Sandra Bullock nie z tej ziemi
W swoim najnowszym filmie Sandra Bullock unosiła się w przestrzeni kosmicznej - cały czas jednak mocno stąpając po ziemi.
- Tak się złożyło, że musiałam zabierać ze sobą na plan mojego synka - wyznaje gwiazda, która prywatnie jest mamą trzyletniego Louisa. - Powiedziałam producentom: "Zróbcie wszystko, żeby było to dla niego fantastyczne przeżycie - i żebym nie musiała martwić się o to, co akurat porabia, będąc zawieszoną na jakiejś linie i dyndając w powietrzu".
Kiedy laureatka Oscara o coś prosi, jej życzenie jest dla innych rozkazem... - Louis dostał swój kącik, który w oczach półtorarocznego dziecka okazał się być prawdziwą krainą czarów, w dodatku absolutnie bezpieczną, bo wszystkie kanty i krawędzie zostały zabezpieczone ochraniaczami - wspomina aktorka.
49-letnia Bullock, z którą spotkałam się w jednym z hoteli w Los Angeles, nie wygląda bynajmniej jak zabiegana i zmęczona mama trzylatka. Mocno dopasowana czarno-biała sukienka, w której przyszła na wywiad, nie ujawnia nawet grama zbędnego tłuszczyku. Z twarzy aktorki, okolonej lśniącymi i zadbanymi włosami, nie znika ciepły uśmiech - a ona sama cały czas ma pod ręką swój telefon, bo przecież Louis w każdej chwili może czegoś potrzebować.
- Obecnie przy wyborze ról bardzo ważne jest dla mnie to, czy twórcy filmu są gotowi mi pomóc - mówi. - Na planie "Grawitacji" nie było z tym żadnego problemu. Spokojnie godziłam pracę nad filmem z opieką nad dzieckiem, a to jest dla mnie teraz niezwykle istotne. Mój synek był otoczony życzliwością. Dzięki temu między nami wszystkimi narodziła się swoista więź, dodatkowo wzmocniona poprzez wspólne doświadczenie, całkowicie nowe dla nas, jakim było kręcenie filmu, którego akcja rozgrywa się w kosmosie.
W "Grawitacji", którą wyreżyserował Alfonso Cuaron (jest on również współautorem scenariusza) Bullock gra dr Ryan Stone, która jest błyskotliwym inżynierem medycznym, ale też osieroconą matką - jej dziecko zmarło na skutek nieszczęśliwego wypadku. By zapomnieć o wciąż świeżym bólu, dr Stone zgadza się polecieć w misję na wahadłowcu "Explorer" w towarzystwie doświadczonego astronauty Matta Kowalsky'ego (George Clooney).
Niestety, spacer kosmiczny, podczas którego dwoje astronautów miało wykonać rutynowe zadania, kończy się tragicznie: szczątki zniszczonego na skutek eksplozji satelity niszczą wahadłowiec, a dwójka naszych bohaterów traci kontakt z Ziemią. Oboje dryfują w przestrzeni kosmicznej, wciąż jeszcze żywi dzięki skafandrom - i czekają na koniec, który nastąpi z chwilą, kiedy wyczerpią się im zapasy tlenu...
Trening, jaki Bullock musiała przejść przed rozpoczęciem zdjęć, nie przypominał niczego, z czym musiała się zmierzyć w ciągu jej 25-letniej filmowej kariery. - Musiałam nauczyć swoje ciało od szyi w dół zachowywania się w taki sposób, jakby znajdowało się w stanie nieważkości - tłumaczy aktorka. - Na Ziemi podlegamy sile przyciągania i sprężystości podłoża. Tam, gdzie nie działają siły grawitacji, wszystko wygląda zupełnie inaczej. Trening właściwych reakcji zajął mi wiele tygodni. Musiałam również zmusić się do tego, by zapomnieć, że znajduję się na Ziemi. Reszta była wyłącznie kwestią fizycznego przygotowania.
- Zdjęcia powstawały w ciemności, którą rozjaśniały tylko różne metaliczne obiekty. Wewnątrz dźwiękoszczelnej dekoracji umieszczone zostały różne dziwne konstrukcje, które unosiły i obracały moje ciało we wszystkich kierunkach. Musiałam zaprzyjaźnić się z tą dziwną maszynerią tak szybko, jak tylko było to możliwe. Próbowałam zapanować nad nimi pod względem fizycznym, opowiadając jednocześnie poruszającą historię będącą sednem tego filmu... Przez cały czas miałam poczucie, że mam kontakt ze swoim ciałem, ale ono mówi już do mnie w innym języku - wyjaśnia artystka.
Bullock postanowiła również spotkać się z prawdziwą astronautką i wypytać ją o jej doświadczenia. - Na planie było co prawda mnóstwo specjalistów, którzy pomagali mi opanować kwestie techniczne - mówi aktorka. - Pewnego dnia mój szwagier przez przypadek dowiedział się jednak od swojego kolegi, że jego siostra jest astronautką. Rozmawiali akurat o tym, że gram w filmie, którego akcja dzieje się w kosmosie. Szwagier zdobył dla mnie numer tej kobiety, a ja postanowiłam skorzystać z tej wyjątkowej okazji i dowiedzieć się od niej wszystkiego na temat zachowywania się ciała ludzkiego w przestrzeni kosmicznej. Pytałam ją o to, do czego muszę przyzwyczaić moje ciało, jakie ruchy powinnam wykonywać, ile siły potrzebuje astronauta, by podnieść ramię? Takie programowanie swoich reakcji od nowa jest czymś niesamowitym!
W wielu scenach "Grawitacji" Bullock występuje zupełnie sama. Jak wspomina, świadomość tego faktu dotarła do niej w pełni dopiero, kiedy zobaczyła efekt końcowy swojej pracy.
- Na planie nigdy nie myślałam o tym, że w danej scenie na ekranie będzie widać tylko mnie. Przestrzeń kosmiczna, która miała mnie otaczać, była dla mnie żywym podmiotem. Do tego dochodziła jeszcze obecność George'a, który na co dzień jest tak pełną energii osobą - i który w filmie również reprezentuje pozytywny stosunek do życia. Nie zdawałam więc sobie sprawy z mojej samotności. Zmieniło się to dopiero wtedy, kiedy zaczęłam udzielać wywiadów o "Grawitacji" i wszyscy zaczęli mnie o to pytać...
Tym, co w największym stopniu zadecydowało o przyjęciu przez Bullock roli w "Grawitacji", była osoba Alfonsa Cuarona, utalentowanego meksykańskiego filmowca, do którego najsłynniejszych dzieł zaliczają się "Mała księżniczka" (1995), "I twoją matkę też" (2001), "Harry Potter i więzień Azkabanu" (2004) oraz "Ludzkie dzieci" (2006).
- Zazwyczaj nasze spotkanie z artystą, którego od zawsze podziwialiśmy i z którym pragnęliśmy pracować, kończy się rozczarowaniem - mówi aktorka. - Najpierw stawiamy taką osobę na piedestale, a potem nie możemy uwolnić się od myśli, że tak naprawdę wcale nie jest ona sympatyczna. Alfonso okazał się być jednak kimś bardzo ludzkim. Od początku wiedziałam, że zmierzamy do celu podobnymi ścieżkami; że patrzymy na życie w podobny sposób. Kiedy czytaliśmy razem scenariusz, napisany przez Alfonsa i jego syna Jonasa, mieliśmy w głowach mnóstwo pytań, ale jednocześnie odczuwaliśmy spokój i porozumienie dusz. Alfonso cały czas powtarzał mi, żebym skupiła się na emocjonalnym przekazie tej historii...
Bullock żałuje tylko jednego: że nie było jej dane pracować dłużej z George'em Clooneyem. - Spędziliśmy razem na planie niewiele czasu. Szkoda. Bardzo chciałabym zrobić z nim jeszcze jakiś film. Trzeba przyznać, że nasza współpraca zaczęła się całkiem nieźle.
Wpływ na to miał zapewne również fakt, że synek aktorki z miejsca pokochał hollywoodzkiego gwiazdora. - Od początku świetnie się dogadywali - śmieje się Bullock. - W końcu Louis jest facetem! Za każdym razem, kiedy chciał spędzić trochę czasu na męskich rozmowach ze swoim kumplem George'em, dawał mi to do zrozumienia.
Mimo obecności silnego męskiego pierwiastka na planie, "Grawitacja" to historia przedstawiona przede wszystkim z kobiecej perspektywy. - Całe życie marzyłam o tym, żeby chociaż raz zrobić na ekranie to, co regularnie robią moi koledzy po fachu - wyznaje aktorka. - Za każdym razem, kiedy oglądałam film opierający się na koncertowym popisie jednego aktora grającego główną rolę, czułam swoistą zazdrość. Ale wszystkie te niezapomniane postacie nie były pisane przez scenarzystów z myślą o kobietach. Przez kilka ostatnich lat szukałam takiej roli, jak ta, którą podarował mi Cuaron.
- Alfonso i jego syn od początku tworzyli scenariusz, w którym było przewidziane miejsce dla kobiety jako głównej bohaterki i integralnej części składowej opowiadanej historii. Ich dokonanie ma wręcz rewolucyjny wydźwięk - podobnie jak decyzja studia, by w oparciu o ślepe zaufanie do reżysera sfinansować coś tak enigmatycznego, jak ten scenariusz. By zagrać tę rolę, w tym filmie, musiałam dać z siebie wszystko i wznieść się ponad wszelkie moje słabości i ograniczenia - opowiada gwiazda.
Bullock, córka Niemki, śpiewaczki operowej, i Amerykanina, nauczyciela śpiewu, jako dziecko pomieszkiwała w różnych europejskich miastach - Norymberdze, Salzburgu, Wiedniu - w zależności od tego, gdzie akurat występowała jej matka. Mała Sandra już jako dziewczynka marzyła o aktorstwie. Po ukończeniu college'u zaczęła konsekwentnie realizować swoje marzenia w Nowym Jorku, statystując i grając w mniej popularnych teatrach.
Pierwszą znaczącą rolę zagrała w telewizyjnym serialu "Pracująca dziewczyna" (1990), opartym na motywach popularnej komedii pod tym samym tytułem z Melanie Griffith w roli głównej. Chociaż produkcja nie odniosła oszałamiającego sukcesu, to otworzyła Bullock kilka furtek w filmowym światku, czego efektem były dobrze przyjęte role drugoplanowe w takich filmach, jak "Eliksir miłości" (1992), "Zaginiona bez śladu" (1993) czy "Człowiek demolka" (1993).
Kinowy hit, jakim nieoczekiwanie stał się film "Speed: Niebezpieczna prędkość" (1994), zapewnił Bullock status gwiazdy, którym cieszy się do dzisiaj. Ukoronowaniem jej dotychczasowych osiągnięć był Oscar dla najlepszej aktorki w roli pierwszoplanowej, którego otrzymała za występ w sportowym dramacie "Wielki Mike. The Blind Side" (2009).
Dziś, jak sama mówi, koncentruje się przede wszystkim na macierzyństwie. Tym większym wyzwaniem było dla niej wcielenie się w postać dr Stone z "Grawitacji", która straciła dziecko.
- O takich rzeczach wolelibyśmy nie myśleć - mówi. - Na planie często myślałam o tym, jakie to dziwne, że muszę wczuwać się w położenie kobiety, której dziecko nie żyje. Musiałam jednak zgłębić te emocje. Nie mogłabym oddać ich na ekranie, gdybym sama tego nie poczuła. Dlatego cały czas zadawałam sobie pytanie, jak ja sama zareagowałabym, gdyby spotkała mnie ta straszna rzecz... I wiem tylko jedno: zniosłabym to o wiele gorzej niż moja bohaterka.
© 2013 Cindy Pearlman
Tłum. Katarzyna Kasińska
Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!