), "Faustynie" Jerzego Łukaszewicza (1994) i "Weiserze" wg prozy Pawła Huelle w reżyserii Wojciecha Marczewskiego (2000).

"Wielokrotnie udowodniła, że potrafi stworzyć postacie bogate wewnętrznie, skomplikowane, bardzo sugestywne" - pisała o aktorstwie Budzisz-Krzyżanowskiej Teresa Krzemień dodając, że jej specjalnością są postaci "kobiet współczesnych". "Budzisz-Krzyżanowska każdej swojej bohaterce daje psychikę XX-wiecznej kobiety".

"Olśniewająca bywa tam, gdzie może zagrać kobietę dzisiejszą: ambitną, z apetytem na rolę w historii, życiu społecznym, rodzinnym, ale jednocześnie - sfrustrowaną, napiętą, nadwrażliwą i zawsze czujną" - pisała Krzemień.

O wiele więcej szczęścia miała do pracy w telewizji. Teresa Krzemień wspomina "spektakle telewizyjne, które pamięta się w głównej mierze dzięki jej kreacjom".

"Zademonstrowała w nich niezwykłą fotogeniczność 'wnętrza', siłę wyrazu, format. Bywała despotką i kruchą roślinką, bywała wybuchowa i ściszona, ale zawsze jej bohaterki emanowały inteligencją i miały pełną świadomość swej sytuacji" - pisała Krzemień.

Najwybitniejszą telewizyjną rolą Budzisz-Krzyżanowskiej pozostaje postać Elżbiety Angielskiej w spektaklu Laco Adamika z 1984 roku.

"Aktorka w niezwykłym zagęszczeniu, syntetycznie, dała przegląd całego życia brytyjskiej królowej i pokazała jej wszystkie twarze: władczyni, intelektualistki, wyalienowanej starszej pani rozumiejącej więcej niż jej otoczenie. Zagrała rację stanu i racje biologii i nie sposób uniknąć banału i nie napisać: była wspaniała!" - notowała Krzemień.

"Przecież my, kobiety, jesteśmy silne!"

Czasem na przeszkodzie stawali aktorce... reżyserzy. Krytyka chętnie podaje przykład reżyserskiego debiutu Feliksa Falka "W środku lata".

Bohaterami filmu jest małżeństwo z kilkuletnim stażem. On jest socjologiem z tytułem doktora przygotowującym się do habilitacji. Życie ich jest na tyle spokojne, unormowane i jednostajne, że może zagrozić pęknięciem. Elżbiecie wydaje się, że jedynym ratunkiem byłoby urodzenie dziecka, mogącego scementować ich rodzinną wspólnotę. Adam tymczasem nalega, by poczekać jeszcze rok, dwa... W takim właśnie momencie małżonkowie decydują się na wspólne wakacje na "łonie natury", w odludnej leśniczówce. Chcą być razem i tylko dla siebie. Początkowo im się to udaje...

"Aktorka chciała pogłębić psychologiczny niepokój bohaterki, chciała krok po kroku wejść w szaleństwo, z którego nie ma powrotu... ale... Powstał jeszcze jeden film o małżeństwie, w którym mężczyzna dopiero w wakacyjnej samotni zaczyna rozumieć żonę. Dydaktyka? Niestety, nic ponadto" - pisał w tekście o aktorstwie Teresy Budzisz-Krzyżanowskiej Bogdan Zagroba.

"Już w czasie zdjęć aktorka nie ukrywała swego niepokoju, że mija się z intencjami reżysera, że film jest zrealizowany z pozycji mężczyzny, nie kobiety. W rezultacie powstała rola pęknięta, rozchwiana, postać bohaterki o nieumotywowanych dostatecznie odruchach" - dodawał krytyk

Sama aktorka utyskiwała na brak interesujących propozycji kinowych w jednym z późniejszych wywiadów.

"Przecież my, kobiety, jesteśmy silne, konsekwentne. Przecież wzięłyśmy na swoje barki podwójne, a może nawet potrójne obowiązki i nieźle dajmy sobie z nimi radę. A tym czasem dostajemy propozycje ról kobiet słabych, kruchych, nieprawdziwych. Te role wymyślają chyba jacyś antyfeminiści" - denerwowała się Budzisz-Krzyżanowska.

Misja aktora

Niedawno mogliśmy oglądać aktorkę w serialu "Głęboka woda", gdzie wcieliła się w Krystynę, ustępującą dyrektorkę Ośrodka Pomocy Społecznej.

"Bywa, że granie w serialach i sitcomach psuje wykluwający się warsztat młodego aktora" - Budzisz-Krzyżanowska jest również pedagogiem.

"Wymagania bywają minimalne. Często reżyserzy czy producenci żądają, na wstępie, od młodego aktora czy studenta, by zapomniał od razu wszystkiego, czego nauczył się w szkole. Żeby mówił tak niechlujnie, jak mówi się na ulicy. To w takim razie po co zatrudniać aktora? I po co ma być tak jak na ulicy, po co odzwierciedlać nie życie, lecz 'żyćko'?" - pytała retorycznie w rozmowie z Krzysztofem Lubczyńskim.

Dodała jednak, że w przypadku realizowanej przez Magdę Łazarkiewicz i Kasię Adamik "Głębokiej wody" przeważyły szlachetne intencje produkcji.

"Ich ambicje artystyczne są znane i potwierdzone talentem. Poza tym pewna misyjność tego serialu, jego zbliżenie do problemów społecznych też mnie zachęciły do przyjęcia w nim roli" - przyznała aktorka.

"Teresa wszystkie postacie obdarza zawsze szlachetnością i dobrocią. Jest głęboko przekonana, że ludzie są z natury dobrzy. I to jest w niej piękne, dziwne i poruszające" - mówił w jednym z wywiadów Andrzej Wajda. Brzmi jak idealna puenta.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: wspolczesna | Teresa Budzisz-Krzyżanowska | role | budzenie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama