Sequele animacji. Lubię to?
W ostatnim czasie kina całego świata zdominowane zostały przez kolejne części popularnych animacji. Czy jednak realizacja rysunkowych sequeli ma na celu zbliżenie się poziomem do oryginału, czy jedynie wyciągnięcie pieniędzy od rodziców, których pociechy chcą zobaczyć dalsze losy swoich ulubieńców?
"Wielki mistrz powraca" i "Nowa odjazdowa komedia samochodowa" - to nagłówki z plakatów dwóch kontynuacji popularnych przed kilkoma laty animacji - zatytułowanych "Auta" i "Kung Fu Panda", które prezentowane są właśnie w naszych kinach. To następne po m.in. sequelu "Madagaskaru", dwóch "Toy Story" oraz "Epokach lodowcowych" i aż trzech "Shrekach", jakie przewinęły się niedawno przez rodzime multipleksy. A w kolejce są już następne, w tym "Happy Feet: Tupot małych stóp 2" i "Czerwony Kapturek 2. Pogromca zła".
Takie nagromadzenie rysunkowych kontynuacji musi wzbudzić podejrzenia, że producenci, głównie z Pixara i Dreamworks, idą ostatnimi czasy na łatwiznę i zamiast wymyślać nowych bohaterów, wykorzystują tych już sprowadzonych, których pokochały miliony widzów (głównie dzieci - które jak wiadomo - szybko się przywiązują) na całym świecie. Przecież o wiele szybciej pisze się dalsze przygody istniejących już postaci niż tworzy kolejnych herosów.
Sęk w tym, że niemal wszystkie wspomniane obrazy zdecydowanie odbiegają poziomem od swoich znakomitych poprzedników. A biorąc pod uwagę, że większość z nich prezentowana była w 3D, co powinno jeszcze podnosić ich atrakcyjność, ciężko nie odnieść wrażenia, że animacje stały się ostatnio jedynie środkiem do wyciągnięcia pieniędzy od rodziców, których dzieci nie dość, że chcą obejrzeć film z ukochanymi bohaterami, to jeszcze kupić z nimi figurki, ułożyć z nich puzzle czy zjeść w ich towarzystwie płatki.
Przypomnijmy sobie ostatnie kontynuacje najpopularniejszych animacji i sprawdźmy, czy rzeczywiście jest z nimi aż tak źle.
Reżyserami najnowszego dzieła Pixara, reklamowanego jako "szybsze i głośniejsze" od pierwszej części, są Brad Lewis i John Lasseter, któremu sukces zawdzięczają "Auta" z 2006 roku. W kolejnej odsłonie przygód samochodów wyścigowych zdecydowali się oni postawić na różnorodność: gatunkową, krajobrazową i fabularną.
"Auta 2" nie są w efekcie jedynie ciepłą historią o miłości, przyjaźni i odnajdywaniu swojego miejsca w świecie, jak to miało miejsce w wypadku oryginału, ale pełnym wybuchów, widowiskowych pościgów i strzelanin filmem akcji z elementami komedii sportowej.
Tym razem główny bohater serii Zygzak McQueen bierze udział w globalnym wyścigu, który rozgrywa się w Japonii, Austrii, Włoszech, Francji oraz Wielkiej Brytanii. Jednocześnie, wraz ze swoim wiernym towarzyszem Złomkiem, zostaje wplątany w międzynarodową intrygę szpiegowską.
Przeczytaj recenzję filmu "Auta 2"
Twórcy starali się wzbogacić nowe "Auta" o interesujące bieżące tematy, m.in. ekologiczne paliwa, których dotyczy główny wątek kryminalny, ale w efekcie duża część przygód samochodowych bohaterów stała się zupełnie niezrozumiała dla dzieci, czyli głównych odbiorców ich produkcji. Liczne obcojęzyczne zwroty, przyciężkawy humor, a przede wszystkim skupienie się niemal wyłącznie na akcji, także wpłynęło na to, że młodzi fani nie zachwycili się sequelem przygód Zygzaka i Złomka, co zresztą mocno odbiło się na przychodach obrazu Lassetera i Lewisa.
Oprócz "Aut 2" na polskich ekranach prezentowany jest obecnie także sequel przygód najwaleczniejszego pandy w historii. O ile "jedynka" była nietypową realizacją maksymy "od zera do bohatera", wzbogaconą o kilka innych morałów w stylu: "warto realizować swoje marzenia", to jej kontynuacja, podobnie jak ma to miejsce w wypadku wspomnianej animacji Pixara, wypełniona jest przede wszystkim "dzianiem się".
Miś Po (jako Smoczy Wojownik) wraz z Potężną Piątką: Tygrysicą, Żurawiem, Modliszką, Żmiją i Małpą, chroni tym razem Dolinę Spokoju. Na horyzoncie pojawia się jednak kolejny czarny charakter marzący o podboju Chin. Aby powstrzymać go przed zniszczeniem kung fu waleczna panda i jej przyjaciele muszą przemierzyć kraj i stanąć twarzą w twarz z nowym niebezpieczeństwem.
Przeczytaj recenzję "Kung Fu Pandy 2"
Jak wspomniałem, "Kung Fu Panda 2" zdominowana jest przez pojedynki i wybuchy, co powoduje jednak, że pewnym momencie widz jest nimi po prostu znużony. Z chęcią obejrzałby szkolenie młodego adepta, wysłuchał kilku maksym mistrza Shifu, pośmiałby się z nawiązań do klasyków kina kung fu, a zamiast tego otrzymuje jedynie mnóstwo akcji, ulepszoną animację i zupełnie niepotrzebne 3D. W efekcie w trakcie seansu zaczyna się zastanawiać, gdzie się podziały oryginalność, humor i mądre przesłanie?
W porównaniu ze wspomnianymi dwoma sequelami zdecydowanie lepiej wypada trzecia część "Toy Story". Obraz docenili w tym roku m.in. członkowie Akademii Filmowej, nagradzając go dwoma Oscarami (za najlepszą animację i muzykę) i przyznając trzy inne nominacje (w tym za najlepszy film), a także widzowie (ponad miliard dolarów przychodu z kin).
Przypadek "Toy Story" jest zresztą nieco odmienny, ponieważ nowa odsłona przygód Chudego i Buzza powstała po 10-letniej przerwie, więc adresowana była już do innego pokolenia niż dwie poprzednie części. A że seria zdążyła sobie w tym czasie "wychować" fanów, którzy chętnie ruszyli do kin, gdy tylko ukazał się w nich obraz Lee Unkricha, który nota bene odpowiada za montaż wszystkich jej składowych, to już zupełnie inna sprawa.
Poza tym "Toy Story 3" stanowi świetne zwieńczenie towarzyszącej nam od 15 lat trylogii, puszczając oko tu i tam do widza, który dojrzewał razem z nią. Jednocześnie najnowsza odsłona historii zabawek nie zapomina, że musi sprawdzić się też jako film. Dlatego charaktery pojawiającej się w niej postaci zarysowane są starannie, sceny akcji porywają, a wzruszeniom nie ma końca.
Przeczytaj recenzję "Toy Story 3"
Reżyserowi "Toy Story 3" udało się to, na czym moim zdaniem polegli twórcy sequeli "Aut" i "Kung Fu Pandy". Ich animacje skierowane są przede wszystkim do dzieci, ale zrobione są tak, że i ich rodzice odnajdą w nich coś dla siebie. Natomiast historia Buzza i Chudego jest bardziej uniwersalna, dzięki czemu zachwyci nie tylko rodziny, ale także nastolatków, singli czy emerytów.
Dzieło Carlosa Saldanhy było jedną z pierwszych animacji, która pokazywana była w 3D. Jej twórcy, wówczas pionierzy tego typu rozwiązania, popełnili jednak klasyczny błąd, skupili się na efektach specjalnych, zupełnie pomijając fabułę. W efekcie trzecia odsłona przygód leniwca Sida, mamuta Manny'ego i tygrysa szablozębego o imieniu Diego okazała się artystyczną klapą.
Co jednak z tego, skoro obraz pokazywany był w trójwymiarze - przez co kinowe bilety były znacznie droższe - i finansowo poradził sobie znakomicie, a jego producenci mogli się cieszyć z zarobionych 886 mln dolarów. Na ten moment jest to trzeci wynik w historii kina, biorąc pod uwagę tylko animacje.
"Era dinozaurów" miała wątłą fabułę, której kluczowym wydarzeniem było zabranie jaj dinozaura, przez Sida, ale jej twórcy nie zapomnieli na szczęście o tym, że animacja ma z założenia bawić, uczyć i nieść pozytywne przesłanie. I przynajmniej z tym ostatnim zadaniem poradzili sobie całkiem dobrze.
Na koniec najsłynniejsza animowana saga ostatniej dekady. Na całym świecie składające się na nią cztery produkcje zarobiły prawie 3 miliardy dolarów. Dzięki temu w zestawieniu najbardziej dochodowych serii filmowych "Shrek" zajmuje obecnie piąte miejsce, przegrywając z "Harrym Potterem" (7 filmów), Jamesem Bondem (22 obrazy), "Gwiezdnymi wojnami" (7 produkcji) i "Piratami z Karaibów (4 filmy), a wyprzedzając m.in. serie o Batmanie, Spidermanie, Indianie Jonesie czy X-Menach, a także trylogie "Władcy pierścieni", "Matrixa" czy "Sagę Zmierzch" i przede wszystkim wszystkie inne filmy rysunkowe.
Pozostając przy finansach warto jednak zaznaczyć, że najgorszą kontynuacją całej sagi okazał się właśnie "Shrek Forever", który jako jedyny pokazywany był w 3D (czyli teoretycznie powinien zarobić najwięcej). Tak się jednak nie stało, bo obraz zdecydowanie odbiegał poziomem od poprzednich odsłon.
Przeczytaj recezję "Shreka Forever"
Przypomnijmy, że w pierwszej i drugiej głównym problemem tytułowego bohatera była akceptacja siebie, w trzeciej i czwartej miał on natomiast trudności z odnalezieniem się w narzuconych mu rolach społecznych. Problemy ze znalezieniem nowych pomysłów i interesujących rozwiązań mieli także twórcy "Shreka Forever", którzy wciąż zgrabnie poruszali się w kontekstach filmowych nawiązań i intertekstualnej gry, ale zaproponowana przez nich historia okazała się jedynie marnym echem wcześniejszych części.
A jaka jest wasza ulubiona kontynuacja animowanej serii?