Reklama

"Sztos", czyli "Żądło" po polsku

20 temu na ekranach polskich kin zadebiutował "Sztos" - debiut reżyserski Olafa Lubaszenki, który szybko zyskał sobie status filmu kultowego.

20 temu na ekranach polskich kin zadebiutował "Sztos" - debiut reżyserski Olafa Lubaszenki, który szybko zyskał sobie status filmu kultowego.
Ewa Gawryluk i Cezary Pazura na planie filmu "Sztos" /Sting Production /TVN

Rodzima wersja kina drogi i kina sensacyjnego, z licznymi elementami komediowymi - tak film Olafa Lubaszenki reklamował przed premierą dystrybutor obrazu.

Na początek jednak - przypomnienie fabuły. Akcja "Sztosu" rozgrywa się na początku lat 70. XX wieku w Sopocie. 30-letni Kazik Czarnecki (Cezary Pazura), noszący ksywkę "Synek", wychodzi po półtorarocznej odsiadce na wolność, wraca do rodzinnego Trójmiasta i próbuje jakoś się urządzić. Pracujący w stoczni brat proponuje mu pomoc w załatwieniu pracy przy malowaniu statków, ale ta oferta niezbyt nęci chłopaka. Ma dziewczynę, Beatę (Ewa Gawryluk), chciałby się ożenić, a za robotniczą pensję może kupić mieszkanie nie wcześniej niż za 20-30 lat.

Reklama

Kontaktuje się więc z dawnym kumplem, sporo starszym od niego Erykiem (Jan Nowicki), który jest fachowcem od "przewalanek" - oszustw walutowych, a także niejako "szwagrem" "Synka", gdyż Beata - o czym już jej ukochany nie wie - pod jego nieobecność żyła z Erykiem. Doświadczony kumpel wciąga "Synka" do spółki i teraz już razem oszukują cudzoziemców przy wymianie walut, wciskając im zamiast banknotów pocięte gazety.

Pewnego dnia Eryk, zapalony hazardzista, przegrywa dużą sumę z "Gruchą" (Krzysztof Zaleski), przyjacielem z branży. Okazuje się, że "Grucha" z premedytacją go oszukał. Eryk postanawia się zemścić na równie dużą skalę, ale do tego potrzebuje sporej gotówki. Wraz z Synkiem jedzie więc na Mazury, gdzie pełno niemieckich wycieczek, a więc i "jeleni" do oskubania. Kiedy są już gotowi, przystępują do ostatecznej rozprawy z Gruchą, robiąc efektowny "sztos" ("numer" w gwarze przestępczej).

Dlaczego akcję swego debiutu Lubaszenko osadził na Wybrzeżu?

"Był to w latach 70. jeden z ośrodków środowiska cinkciarskiego w Polsce. W ogóle Wybrzeże to specyficzne miejsce. Wszystko, co ważne we współczesnych dziejach Polski, zaczynało się właśnie tam..." - tak reżyser tłumaczył wybór miejsca akcji "Sztosu".

Aura sensacji

"Sztos" ma formę rozbudowanej retrospekcji. Bohaterowie, współcześnie ludzie z pozycją, mający własne, prawie legalne interesy, z nostalgią wspominają dawne czasy, kiedy to w Polsce "wczesnego Gierka", jako nic nie znaczące płotki, dopiero zaczynali zbijać kapitał.

Scenariusz napisał Jerzy Kolasa, właściciel Studia Tatuażu Artystycznego, który w latach 70., kiedy toczy się akcja filmu, obracał się w kręgach trójmiejskiego półświatka, więc opisywane sytuacje i ludzi znał dobrze z autopsji. Końcowy napis podkreśla, że wszystkie postaci są fikcyjne, z wyjątkiem kilku.

"To odbyło się w sposób bardzo filmowy. Siedziałem w jednej z gdańskich restauracji, kiedy stanął przede mną obcy facet... i położył na stole maszynopis scenariusza. Nie wiem, dlaczego postanowił zaryzykować razem ze mną, ale właściwie nie miałem wyjścia, skoro wszystko zostało tak 'wyreżyserowane'. Scenariusz spodobał mi się, gdyż w przewrotny sposób mówi o rzeczach mi bliskich: o przyjaźni, lojalności" - tak Olaf Lubaszenko wspominał pierwsze spotkanie z Jerzym Kolasą.

"Sztos" na długo przed premierą otaczała aura sensacji, gdyż w obsadzie miały pojawić się nazwiska znane nie tylko ze świata artystycznego. W epizodach i kilkusekundowych sekwencjach można więc zobaczyć sportowca Przemysława Saletę, scenarzystę Jerzego Kolasę czy słynnego mafiosa z Wybrzeża, Nikodema Skotarczyka pseudonim "Nikoś", dziś już nieżyjącego. Krążyły nawet rozmaite plotki na temat kulis realizacji filmu, które reżyser uparcie dementował.

"Myślę, że taka nieprofesjonalna obsada dodaje filmowym sytuacjom wiarygodności. Poza tym chętnie widzę w filmie ludzi, których dotąd nie oglądałem na ekranie" - lakonicznie odpowiadał reżyser.

Tępe żądło

Mimo statusu kultowego, jaki po latach uzyskał film Lubaszenki, recenzenci nie przyjęli "Sztosu" zbyt entuzjastycznie. Andrzej Kołodyński w swym tekście na łamach miesięcznika "Kino" zwracał uwagę na amerykański tytuł, któremu "Sztos" składa hołd. Chodzi o "Żądło" George'a Roya Hilla z Paulem Newmanem i Robertem Redfordem, którego schemat fabularny Lubaszenko starał się przełożyć na realia gierkowskiej Polski.

"Precyzja fabuły 'Żądła' - chodzi o oszustwo do kwadratu, takie, które pozwala wywieść w pole arcyoszusta - jest, oczywiście, wyzwaniem warsztatowym dla reżysera. Podobnie jak wątek męskiej przyjaźni starego wygi i żółtodzioba - wyzwaniem dla aktorów. Ale w tym wszystkim jest chyba coś więcej, skoro grupa produkująca film Lubaszenki przybrała sobie nazwę Sting - raczej nie od angielskiego piosenkarza, lecz od oryginalnego tytułu filmu" - pisał Kołodyński.

Na podobieństwo "Sztosu" do "Żądła" zwrócił również uwagę recenzent "Wprost", Wiesław Kot. Według niego, polski obraz nie dorasta jednak do pięt amerykańskiej produkcji.

"W filmie George'a Roya Hilla przekręt nie tylko opiera się na drobiazgowo przygotowanej inscenizacji, drobnym oszustom stwarza bowiem okazję do odrodzenia moralnego. Sekundujemy im (...), bo chodzi im o coś więcej niż tylko się nachapać. Tymczasem bohaterowie 'Sztosu' pokazują wyłącznie, jak się robi sztosy, co daje wiedzę ściśle techniczną" - ubolewał Kot.

Nostalgia? Blichtr i tandeta!

Według Andrzeja Kołodyńskiego, Lubaszence udało się jednak wykreować na ekranie "klimat nostalgicznej zgrywy", do której dostosowali się odtwórcy głównych ról.

"Nic w tym filmie nie jest prawdziwe, to tylko zabawa, w której wodzirejami są Cezary Pazura i Jan Nowicki (...) Obaj dobrze nam znajomi, aż do granicy autoparodii powtarzający swoje aktorskie manieryzmy, co tym razem jest na miejscu, bo należy do stylu filmu" - napisał Kołodyński.

"To wyraz prywatnych tęsknot do czegoś ładnego, spokojnego, przyjemnego, dowcipnego i ciepłego. Myślę, że dość się naoglądaliśmy rzeczy ponurych, nieciekawych, krwawych i obrzydliwych" - tłumaczył pogodną aurę filmu reżyser, dodając, że "obraz, który oglądamy na ekranie, jest przefiltrowany także przez mój sentyment". "Akcja toczy się w połowie lat 70., kiedy jako sześcioletni chłopak zaczynałem odkrywać świat, chłonąc to, co działo się wokół mnie" - dodał Lubaszenko.

Niewzruszony w stosunku do przebijającej z ekranu "mgiełki sentymentu" pozostał jednak Wiesław Kot.

"Lubaszenko bardzo się stara, by w fabule wybrzmiała nostalgia - pokazuje mewy w locie, plaże, szpalery drzew jesienią... Za chwilę wpuszcza jednak na plan Januszów: Stokłosę i Józefowicza, a ci aktorskimi środkami rodem z przedstawienia świetlicowego odgrywają skecz 'cinkciarz się bawi'. Sam blichtr i tandeta - nad czym się tu rozrzewniać?" - retorycznie pytał recenzent.

Zbiór anegdot z życia cinkciarzy

Recenzenci krytykowali reżyserię Lubaszenki ("robi komercję, ale jakby się wstydzi" - Bożena Janicka), ale najbardziej oberwał autor scenariusza.

"Z zasady nie ufamy naturszczykom, mówiącym: 'Byłem przy tym, więc najlepiej potrafię to opisać'. Gdyby ta zasada się sprawdzała, najlepsze powieści o wojnie pisałby nie Tadeusz Konwicki, lecz partyzanci z Virtuti Militari w klapie. 'Sztos' pozostaje jednak ilustracją aforyzmu Leca, przypominającego, iż Hamletów jest wśród nas bez liku - rzadko który trafia na swojego Szekspira" - Wiesław Kot wypunktował nieprofesjonalizm Jerzego Kolasy.

Tekst "Sztosu" nie przypadł również do gustu Bożenie Janickiej, która na łamach "Filmu" nazwała obraz Lubaszenki "zbiorem anegdot z życia cinkciarzy".

"Scenariusz 'Sztosu', a w konsekwencji film, pozostaje (...) na poziomie zbioru anegdot z życia cinkciarzy, które sami zainteresowani dziś, kiedy są już poważnymi biznesmenami, opowiadają sobie z łezką w oku i cynicznym śmieszkiem. Lecz w uszach tzw. frajerów ten śmiech może brzmieć trochę nieprzyjemnie" - skarżyła się recenzentka.

Niemal 15 lat po premierze "Sztosu" Olaf Lubaszenko nakręcił sequel swego debiutanckiego hitu.

"Kiedy byłam mała, dopytywałam się, dlaczego w telewizji w kółko pokazywane są te same filmy. Brat mi powiedział, że dzięki temu kolejne pokolenia mają szansę oglądać to, co widziały poprzednie. Istnieją poszlaki, że decyzja o realizacji filmu 'Sztos 2' była podjęta z analogicznych powodów. Kultowy temat, kultowi aktorzy, nowa publiczność. W polskich widzów wierzę dziś jednak dużo bardziej niż w polskich twórców. Wciąż przekonuję więc samą siebie, że salwy śmiechu, które rozlegały się na sali kinowej podczas premiery nowego filmu Olafa Lubaszenki, były wywoływane rosnącym poziomem żenady, a nie autentycznym rozbawieniem ekranowymi wydarzeniami" - pisała po premierze "Sztosu 2" recenzentka Interii

Być może za 20 lat "Sztos 2" również zyska status dzieła kultowego?

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Sztos
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy