Reklama

Tadeusz Pluciński: Z byłymi żonami pozostaje w dobrych stosunkach

Widzowie wciąż pamiętają jego role w "Hydrozagadce", "Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz", "Poszukiwany, poszukiwana", "Karierze Nikodema Dyzmy" czy "Tulipanach". Koledzy mówili o nim: "Na wieki wieków amant". Sam Tadeusz Pluciński nigdy nie walczył z opinią największego podrywacza PRL-u.

Pocztówkowy facet, 183 cm wzrostu, sylwetka do przyjęcia. "Do tego stopnia podobałem się, że aktorki w teatrach mówiły: 'Chcę, żeby zagrał ze mną Tadeusz'. Ale ja nigdy nie chciałem być amantem!" - mówił Tadeusz Pluciński. Ale nawet jeśli nie do końca pasowała mu rola uwodziciela, prywatnie odgrywał ją z podziwu godnym zaangażowaniem. Miał doskonałego nauczyciela - ojca.

"Był interesujący. Szalenie! W każdej okoliczności znajdował sobie panią, którą zaczynał adorować. Ja nigdy go nie przeskoczę" - wyznał Tadeusz Pluciński. Co nie znaczy, że nie próbował. Już w przedszkolu namówił koleżankę, by schowała się z nim pod stołem i zdjęła majtki. A on wtedy... wyciągnął z nich gumę, bo potrzebował jej do procy. Gdy miał 13 lat, dał się uwieść mamie kolegi, która wprowadziła go w świat seksu.

Reklama

To sprawka Janowskiej

Małżeństwo jego rodziców nie przetrwało przez zdrady ojca, ale on niczego nie nauczył się na błędach Plucińskiego-seniora. Może to i dobrze, bo gdyby nie jego słabość do płci pięknej, zapewne nie zostałby aktorem, a prawnikiem. Dopomógł też, jak to często bywa, przypadek.

"To sprawka Aliny Janowskiej. Jechała pociągiem przez Koluszki i zobaczyła mnie na peronie. Zachłysnęła się mną i odnalazła w Łodzi. A gdy odnalazła, to już nie puściła. Była wtedy tancerką, więc przychodziłem do niej do teatru" - opowiadał po latach.

Tam okazało się, że jego wdzięk potrafią dostrzec nie tylko panie. Za kulisami wypatrzył go Edward Dziewoński, który zapytał, co tam robi. Usłyszawszy, że odwiedza dziewczynę, "Dudek" odparł: "Nie wygłupiaj się! Ile masz wzrostu? Ty masz być na scenie". I tak niedoszły prawnik zdecydował się olśnić egzaminatorów szkoły teatralnej swą interpretacją Papkina. Tyle tylko, że niezbyt chciało mu się wkuwać rolę.

"Lenistwo nie pozwoliło mi opanować na czas tekstu, gdyż hołdowałem zasadzie: co masz zrobić dziś, zrób jutro, a będziesz miał dwa dni wolne. Na egzaminie udawałem schrypniętego. Pan do teatru dla głuchoniemych? - huknął Zelwerowicz. - W niedzielę ferujemy wyroki. Jak panu gardło nie wyzdrowieje, to niech pan nie przychodzi. Obkułem Papkina. Zacząłem i słyszę tłumione śmiechy - albo jestem taki dobry, albo kompletna rura. Spytali, kto mi pomagał. Mówię, że Dziewoński. I tu ryk śmiechu: 'To widać, to widać...'".

Nie był to ostatni raz, gdy skonsternował szanowną komisję. Na zakończenie studiów postanowił rozruszać grono pedagogiczne. "Widząc, że komisja egzaminacyjna, wysłuchując kolejnych tasiemcowych wierszy, prawie zasypia, zaproponowałem, że powiem 'Rzepę' Brzechwy - wspominał. Jak łatwo Tadeusz Pluciński się domyślić, nie wzbudził zachwytu. - Wybronił mnie Leon Schiller: 'Proszę wziąć pod uwagę odwagę młodego człowieka. I ryzyko, jakie podjął, starając się w tych czterech wierszach zamknąć wszystkie umiejętności. Łącznie z tymi, których został nauczony'. Zdałem".

Zaczął i zakończył studia w przypadkowy sposób, co nie znaczy, że pracę traktował niepoważnie. Teatr był jego wielką miłością. Zagrał w ponad 200 sztukach. I choć widzowie wciąż pamiętają jego role w "Hydrozagadce", "Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz", "Poszukiwany, poszukiwana" czy kreację Jaszuńskiego w "Karierze Nikodema Dyzmy", nie uważa się za aktora filmowego. "Nie miałem czasu na film. Bardziej kochałem teatr i wiedziałem, że tam żyję" - zdradzał.

Nie chciał być mężem

To, co najciekawsze, nie zawsze jednak działo się na scenie. Tak jak jego romans z Kaliną Jędrusik. "Spotkaliśmy się w końcu w Teatrze Współczesnym, gdy graliśmy razem w 'Operze za trzy grosze'. I wpadłem po uszy" - wspomina aktor. Pikanterii związkowi dodawał fakt, że ukochana p. Tadeusza była wtedy żoną pisarza Stanisława Dygata. Znaleźli się więc na ustach wszystkich, a to, że są razem, było tajemnicą poliszynela.

Agnieszka Osiecka pisała wtedy: "Kalina się strasznie w Tadziu zakochała. I on się w niej strasznie zakochał. Powiedziała mu, żeby poszedł do Dygata i powiedział: 'Kocham pańską żonę, może mnie pan wyzwać na pojedynek'. I on poszedł. A Dygat zaczął z nim rozmawiać tak uroczo, że całe uczucie amanta przeszło na Dygata. Zaczął wyprowadzać jego psy na spacer, stał się jego niewolnikiem".

Przyjaźń z Dygatem była dla aktora ważniejsza niż święte więzy małżeńskie. One nie miały dla niego wielkiego znaczenia. Nigdy nie planował być mężem, ale żenił się czterokrotnie. Jak mówi, zawsze z inicjatywy kobiet. I to one w końcu od niego odchodziły.

"Po jakimś czasie łapały mnie na kłamstwach, bo często, z czego nie jestem dumny, były przeze mnie oszukiwane. Wtedy na ogół krzyczały, że chcą rozwodu. A ja mówiłem z ulgą: 'Proszę bardzo'. Brałem szczoteczkę do zębów i wychodziłem. Zostawiałem im mieszkania, ale na odchodnym dodawałem jeszcze: 'Kochanie, to, co uznasz za stosowne, przyślij mi, proszę, do teatru'".

Z byłymi żonami pozostaje w dobrych stosunkach. Z pierwszą, śpiewaczką operową Bożeną Brun-Barańską, był jeszcze cztery lata po tym, jak zniknął na tydzień z inną panią. Drogi aktora i tancerki Krystyny Mazurówny rozeszły się, bo nie chciał wyjechać z nią do Paryża. Żona numer trzy, Ilona Stawińska, też nie była zbyt wyrozumiała. Gdy dotarło do niej, że jej ukochany nigdy się nie zmieni, odeszła.

Najdłuższy związek stworzył z aktorką Jolantą Wołłejko. "Jak opowiem tę historię, to ktoś pomyśli, że zwariowałem. Ożeniłem się z Jolą, podczas gdy moja poprzednia żona Ilona wyszła za mąż za ojca Joli. Wzięliśmy ślub, urodzili nam się synowie. Tak więc swoją byłą żonę uczyniłem najpierw teściową, a potem babcią...". Byli małżeństwem przez 20 lat. Powodem rozstania znów stały się zdrady p. Tadeusza. "Gapiłem się na inne. Z perspektywy czasu widzę, ile przez to straciłem. Gdy Jola pierwszy raz wspomniała o rozwodzie, nie potraktowałem tego poważnie. Potem wspominała coraz częściej, aż złożyła pozew".

Piekło jest fajne

Musiało minąć trochę czasu, ale dziś są przyjaciółmi. "Jola przyjeżdża i sprawdza, co mam w lodówce, przywozi mi zakupy. Kiedyś zażartowała: 'Wiesz co? Gdy kiedyś umrzesz, ja przyjdę na twój grób i na pewno zastanę karteczkę: Jestem w kwaterze numer sześć, u pani Zosi, zaraz wracam'".

Dzisiaj Tadeusz Pluciński ma blisko 90 lat, ale wciąż lubi podczas spacerów w parku popatrzeć na ładne dziewczyny. W apartamencie na warszawskiej Pradze często odwiedzają go dzieci i wnuki. "Lubię, gdy zbiera się cała nasza banda" - zdradza. I dodaje, że nie żałuje niczego, co robił w życiu. Nawet jeśli przez to nie pójdzie do nieba. "Może to i dobrze, bo mam lęk wysokości. Ale piekło jest fajne. Spotkam tam dawnych kolegów. I koleżanki" - podsumowuje.

Joanna Lenart

Życie na Gorąco Retro
Dowiedz się więcej na temat: Tadeusz Pluciński
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy