Stanisław Janicki: Co się stało z Bodo?
Stanisław Janicki, felietonista "Tele Tygodnia", znany historyk kina, opowiada o życiu i śmierci Eugeniusza Bodo. Przyznaje też, że trafił na materiały archiwalne, które dramat aktora stawiają w nowym świetle.
Skąd pomysł, by w tytule dokumentu odwołać się do ostatniego filmu Bodo?
Stanisław Janicki: - Zajmując się przedwojennym kinem polskim, spostrzegłem, że są tytuły, które brzmią proroczo, ba, wręcz złowieszczo. Symboliczny wydaje się "U kresu drogi" - ostatni film, w którym grał największy polski aktor przedwojenny Kazimierz Junosza- -Stępowski. Niesamowite, prawda? Natomiast u Bodo był właśnie dramat "Za winy niepopełnione" (1938). On przecież tego, o co go oskarżano, nie zrobił.
Był uwielbiany, a jednak umarł w łagrze. Smutny finał.
- Taka jest ta nasza historia... Wielkie dramaty zdarzają się zupełnie niespodziewanie. Nikt z polskich aktorów w latach 20.-30. nie przewidywał, że ten cudowny okres zakończy się wojną. A jednak! Tragedii było wiele: Bodo, Junosza-Stępowski, Ina Benita, Michał Znicz. Były też oczywiście wspaniałe życiorysy. I tak Aleksandra Żabczyńskiego, edukowanego porucznika artylerii konnej, wojna rzuciła do Kazachstanu, gdzie wstąpił do Armii Andersa. Przeszedł cały szlak przez Persję, Bliski Wschód. Brał udział w bitwie pod Monte Cassino. We Włoszech awansowano go do stopnia kapitana. Już lepiej nie można.
- Bodo był o tyle szczególny, że długo istniała dwuznaczność dotycząca tego, jak zginął. Zrobiłem o nim parę programów. Po emisji prosiłem, by każdy, kto się z nim zetknął - choćby krótko - napisał do mnie. Dostałem dziesiątki listów z opisami spotkań na premierach, relacjami pań z nim związanych, opowieściami o łagrze. I tu dygresja. W Encyklopedii Powszechnej pod hasłem Bodo jest sformułowanie: "Zmarł w ZSRR w 1943 roku". Być może ludzie byli wtedy inteligentniejsi, bo każdy wiedział, że chodzi o łagier. Ale nie to było dla mnie niespodzianką.
A co nią było?
- Wśród listów dotyczących jego śmierci trafiłem na wersje całkowicie się wykluczające. Co zresztą w filmie wyraźnie podkreślono. Bo zaraz, jak to? Z jednej strony legenda, która rządzi się swoimi prawami i bywa rozmaicie interpretowana. Ale z drugiej były też wątki potwierdzające 1943 rok w ZSRR. Mam wspaniały list, relację lekarza, u którego Bodo leczył się przed wojną - rozpoznał go na ostatnim etapie, w obozie w Kotłasie. Aktor wyglądał strasznie - jest zdjęcie, które to ukazuje. I dla mnie było to ostatecznym potwierdzeniem.
- Nie koniec na tym. Po emisji "Za winy..." otrzymałem protokoły przesłuchań Bodo przez NKWD miasta Ufy. Oniemiałem. Pytanie, czy w ogóle był przesłuchiwany, to inna sprawa. Współtowarzysz niedoli, prof. Alfred M. Mirek, przypomina przecież, co mówił sam Bodo: - Nie przesłuchują mnie. I tak tu siedzę... Tyle że dotyczy to Moskwy, więzienia na Butyrkach, dokąd zawiozło go dwóch enkawudzistów. Tymczasem ja nagle mam w ręku protokół z Ufy. Dlaczego Bodo ukrył ten fakt? Nie miał powodu, są przecież stenogramy! Natomiast o pomstę do nieba wołają opowieści, że był katowany...
- Jego tragedia polegała przecież na tym, że nikt się nim nie interesował! Aresztowano go we Lwowie, przewieziono do Ufy, tam przesłuchiwano, a potem przekazano do Moskwy. Przebywał na Butyrkach, skąd wysłano go do łagru, do którego nie dotarł, ponieważ zmarł w "szpitaliku" obozu przejściowego w Kotłasie. Był skrajnie załamany, wycieńczony (nie przyjmował pokarmów, tzn. codziennej zupki oraz kawałka chleba), ciężko chory na podagrę. On tego wszystkiego psychicznie i fizycznie nie wytrzymał. Nie trzeba go było w ogóle katować, nikt tego nie robił. Właśnie to było jego największą tragedią. Pytanie, dlaczego to przemilczał? Mamy tu kolejną niewiadomą. Gdybym dalej rozwijał temat, byłyby to zagadnienia, które by mnie fascynowały. Co się wtedy stało? Dziś można tylko puszczać wodze fantazji.
Rozmawiał Maciej Misiorny.
Film dokumentalny o Eugeniuszu Bodo "Za winy niepopełnione" wyemitowany zostanie w niedzielę, 29 maja, o 21:35 na antenie Jedynki. Przed nim pokazany zostanie ostatni odcinek serialu "Bodo".