Spór o "Popiełuszkę"
Nie laureat Oscara - "Slumdog. Milioner z ulicy", tylko polska produkcja "Popiełuszko. Wolność jest w nas" wzbudza największe emocje krytyków ze wszystkich premier tygodnia.
"POPIEŁUSZKO. WOLNOŚĆ JEST W NAS"
"Broni się w filmie przede wszystkim tytułowa postać - świetny Adam Woronowicz (z uwagi na fizyczne podobieństwo rolę Popiełuszki wróżono mu już dawno) wyraźnie próbuje przebić się przez mit i swojego bohatera uczłowieczyć. Nie jest on ani intelektualistą, ani politycznym graczem - jest za to prostym, przeciętnie wykształconym księdzem, który chowa się często za krągłymi, religijnymi stwierdzeniami, a jednocześnie zderzony zostaje z przyziemnymi problemami swoich przyjaciół i wyjść musi poza jednoznaczne: tak - nie, czarne - białe. (....) Film Wieczyńskiego ocenić jednoznacznie trudno: jest wydarzeniem ważnym (może nieco spóźnionym?), choć artystycznie udanym tylko częściowo. Boję się tylko, by tego rodzaju, z konieczności drogie, ilustracyjne produkcje historyczne w najbliższym czasie naszego kina nie zdominowały".
Paweł T.Felis, "Gazeta Wyborcza"
"Kazania, deklaracje, pouczenia, złote myśli obwieszczają wszem i wobec wielkość Polaka katolika, sięgają do mesjanistycznych mitów, a cały film to jedno wielkie grafomańskie uświęcenie wiary i ideologii z radiomaryjnego ducha. Kto ją odrzuci, ten faryzeusz. (...) Być może taki obraz musiał powstać, by legendę niezłomnego kapelana "Solidarności" utrwalić, a młodym o niej detalicznie opowiedzieć. Ale mam wrażenie, że ksiądz Popiełuszko zasłużył na film inny. Trudniejszy, odważniejszy. Taki, który opowiedziałby o nim jak o człowieku, a nie wyłącznie o micie wtłaczanym na siłę w hagiograficzne i ideologiczne ramy".
Wojtek Kałużyński, "Dziennik"
"Nie ma sensu rozwodzić się nad biegłością techniczną, z jaką Slumdog został zrealizowany: to, że został nagrodzony Oscarami m.in. w takich kategoriach, jak: reżyseria, zdjęcia, montaż, muzyka, wystarczająco świadczy o jego profesjonalnym poziomie. Dla mnie ważniejsze jest co innego: jego inwencja narracyjna, jego przewrotna ironia (uliczna wiedza wystarcza do zwycięstwa w encyklopedycznym teleturnieju), a przede wszystkim jego dobra energia pozwalająca afirmować życie, nawet gdy przypomina ono powieść Dickensa".
Paweł Mossakowski, "Gazeta Wyborcza"
"Chwyty Boyle'a bywają często klasyczne i w klasyczny sposób celebrowane, ale pozbawione gładkości nabierają zaskakującej świeżości, łączącej energię i chropawość kina niezależnego z czarownym urokiem cokolwiek niedzisiejszego kina z myszką. Być może rewolucji w kinie Boyle swoim filmem nie zrobił, być może i nie powiedział nic naprawdę nowego i istotnego, ale jego film jest za to perfekcyjny warsztatowo, a przy tym ma zwyczajnie bożą iskrę niewymuszonego optymizmu. I ta iskra podpala lont, który potrafi spowodować niekontrolowany wybuch nawet u najbardziej sceptycznie nastawionego do podobnych formalnych żonglerek widza".
Wojtek Kałużyński, "Dziennik"
"Choć Oszukana od strony realizacyjnej (dekoracje, kostiumy, zdjęcia itd.) zrobiona jest perfekcyjnie, a jej styl jest równie czysty i szlachetny jak we wcześniejszych produkcjach Eastwooda (Rzeka tajemnic, Za wszelką cenę), film wydaje mi się znacznie słabszy od swych dwóch oscarowych poprzedników. Przede wszystkim sama historia wygląda na kompletnie niewiarygodną i właściwie absurdalną. (...) Eastwood jest znakomitym reżyserem - można do niego jedynie mieć pretensje, że tak późno się za kręcenie zabrał - ale ten film mu nie wyszedł".
Paweł Mossakowski, "Gazeta Wyborcza"
"Oszukana to prawdopodobnie najsłabszy od dekady film Clinta Eastwooda. A i tak reżyserskiej klasy mogłoby staremu mistrzowi pozazdrościć wielu kolegów po fachu. (...) Dramatyczna i momentami naprawdę poruszająca historia Christine Collins byłaby bardziej przekonująca, gdyby nie to, że wytrawnego reżysera zawiodło tym razem wyczucie w doborze obsady. Angelina Jolie, niesłusznie nominowana do tegorocznego Oscara, kompletnie nie radzi sobie w roli matki rozpaczającej po utracie dziecka. Jej nieco sztuczna histeria raczej irytuje, niż wzrusza".
Jakub Demiańczuk, "Dziennik"
"Steve Martin robi wszystko, by nie być gorszym od Petera Sellersa: tańczy na stole, wykrzykuje na papieża i w jego przebraniu pozdrawia zgromadzony na placu św. Piotra tłum (a potem - oczywiście - wypada z okna), wznieca ogień, daje popis nieudolnego karate i oczywiście mówi po angielsku z charakterystycznym, francuskim akcentem. Tyle że ta szalona, torpedująca widza kanonada żartów jest niczym innym jak uwspółcześnioną nieco podróbką Blake'a Edwardsa. Nie do końca nieudaną, ale uciążliwie wtórną i pozbawioną staroświeckiego wdzięku oryginału".
Paweł T.Felis, "Gazeta Wyborcza"
"Czego brakuje Panterze Martina? Niestety wdzięku. Za bardzo się stara amerykański komik, za bardzo podgrywa, wykrzywiając twarz niczym Jim Carrey. Na jego tle ci, którzy grają swobodnie i oszczędnie - jak Molina, Cleese, Reno - wypadają dużo lepiej. Clouseau jest sam w sobie postacią tak przerysowaną i przegiętą, że aktor musi go zagrac powściągliwie - nie dofajniając go na siłę - dokładnie tak zrobił Sellers. Martin o tym zapomniał i został najsłabszym ogniwem nowej Różowej pantery".
Magdalena Michalska, "Dziennik"
"Powołana do życia ferajna jest cokolwiek egzotyczna: zwierzaki (które ruszają oczywiście małemu dinozaurowi na pomoc i przeżywają bliskie spotkanie z wnętrznościami wieloryba), bogaci i zepsuci panowie, zimne panie , a nawet duchy, z których jeden działa w branży od kilkuset lat. Tyle że imponujący z pozoru zestaw bohaterów połączonych wymęczoną fabułą nudzi przeraźliwie: jest kolorowo i pstrokato, nowocześnie i archaicznie, ale los uciekającego przed podłymi kapitalistami Dina pozostaje raczej obojętny. Gdyby tak zechciał jak w jednej ze scen wypić tajemniczy napój i zniknąć nie na chwilę, ale na zawsze".
Paweł T.Felis, "Gazeta Wyborcza"
"Czasem trudno zrozumieć reguły filmowego biznesu. jakim cudem słabe filmy, takie jak bawarska animacja Wyspa dinozaura doczekują się kontynuacji? Druga część (...) ma jeszcze mniej sensu niż jej poprzedniczka. (...) Animacja na poziomie niedorastającym nawet do niektórych telewizyjnych produkcji nie zachęca do obejrzenia Wyspy dinozaura 2. Zaś swądek bawarskiego humoru unoszący się nad całym filmem i z nieznanych powodów sepleniąca połowa bohaterów odstrasza nawet dzieci".
Magdalena Michalska, "Dziennik"
"W Eden Lake masakrują drutami kolczastymi, tną nożami do tapet, podpalają żywcem, a swoje wyczyny nagrywają telefonem komórkowym. Słowem, zgodnie z wymogami gatunku jest krew, mięso i trzewia. Tyle że w przeciwieństwie do większości ostatnich produkcji tego rodzaju czuje się fizyczną mękę. Rzeż ma realny kontekst osadzony w medialnych doniesieniach o wyczynach małoletnich degeneratów. Owszem, obrazy okrucieństw mnożone są ponad miarę i na siłę dodrastyczniane, zabawa w makabrycznego berka zmierza w dość przewidywalnym kierunku, ale w lepszych momentach angażuje emocje, prowokuje empatię, nie ograniczając całej zabawy do zgadywanki, kto zginie i w jakiej kolejności".
Wojtek Kałużyński, "Dziennik"