Reklama

"Szklana pułapka": Najwspanialszy film akcji w historii kończy 35 lat

W połowie 1988 roku nikt nie spodziewał się, że film z facetem z serialu komediowego, który biega na bosaka i w podkoszulku po niemal pustym budynku, przejdzie do historii kina akcji. W lipcu wszyscy zakrzyknęli nagle: "Yippee-ki-yay", bo pokochali "Szklaną pułapkę". 12 lipca 2023 roku mija 35 lat od dnia, w którym John McClane zabił dwunastu terrorystów — w tym jednego o bardzo małych stopach.

Fabuła filmu skupia się na Johnie McClane (Bruce Willis), nowojorskim gliniarzu, który leci do Los Angeles, by wziąć udział w przyjęciu bożonarodzeniowym w siedzibie firmy swojej żony, a także ratować swoje rozpadające się małżeństwo. Na miejscu nic nie idzie tak, jak zaplanował. Wtedy Nakatomi Plaza, wieżowiec, w którym wszyscy przebywają, zostaje opanowany przez grupę terrorystów pod wodzą bezwzględnego Hansa Grubera (Alan Rickman). McClane, uzbrojony w jeden pistolet, bez butów i większych szans, decyduje się pokrzyżować im plany, a przede wszystkim uratować swoją żonę oraz pozostałe osoby przetrzymywane przez przestępców.

Reklama

Scenariusz "Szklanej pułapki" oparto na książce Richarda Thorpa "Nothing Lasts Forever". Była to kontynuacja poprzedniej powieści pisarza, "The Detective", która została już zaadaptowana na film w 1968 roku. W roli głównej, policjanta Joe Lelanda, wystąpił Frank Sinatra. Thorp początkowo nie zamierzał kontynuować losów swojego bohatera. Wedle plotek pisarz zasnął w kinie na seansie "Płonącego wieżowca". Wówczas przyśnił mu się Leland w palącym się budynku, uciekający przed zgrają złoczyńców. Książka ukazała się w 1979 roku.

W 1987 roku scenarzysta Jeb Stuart borykał się z problemami finansowymi. Gdy pojawiło się kilkutygodniowe okienko w jego pracy, poprosił o jakąś szybką fuchę Lloyda Levina, szefa rozwoju projektów w studio należącym do 20th Century Fox. Otrzymał zadanie zaadaptowania "Nothing Lasts Forever". Producenci kupili prawa do książki bez czytania jej. Wystarczyła im okładka, przedstawiającą helikopter, lecący nad płonącym budynkiem.

"Nothing Lasts Forever" było dalekie od rozrywkowego tonu "Szklanej pułapki". Joe Leland jest tam zgorzkniałym, rozwiedzionym byłym policjantem, który leci spotkać się ze swoją córką, pracującą w siedzibie zagranicznej korporacji. Na miejscu dowiaduje się, że jego dziecko jest zamieszane w brudne interesy firmy. Za radą mężczyzny spotkanego w samolocie, Leland zdejmuje buty i stara się rozchodzić jetlag. Wtedy terroryści opanowują budynek. Dowodzi nimi poszukiwany na całym świecie Anton Gruber.

Leland, uzbrojony jedynie w pistolet, wymyka się i po kolei likwiduje terrorystów. W czasie godzin spędzonych na ukrywaniu się przed przestępcami rozmyśla o swoim nieudanym życiu. W opisywaniu otoczenia i swoich relacji jest cyniczny, pełen gniewu i poczucia przegranej. W finale nie udaje mu się uratować swojej córki. Ona i Gruber wypadają przez okno budynku.

Stuart męczył się z książką Thorpa. Sześćdziesięcioletni bohater kina akcji nie miał dla niego większego sensu. Oczywiście wytwórnia myślała o tym, by Sinatra powtórzy swoją rolę, ale on miał już ponad 70 lat. W dodatku defetyzm głównego bohatera i jego przegrana w finale sprawiały, że scenarzysta czuł straszliwy smutek po zakończeniu lektury. Na szczęście Levin dał mu wolność kreatywną. Zasugerował tylko jedno — chciałby, żeby w filmie padał śnieg, a najlepiej, gdyby akcja rozgrywała się w czasie świąt Bożego Narodzenia.

Blokada twórcza, goniące terminy i długie godziny pracy negatywnie odbiły się na życiu rodzinnym scenarzysty. Pewnego dnia pokłócił się ze swoją żoną o jakąś bzdurę. Wściekły wsiadł w auto i pojechał na autostradę rozjeździć gniew. Gdy ochłonął, zauważył na jezdni starą lodówkę. Jechał za szybko, nie mógł jej wyminąć. Na szczęście była pusta — chociaż w nią uderzył, nie stracił panowania nad autem i nie został ranny. Gdy zjechał na pobocze, zdał sobie z czegoś sprawę. "Dotarło do mnie, o czym jest 'Nothing Lasts Forever'. Nie o sześćdziesięciolatku, którego córka spada ze szczytu budynku. Jest o trzydziestolatku, który chciałby przeprosić swoją żonę, ale wtedy dzieje się coś bardzo złego" - mówił dla Variety.

Scenarzysta wiedział już, kim jest jego bohater — facetem na tyle upartym, że przeleci tysiące kilometrów z Nowego Jorku do Los Angeles, by przeprosić kobietę, którą kocha, ale będąc przed nią, nie zrobi tego. W jeden wieczór napisał 35 stron. Zdecydował się także na zmianę nazwiska protagonisty. Leland nigdy mu nie pasowało. Wypisał około pięćdziesięciu propozycji. W końcu zdecydował się na McClane.

Czyniąc protagonistę swoim rówieśnikiem, Stuart mógł obdarzyć go problemami, z którymi właśnie mierzyli się jego znajomi — rozpadem małżeństwa, rozwodami, konfrontacją marzeń lat młodości z rzeczywistością. McClane chciał, żeby między nim i jego żoną było jak najlepiej, ale czasem bywał wobec niej nieznośnym dupkiem. Sprawiło to, że bohater działał.

Mimo to w drodze na spotkanie z przedstawicielami Foxa Stuart nie był pewny, czy wytwórnia zdecyduje się kupić scenariusz. W dodatku był to jego pierwszy pitching w życiu. Levin wierzył w projekt, ale nie był on osobą decydującą. Przez piętnaście minut prezentacji przedstawiciele Foxa milczeli. Nagle Lawrence Gordon, szef studia przerwał mu. "Po prostu to napisz" - stwierdził. Stuart opuścił spotkanie w szoku. Takie decyzje po prostu się nie zdarzały.

Rozwijając swój scenariusz, Stuart był pewny, że zmieni zakończenie. W przeciwieństwie do córki Lelanda żona McClane'a musiała przeżyć i na końcu pojednać się z mężem — wciąż dupkiem, ale jakimś takim bardziej do życia. Gotowy tekst złożył w siedzibie wytwórni w czerwcowy piątek, po czym zabrał rodzinę na weekendowy wyjazd. Wrócił w niedzielę wieczorem. Na jego automatycznej sekretarce była wiadomość z soboty — producenci przeczytali scenariusz i dali mu zielone światło. Preprodukcja już ruszyła.

Studio szybko rozpoczęło poszukiwania odpowiedniego kandydata do roli McClane'a. Propozycję odrzucili m.in. Clint Eastwood, Harrison Ford, Burt Reynolds i Richard Gere. Próbowano zaangażować także sprawdzonych aktorów kina akcji, czyli Arnolda Schwarzeneggera i Sylvestra Stallone. Obaj odmówili. W końcu skontaktowali się z Bruce'em Willisem, gwiazdą "Na wariackich papierach", serialu kryminalno-komediowego stacji ABC. On także nie przyjął roli — zabraniał mu tego kontrakt. Nieoczekiwanie Cybil Shepherd, druga z gwiazd "Na wariackich papierach", zaszła w ciążę, co wymusiło wstrzymanie zdjęć do serialu na kilkanaście tygodni. Nagle Willis był dostępny, a film znalazł swojego Johna McClane'a.

Za "Szklaną pułapkę" aktor zainkasował pięć milionów dolarów. Hollywood nie przyjęło tej informacji najlepiej. Wielomilionowe wynagrodzenia dla aktorów były wówczas normą. W tym samym roku Stallone zarobił 12 milionów dolarów dzięki "Rambo III". Wysokość czeku dla Willisa budziła rozgoryczenie, ponieważ był on wtedy aktorem telewizyjnym. W dodatku z serialu komediowego. David Ansen z Newsweeka wprost nazwał Willisa najbardziej niepopularnym aktorem, który kiedykolwiek otrzymał tak wysoką gażę. Obawy, że szerzej nieznany odtwórca głównej roli zniechęci widzów do seansu, rosły także u producentów. Przed premierą zmienili nawet plakaty filmu, zakrywając część twarzy Willisa wybuchającym budynkiem.

Zupełnie nieznany był natomiast Alan Rickman, który wcielił się w Hansa Grubera, szefa terrorystów. Chociaż był już po czterdziestce, nigdy wcześniej nie wystąpił w filmie. Dotychczas pojawiał się na brytyjskiej scenie. Właśnie tam odkrył go producent Joel Silver, zachwycony jego rolą Valmonta w "Niebezpiecznych związkach". Na stanowisko reżysera wybrano natomiast Johna McTiernana.

Ten stwierdził, że scenariusz Stuarta należy doszlifować. Do tego zadania wyznaczona Stevena E. de Souzę, weterana kina akcji, który napisał między innymi "48 godzin", "Commando" i "Uciekiniera". Jak wspominał w wywiadzie dla portalu Slash Film, w pierwszej kolejności razem z McTiernanem obeszli cały budynek, w którym działa się akcja filmu. Stuart pisał swój scenariusz, nie mając na myśli żadnego konkretnego wieżowca. De Souza musiał go poznać, by lepiej zaplanować sceny akcji, a także mieć pewność, że publiczność nie pogubi się, gdzie w danym momencie znajduje się bohater.

Scenarzysta był przez cały czas na planie, by w razie co pomagać w wykreowaniu nowych scen. Jednym z największych problemów była kwestia McClane'a i Grubera. Protagonista powinien w pewnym momencie spotkać się z antagonistą. Obaj nie powinni ciągle kontaktować się przez krótkofalówki. McClane nie mógł jednak po prostu podejść do Grubera, bo ten był zawsze otoczony tuzinem swoich ludzi. Pewnego dnia podczas przerwy w zdjęciach ktoś poprosił Rickmana, by ten pochwalił się swoim amerykańskim akcentem. Brytyjczyk odpowiedział, że nie ma takiego, ale chyba potrafi naśladować kalifornijski. Przysłuchujący się temu de Souza nagle upuścił kanapkę i pognał po Silvera.

Producent szybko zrozumiał, co scenarzysta ma na myśli i zawołał do siebie reżysera. Rickman, który po raz kolejny musiał naśladować kalifornijski akcent, nie wiedział, co się dzieje. De Souza wytłumaczył, że jeśli Gruber zmieni swój głos, będzie mógł spotkać się z McClane'em. W ciągu kilku godzin napisał scenę, w której policjant przyłapuje terrorystę, a ten zaczyna udawać jednego z zakładników. Nakręcono ją zamiast sekwencji, w której McClane zabija Theo — informatyka pracującego dla przestępców. Tym samym w finale był on jednym z trzynastu złoczyńców, któremu udało się przeżyć wydarzenia przedstawione w filmie.

Kręcenie scen akcji było nowością dla Willisa. Jego pierwszego dnia na planie zrealizowano scenę, w której McClane skacze z eksplodującego dachu obwiązany wężem gaśniczym. Podczas przygotowań do zdjęć Willis spytał się, dlaczego asystenci oblewają go dziwną cieczą. Dowiedział się, że dzięki niej się nie zapali. Jeden z asystentów pokazał mu ładunki, które zostaną zaraz zdetonowane. Willis wzruszył tylko ramionami. Nie przewidział, jak wielka będzie siła wybuchu. Ta wyrzuciła go na skraj poduszki powietrznej — gdyby wylądował trochę dalej, byłoby po nim. "Gdy upadłem, wszyscy do mnie podbiegli i myślałem, że powiedzą 'Dobra robota! Swój chłop'. A oni sprawdzili, czy jeszcze żyję, bo prawie nie trafiłem w poduszkę" - wspominał Willis w wywiadzie dla Entertainment Weekly. Wściekły spytał: "Po co kręciliśmy tę scenę jako pierwszą?", na co usłyszał prostą odpowiedź: "Gdybyś się zabił pod koniec zdjęć, kosztowałoby to o wiele więcej pieniędzy, bo musielibyśmy wszystko nakręcić od nowa z innym aktorem".

Rickman także przeżył swoje chwile niepokoju podczas zdjęć. W pamiętnym finale, w którym Gruber spada ze szczytu Nakatomi Plaza, przerażenie na jego twarzy jest autentyczne. Aktor dowiedział się od ekipy kaskaderskiej, że jego kontrolowany upadek z wysokości ponad 12 metrów zostanie zainicjowany "na trzy". Charlie Picerni, koordynator scen kaskaderskich, wpadł na pomysł, by zrobić to "na raz". Thaine Morris, który na planie zajmował się efektami specjalnymi, wspominał, że aktor nie był zachwycony zaistniałą sytuacją. Sam Rickman nie przypominał sobie ustaleń o odliczaniu. Bawiło go jednak wspomnienie niedowierzających min producentów, gdy zadeklarował, że wystąpi w tej scenie bez pomocy dublera.

"Szklana pułapka" miała swą uroczystą premierę 12 lipca 1988 roku. Trzy dni później weszła do kin w Stanach Zjednoczonych. Film zarobił około 140 milionów dolarów. Chociaż niektórzy krytycy narzekali — Roger Ebert stwierdził, że to "bałagan, który strzela sobie w stopę" - film szybko dołączył do grona klasyków kina akcji. Bruce Willis z dnia na dzień stał się jednym z najpopularniejszych aktorów w Hollywood. Natomiast Rickman nagle odkrył, że ludzie na ulicy go rozpoznają. Po latach wspominał, że poszedł na "Szklaną pułapkę" do kina jako osoba anonimowa, a wyszedł jako celebryta. Film otrzymał cztery nominacje do Oscara: za montaż, efekty specjalne, dźwięk i montaż dźwięku. Doczekał się także czterech sequeli — i dwa z nich są nawet dobre.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Szklana pułapka | Bruce Willis
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy