Reklama

Sam Worthington: Do dwóch razy sztuka

Sam Worthington najwyraźniej nie stosuje się do wskazówek zawartych w Oficjalnym Hollywoodzkim Podręczniku dla Gwiazdorów. Owszem, Worthington jest jednym z nich - thriller "Człowiek na krawędzi" z jego udziałem nie zniknął jeszcze z kin, a tymczasem na ekrany już wchodzi "Gniew tytanów", w którym aktor ponownie wciela się w mitologicznego wojownika Perseusza - ale nie zachowuje się jak typowy gwiazdor.

I tak, na przykład, podczas naszej rozmowy, która ma miejsce w luksusowym apartamencie w jednym z hoteli w Los Angeles, powinien szczegółowo rozwodzić się nad morderczymi porannymi treningami, bez których nie mógłby zachować swojej wyrzeźbionej sylwetki. Tymczasem...

Siłownia? To nie dla mnie...

- Właściwie to nie lubię chodzić na siłownię - przyznaje Worthington. - Staram się, żeby cecha ta była widoczna u moich bohaterów. Moja dziewczyna po obejrzeniu "Gniewu tytanów" powiedziała mi nawet: "Sam, wyglądasz przezabawnie, jakbyś był kompletnie bez formy i brakowało ci tchu. To takie autentyczne!".

Reklama

- W rzeczywistości byłem zwyczajnie wyczerpany, ale poprosiłem, żeby scenariusz uwzględniał tę okoliczność: "Perseusz obija sobie tyłek i musi biegać wolniej" - śmieje się. - Jestem aktorem metodycznym, któremu często pomaga szczęście.

Wychowany w Australii aktor może sobie deklarować, że nie dba o formę, ale z całą pewnością nie widać tego po nim, kiedy sadowi się wygodnie w przepaścistym fotelu. Jego opalenizna, muskulatura i grzywa zmierzwionych, jasnobrązowych włosów, niewątpliwie robią wrażenie. I, nawet jeśli daleko mu do aury roztaczanej przez aktorów pokroju Roberta Redforda czy Toma Cruise'a (jeszcze kilka lat temu mieszał beton i układał cegły na australijskich placach budowy), to przecież ani Redfordowi, ani Cruise'owi nie było dane wystąpić w najbardziej lukratywnym filmie wszech czasów, czyli "Avatarze" Jamesa Camerona (2009). Dodajmy do tego 490 mln dolarów, jakie na całym świecie zarobiło "Starcie tytanów" (2010), a stanie się jasne, że Worthington nie musi wyglądać jak archetypiczny gwiazdor filmowy. To on wyznacza teraz standardy.

Nawet jego kolegom z planu trudno jest przyzwyczaić się do jego bezpretensjonalnego sposobu bycia. Elizabeth Banks, partnerka Worthingtona w "Człowieku na krawędzi", w jednym z wywiadów tak wspominała ich pierwsze spotkanie, które miało miejsce w szczytowym okresie globalnego szaleństwa na punkcie "Avatara": "Na zdjęcia próbne przyszedł spóźniony i niemiłosiernie rozczochrany. Miał na sobie ohydną koszulkę, która wyglądała, jakby wyciągnął ją właśnie z kosza na brudną bieliznę. A scenariusz przyniósł w reklamówce z drogerii... Wyglądał jak bezdomny. A co do włosów, później też nie było lepiej. Zapuszczał je do "Gniewu tytanów".

Rzeczywiście, Worthington nie wygląda na kogoś, kto często odwiedza stylistę.

- Ostatnio byłem na wakacjach na Hawajach, oddawałem się nieróbstwu i bardzo mi się to podobało - kwituje ze śmiechem.

Stylista? A kto jest?

Mój rozmówca utrzymuje, że jego niechlujny wygląd jest efektem rozmyślnego działania i reakcją na odczucia, jakie wzbudziło w nim "Starcie tytanów". Mimo iż film okazał się hitem, Worthington nie był z niego zadowolony. O wiele więcej obiecuje sobie po sequelu.

- Patrząc wstecz, dochodzę do wniosku, że pierwsza część "Tytanów" była zbyt ogólnikowa i pozbawiona wyrazu - mówi - a ja sam robiłem w niej za ogolonego na łyso zabijakę. Zanim przystąpiliśmy do kręcenia części drugiej, na spokojnie ustaliliśmy z reżyserem, kim jest Perseusz, zarówno jako człowiek, jak i heros. Chciałem sportretować kogoś, który wzbudzałby empatię publiczności, a nie zwyczajnego bohatera kina akcji, którego w powszechnym odczuciu mógłby zagrać każdy.

- Szczerze mówiąc, trochę zawaliłem przy pierwszym filmie - konkluduje z kwaśnym uśmiechem na twarzy - dziś jednak mam więcej do powiedzenia jako aktor. Miałem szczęście, że mogłem zagrać w sequelu, mając jednocześnie coś do powiedzenia i mając możliwość naprawienia błędów, które popełniłem poprzednim razem.


Akcja "Gniewu tytanów" rozpoczyna się dziesięć lat po wydarzeniach opowiedzianych w "Starciu (...)", zakończonych pokonaniem potwornego Krakena. Perseusz (Worthington), w którego żyłach płynie krew człowieka i boga - jego ojcem jest sam Zeus (Liam Neeson) - porzucił bohaterskie wyczyny na rzecz spokojnego życia w odosobnieniu. Dość już mieszania się w sprawy władców i nieśmiertelnych, postanawia. - Pragnie wieść ciche życie rybaka w maleńkiej wiosce i wychowywać swojego synka, Heliosa - wyjaśnia Worthington.

Jak Perseusz ratuje świat

Niestety, wydarzenia, na które nie ma wpływu, znów wciągają go w orbitę zmagań kosmicznych potęg. Oddanie rodzaju ludzkiego wobec bogów słabnie, a wraz z nim maleje potęga nieśmiertelnych. Bogowie tracą kontrolę nad uwięzionymi tytanami, którzy tymczasem rosną w siłę. Hades, władca świata umarłych (Ralph Fiennes), i bóg wojny Ares (Edgar Ramirez) przechodzą na stronę tytanów i obiecują wydać Zeusa w ich ręce...

Perseusz nie ma wyboru: jego boski ojciec jest przetrzymywany jako więzień, a losy Ziemi ważą się na szali. Nasz bohater musi odłożyć rybacki sprzęt i znów chwycić za miecz.

- Jestem zadowolony z tego, co zrobiłem w tym filmie - mówi Worthington. - Nauczyłem się mówić szczerze to, co myślę, jeśli chodzi o moje role. Nie chcę zawieść tych, którzy przyjdą do kina, by oglądać mnie na ekranie.

Obecnie trwają również prace nad drugą częścią "Avatara". Czy Worthington z równą pewnością siebie zaprezentuje swoje pomysły Jamesowi Cameronowi, który słynie z żelaznej woli?

- Nie ma takiej możliwości - śmieje się aktor. - Rzeczywiście, niedługo mamy się spotkać. Na pewno nie powiem mu niczego w stylu: "Proszę posłuchać, mam kilka pomysłów". Już widzę, jak odpowiada: "Naprawdę, Sam? Cóż, nie jesteś niezastąpiony...".

Entuzjastyczne przyjęcie, z jakim spotkał się "Avatar", sprawiło, że Worthington z przyjemnością zagrał w kilku kolejnych tytułach powstałych z myślą o masowym odbiorcy.

- Zarówno "Gniew tytanów", jak i "Człowiek na krawędzi", to filmy, które ogląda się z popcornem w ręku - przyznaje. - Dlatego właśnie chciałem zagrać te role. Czasami fajnie jest po prostu zrobić film, który zwyczajnie daje ludziom to, za co zapłacili. Jeśli w tytule jest mowa o człowieku, który chce skoczyć z wieżowca, wiesz mniej więcej, co będzie się działo na ekranie. To jasne, że musi być coś o tym, jak się tam dostał, i jak stamtąd zejdzie, jeśli w ogóle zejdzie. Jeśli chodzi o "Tytanów", wiadomo, że widzowie będą co chwila podrywać się z fotela, obserwując, jak istoty nie z tej ziemi walczą na śmierć i życie. Uważam, że bardzo często jest tak, iż publiczność zwyczajnie chce wiedzieć, co zobaczy po zgaszeniu świateł w sali kinowej.

Cierpliwie czekał na swoją chwilę

Urodzony w Anglii Worthington jeszcze jako dziecko przeniósł się wraz z rodziną do Perth w Australii. Po ukończeniu studiów aktorskich w Narodowym Instytucie Sztuki Dramatycznej w Sydney występował w produkcjach teatralnych i serialach, a jednocześnie dorabiał jako robotnik budowlany, czekając na swoją chwilę. Chwila ta nadeszła wraz z udziałem w pierwszym amerykańskim filmie w jego karierze - był to wojenny dramat "Wojna Harta" (2002). Później przez jakiś czas łączył pracę na planie produkcji amerykańskich i australijskich, pojawiając się to na dużym, to znów na małym ekranie - aż wreszcie Cameron radykalnie odmienił bieg jego kariery, powierzając mu rolę Jake'a Sully'ego w "Avatarze".


Propozycja ta, którą podobno odrzucili wcześniej tacy pierwszoligowi zawodnicy, jak Matt Damon czy Jake Gyllenhaal, utorowała mu drogę do kolejnych pierwszoplanowych ról - w "Terminatorze: Ocaleniu" (2009), "Starciu tytanów", "Długu" (2010) i "Teksasie polach śmierci" (2011). Worthington niezmiennie żywi wdzięczność wobec Camerona i rozpływa się w pochwałach pod adresem człowieka, który swoim perfekcjonizmem i obsesyjną dbałością o szczegóły nierzadko odstrasza aktorów, którzy z nim współpracują.

- Bardzo mi się podoba, kiedy reżyser ma świadomość, że to wspólny wysiłek jego i aktorów - mówi. - Pod tym względem Cameron jest najlepszym filmowcem, z jakim pracowałem, ponieważ budowanie roli przez aktora jest dla niego czymś intrygującym. Dla niektórych reżyserów jesteśmy tylko tresowanymi małpami.

"Avatar 2"? To będzie niesamowite!

Worthington ani myśli zdradzać szczegółów związanych z sequelem "Avatara". Zbyt dobrze poznał charakter tajemniczego z natury Camerona. - Mogę tylko powiedzieć, że historia, którą nakreślił Jim, jest niesamowita - mówi i uśmiecha się chytrze - i że jest to film Jamesa Camerona. To wszystko.

Na koniec naszej rozmowy raz jeszcze wracam do filmu "Człowiek na krawędzi". Co czuł, kiedy po raz pierwszy stanął na "planie", czyli na gzymsie okna nowojorskiego wysokościowca, ponad 60 metrów nad ziemią?

- Nie wybuchnąłem płaczem, ani też nie zwinąłem się w kłębek - odpowiada ze śmiechem. - Nie odczuwam zawrotów głowy w takich sytuacjach, aczkolwiek mam lęk wysokości. Dlatego mam satysfakcję, że nie zareagowałem łzami i błaganiem: "Nie chcę grać w tym filmie! Niech ktoś zadzwoni po mojego agenta!".


Koledzy z obsady i członkowie ekipy realizatorskiej okazywali Worthingtonowi ogromne wsparcie, pozwalając mu stopniowo przyzwyczaić się do niecodziennej sytuacji. Co innego gapie - ci, jak wspomina aktor, z wyraźną radością krzyczeli z dołu: "Skacz! Skacz!".

- Pewnie byli to moi dawni fani, których rozczarowały moje poprzednie filmy - śmieje się. - Jak sądzę, tak naprawdę chcieli powiedzieć: "Skacz, Sam! Mamy ciebie dosyć!".

Ian Spelling

"The New York Times"

Tłum. Katarzyna Kasińska

The New York Times
Dowiedz się więcej na temat: Sam Worthington | Gniew tytanów | Na krawędzi | aktor | Avatar (film) | film
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy