Susan Sarandon: 70-letnia skandalistka
"Możesz wykorzystać swą karierę albo pozwolić jej wykorzystać ciebie" - powtarza Susan Sarandon. I wie, co mówi - od lat bardziej niż z aktorstwa znana jest z radykalnej działalności politycznej i charytatywnej.
Sława to dla niej "narzędzie otwierające drogę do bardziej istotnych rzeczy", a tych jest mnóstwo: jako Ambasadorka Dobrej Woli UNESCO pomaga uchodźcom, mniejszościom seksualnym i etnicznym, toczy też boje o równouprawnienie kobiet... Nawet błahy gest jest w stanie zamienić w manifest, tak jak kilka tygodni temu, gdy na jedną z gal założyła skromny garnitur w prążki, za to z olbrzymim dekoltem. Rzecz jasna wzbudziła sensację, przy okazji wywołując debatę o tym, co wolno starzejącej się kobiecie w świecie ogarniętym obsesją młodości. Sarandon uważa, że wszystko.
Nie każdy podziela jej zdanie - Susan krytykuje nawet jej matka Leonora. Córkę starała się wychować na konserwatywną katoliczkę, przekazując jej wszystko, czego sama nauczyła się, dorastając w kościelnym przytułku dla sierot, gdzie zakonnice nie pozwalały na odwiedziny jej 13-letniej matce, Anicie, odsądzanej przez nie od czci i wiary. "Później dowiedziałam się, że babcia występowała w nocnych klubach, miała trzech mężów i powiązania z mafią" - opowiadała Susan.
Charakter odziedziczyła raczej po Anicie niż Leonorze. "Z matką nie miałyśmy dobrej relacji" - ucina pytania. Więcej mówi o ojcu, wodewilowym śpiewaku i specu od reklam o irlandzkich korzeniach: "Był bardzo ekscentryczny, kochany i bardzo trudny".
Dom opuściła jako 17-latka, by rozpocząć naukę w szkole teatralnej. Tam wpadł jej w oko 6 lat starszy student, Chris Sarandon. Wyszła za niego, mając 21 lat. "Z wdzięczności. Był pierwszym facetem, z którym poszłam do łóżka" - wyjaśnia. To Chris namówił ją, by razem wzięli udział w castingu do filmu "Joe". On odpadł, ona dostała swą pierwszą rolę, co razem z jej skokiem w bok nie pomogło ich chwiejącemu się już związkowi.
Przyznała się wtedy do aborcji. "Miałam romans z pewnym postrzelonym facetem i wiedziałam, że dziecko z kimś takim nie było dobrym pomysłem" - wyjaśniała. Poza tym nie czuła się na nie gotowa. "Dorastałam w czasach, gdy nie chodziło tylko o rock’n’rolla, ale też o zadawanie pytań. A częścią szukania odpowiedzi były poszerzające świadomość narkotyki - opowiadała. - Brałam meskalinę, pewnie!".
Rozstali się w 1970 r., ale formalny rozwód wzięli dopiero 9 lat później. Nie było na niego czasu, bo po "Joe" Susan dostała rolę w operze mydlanej, zadebiutowała na Broadwayu, a w końcu została kontrkulturową ikoną po występie w musicalu "The Rocky Horror Picture Show". Popularności na większą skalę nie przyniosła jej jednak nawet współpraca z legendarnym francuskim reżyserem Louisem Malle’em, który w 1977 r. zaangażował ją do filmu "Ślicznotka". Ich romans wybuchł, jeszcze zanim zdjęcia dobiegły końca.
Trzy kolejne lata spędziła we Francji, pomagając wychowywać dwójkę dzieci Louisa z poprzedniego związku. Do Nowego Jorku wróciła w 1980 r., ignorując prośby Malle’a, by pomogła mu w montażu "Atlantic City", ich drugiego filmu. Na osłodę przyniósł jej on nominację do Oscara. Kolejna śmiała rola, wampirzycy w "Zagadce nieśmiertelności" (scena lesbijskiego seksu z Catherine Deneuve!) zakończyła się nieomal tragicznie. Na planie Sarandon doznała wewnętrznego krwotoku, po którym oznajmiono jej, że nigdy nie będzie mieć dzieci. "Nagle aktorstwo stało się błahe. Znów zaczęłam szukać życiowego kierunku" - mówiła po latach.
Poszukiwania zawiodły ją do Włoch, gdzie latem 1984 r. poznała reżysera Franco Amurriego. Po kilku tygodniach zorientowała się, że jest w ciąży - cud, a może magia, bo mała Eva została poczęta tuż po północy, u stóp Schodów Hiszpańskich. Jej rodzice rozstali się niedługo po narodzinach córki, a samotne wychowywanie dziecka stało się o tyle trudniejsze, że wreszcie coś drgnęło w karierze Susan.
Rolę w "Bykach z Durham" zawdzięcza odtwórcy głównej roli - Kevinowi Costnerowi. "Reżyser 'Byków' nie chciał mnie nawet widzieć, liczył na Meryl Streep czy którąkolwiek z hollywoodzkich sław" - wspominała. Traciła już wtedy nadzieję na wejście do pierwszej ligi. Costner jednak uparł się, że wspólną chemię wyczuwa wyłącznie w niej i w równie nieznanym Timie Robbinsie. Miał rację. "Robbins grał tam skończonego dupka. Nikt nie gra dupków tak jak on" - zachwycała się Susan, bo szybko okazało się, że w prawdziwym życiu młodszy o 12 lat Tim jest zupełnie inny. Stali się gwiazdorską parą. To był ich czas, prywatnie i zawodowo.
W latach 90. Susan dostała cztery nominacje do Oscara, aż wreszcie w 1996 r. przyznano jej statuetkę za "Przed egzekucją" w reżyserii Robbinsa. Ich obecność na Oscarach nie odbiła się wtedy takim echem jak trzy lata wcześniej, gdy ukradli show, zapowiadając nagrodę za najlepszy montaż. Zamiast rzucać przewidzianymi w scenariuszu żarcikami, wbrew regulaminowi zaapelowali o poprawę losu przetrzymywanych w obozach zarażonych HIV imigrantów z Haiti. Nie pojmowali irytacji organizatorów gali, którzy zagrozili im dożywotnim zakazem wstępu. "Protest jest ważniejszy niż Oscary" - twierdzili zgodnie.
"Związek dwojga aktorów to coś niepojętego - wzdychała później Susan. - Dodaj do tej mieszanki dzieci, a robi się naprawdę niemożliwie". Mimo tego jakoś udało im się wychować dwójkę - Jack urodził się w 1989 r., a Miles 3 lata później. Nigdy nie wyszła za Tima, co nie przeszkadzało im tworzyć jednej z najstabilniejszych par Hollywoodu.
Gdy więc w 2009 r., po 21 latach razem, gruchnęła wieść, że zerwali ze sobą, prasa pytała, czy kończy się świat. Ale Susan i Tim nawet w rozstaniu stanowili wzór do naśladowania. "Oczywiście, dalej się przyjaźnimy. Gdy masz z kimś dzieci, nigdy do końca się nie rozejdziecie" - tłumaczyła Susan zdumionym dziennikarzom.
Wtedy plotkowano już o jej romansie z 31 lat młodszym Jonathanem Bricklinem, z którym od kilku lat prowadziła klub pingpongowy w Nowym Jorku. "Uwielbiam tę grę, bo starsze panie mogą w niej pokonać młodych facetów". Mówiła chyba o sobie - Jonathana zostawiła w 2016 r. "Cóż, starzeję się bez godności!" - chichocze jak młoda dziewczyna.
AP