Reklama

Stanisław Lenartowicz: Jak Polacy robili Niemcom kawały

Gdyby żył, reżyser Stanisław Lenartowicz obchodziłby 6 lutego 100. urodziny. Zawdzięczamy mu jedną z najzabawniejszych polskich komedii "Giuseppe w Warszawie".

Gdyby żył, reżyser Stanisław Lenartowicz obchodziłby 6 lutego 100. urodziny. Zawdzięczamy mu jedną z najzabawniejszych polskich komedii "Giuseppe w Warszawie".
Stanisław Lenartowicz / Maciej Kulczyński /Reporter

Stanisław Lenartowicz urodził się na Wileńszczyźnie. Był żołnierzem Armii Krajowej. Studiował na Wydziale Reżyserii Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej w Łodzi, ukończył również Wydział Filologiczny Uniwersytetu Wrocławskiego.

Przygodę z filmem rozpoczął od realizacji filmów oświatowych w Wytwórni Filmów Oświatowych w Łodzi, następnie związany był z Wytwórnią Filmów Fabularnych we Wrocławiu.

Reklama

Lenartowicz reżyserował bądź napisał scenariusz do ponad 20 obrazów. Już debiutancki film reżysera "Zimowy zmierzch" (1956) wywołał spore poruszenie. Po latach traktuje się go jako pierwszą filmową produkcję, która powstała na przekór obowiązującym wówczas regułom socrealizmu.

"Powstał utwór, jakiego wcześniej w polskim kinie nie było. Socrealizm lubował się w wyrazistym schemacie fabularnym, z 'Zimowego zmierzchu' wyłaniał się ledwie słaby zarys akcji (...) Socrealizm stawiał na 'nowe' i 'młodych', 'Zimowy zmierzch' ostentacyjnie zajmował się 'dawnym' i 'starymi' (...) W socrealizmie jedyną dopuszczalną poetyką była poetyka realistyczna, 'Zimowy zmierzch' gwałtownie z realizmem zrywał, i to nie tylko w niesamowitych, nawiązujących do awangardy lat 20. (zwłaszcza poetyki Kammerspielu) scenach marzeń na jawie. (...) Jednym z tabu socrealizmu była religia, zapis ceremonii katolickich zajmuje w 'Zimowym zmierzchu'" sporo miejsca, choć bohater pozostaje niedowiarkiem" - Tadeusz Lubelski pisał w "Historii kina polskiego".

"To była zupełnie nowa jakość jeśli chodzi o obraz filmowy, o psychologię postaci. Zawarta tam również była bardzo inteligentna krytyka ówczesnej rzeczywistości" - dodawał dyrektor wrocławskiej Wytwórni Filmów Fabularnych - Robert Gawłowski .

Najbardziej znanym filmem Lenartowicza pozostaje jednak wojenna komedia "Giuseppe w Warszawie" (1964).

"Moją intencją było zrobienie filmu, który nieco inaczej pokaże okupację. Filmów martyrologicznych było już sporo, a mnie się wydawało, że pora w końcu pokazać, że Polacy umacniali swoją odwagę i swoje morale poczuciem humoru i robili Niemcom kawały. W jakimś stopniu to humor chronił społeczeństwo przed załamaniem. Polacy nie dali się psychicznie stłamsić, mieli poczucie humoru i dystans do tego wszystkiego, co straszne i niebezpieczne. Przecież na tym polegała nasza siła" - reżyser tłumaczył w rozmowie z miesięcznikiem "KINO".

Dzięki doskonałym aktorom filmowe dialogi przeszły do historii. Chyba każdy wspomina kultowe "Dzień dobry, czy żaby zniosły skrzek?" lub "Milcz, jak do mnie mówisz".

Lenartowicz ma także na koncie m.in. "Upiór" (1967) czy "Strachy" (1979). 

Po stanie wojennym zrezygnował z realizacji filmów. "Nastała głęboka noc po stanie wojennym, kogo więc mogły obchodzić szalone lata dwudzieste z mojego filmu?" - tłumaczył swoją decyzję w wywiadzie udzielonym w 85. urodziny "Gazecie Wyborczej".

Jego fascynacją stały się wówczas podróże morskie. "Opłynąłem Afrykę, obie Ameryki. To były podróże statkami handlowymi, na których było zawsze kilka skromnych pasażerskich kajut. Żadne tam luksusy, żadne odrzutowce ani okręty-salony. Żyło się kilka miesięcy wśród najprawdziwszej marynarskiej braci, uczestniczyło w ich pokładowej codzienności i oglądało świat. 'Martwą falę' nakręciłem w trakcie regularnego rejsu m/s Batory. Uciekłem w to morze i potem nie miało już znaczenia, czy kręcę film czy nie" - opowiadał "GW".

Stanisław Lenartowicz w 2008 r. za dorobek życia otrzymał Nagrodę Stowarzyszenia Filmowców Polskich. W tym samym roku został odznaczony medalem Gloria Artis.

"[Najważniejsze dla reżysera jest] zawładnąć uwagą i wyobraźnią widza. Film robi się dla widowni, a nie dla własnej przyjemności. Wierzę też, że film może wywołać jakiś głębszy oddźwięk u widza głównie przez obrazy. I zawsze trzeba być sobą: to daje odpowiednią siłę oddziaływania na odbiorcę". - mówił w rozmowie z miesięcznikiem "KINO".

Zmarł 28 października 2010 r. we Wrocławiu. Miał 89 lat.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Stanisław Lenartowicz
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy