Reklama

Specjalista od zmian

Udała mu się rzecz niesłychana: wcielił się w kultową postać i nie poległ. To nie pierwszy raz, kiedy podjął kontrowersyjną decyzję i choć wszyscy wróżyli mu klapę, wygrał.

Recenzenci są zgodni - w roli młodego Hansa Klossa poczyna sobie zupełnie przyzwoicie. Nie naśladuje, nie szarżuje, nie kala legendy. W ogóle, wbrew opiniom malkontentów, "Stawka większa niz śmierć" jest o wiele lepsza, niz można było przypuszczać.

- Jako dziecko oglądałem "Stawkę większą niż życie" i byłem zachwycony Hansem Klossem. Jednak nigdy bym nie przypuszczał, że kiedyś go zagram - mówił w jednym z wywiadów.

Przeczytaj recenzję filmu "Hans Kloss. Stawka większa niż śmierć" na stronach INTERIA.PL!

Reklama

Nic dziwnego, że kiedy dostał propozycje, nie odmówił, mimo że wiedział, na jaką krytykę się wystawi. Przefarbował włosy i ruszył na plan. Jak się czuł w hitlerowskim mundurze?

- Nie uważam, że wyglądam w nim lepiej, czy jestem bardziej męski. Mundur niemieckiego żołnierza nie podobał mi się, bo nie mógł mi się podobać i nigdy mi się nie spodoba. Czułem się bardzo dziwnie, nosząc swastykę i inne nazistowskie symbole - powiedział.

W ogóle cały ubiegły rok przebiegł mu pod znakiem przebieranek i metamorfoz. Co czasem prowadziło do zabawnych sytuacji w codziennym życiu.

- Rok 2011 zacząłem z wygoloną głową, żeby grać w "Yumie". Do tej roli też dużo schudłem. Potem zaś zapuszczałem brodę, żeby zagrać w "Nigdy się nie dowiesz", a później przefarbowałem włosy do 'Klossa'. Gdy odbierałem dziecko z przedszkola, to cięgle się wszyscy zastanawiali, kto przyszedł - śmieje się.

Ale jest bardzo wdzięczny za te interesujące propozycje, bo po latach grania w nie zawsze ciekawych produkcjach komediowych (choćby w nieszczęsnym "Wyjeździe integracyjnym"), obawiał się, że zostanie zaszufladkowany. A jemu bardzo zależy na tym, by nie być aktorem jednowymiarowym.

- Kariera zaczęła mi się rozwijać w dość niespodziewanym kierunku. Musiałem odwrócić bieg tej rzeki, z pewnych rzeczy musiałem zrezygnować - powiedział. I nie był to pierwszy raz, kiedy wykazał się hartem ducha i podjął decyzje, na które nie byłoby stać innych.

Po sukcesie "Skazanego na bluesa" i roli w komediowym serialu "Niania" nieco się pogubił. Sporo grał, ale jeszcze więcej pił. Wydawało się, że może to się dla niego źle skończyć.

Na szczęście w porę pojawiła się w jego życiu kobieta, dla której postanowił wszystko zmienić. Przede wszystkim siebie. Rzucił alkohol i w 2006 roku ożenił się z Agnieszką Olczyk. Z imprezowego chłopaka stał się odpowiedzialnym mężczyzną.

- Mam bardzo prostą konstrukcję: wiem, gdzie są te najważniejsze dla mnie rzeczy, gdzie mniej ważne. I takie, które mnie kompletnie nie interesują. Bardzo się uspokoiłem, kiedy urodziła się moja córka - przekonuje.

- Uznałem, że główny nurt jest dla mnie tu, że nie chcę przegapić czegoś najważniejszego. Nie robię planów na wiele lat do przodu. Ważny jest następny dzień. I żeby wieczorem móc pomyśleć, co dobrego się wydarzyło. To pozwala mocniej stąpać po ziemi - wyznaje szczerze.

Po to, by rodzina (teraz składająca się z żony, córki i synka) mogła być razem, zdecydował się opuścić Warszawę i zamieszkać w Kaliszu. Tam jego zona często robi zdjęcia, a jemu udało się dostać angaż w miejskim teatrze. Ta rewolucja w jego życiu budzi podziw w środowisku aktorskim.

- Pracuję 30 lat w tym zawodzie i dla mnie to, co zrobił ze sobą Tomek, to jest fenomen! Z rozgotowanego pojedynczego spaghetti, jakim był ten facet, stał się prawdziwym wojownikiem! - zachwyca się reżyser "Niani" Yurek Bogajewicz.

- Ja dokładnie wiem, kim jestem. Kawałek pod tytułem: "ja i moje życie" dogłębnie przepracowałem - podsumowuje Kot.

Ewa Gassen-Piekarska


Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

Teleświat
Dowiedz się więcej na temat: Tomasz Kot | pierwszy raz
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy