Reklama

Sally Hawkins: Co nas uszczęśliwia

Przez lata mylnie była kojarzona z rolami komediowymi, ale o aktorstwie wie wszystko i wszystko potrafi zagrać. Sally Hawkins - Poppy z "Happy-Go-Lucky", Sue z miniserialu BBC "Złodziejka", tytułowa "Maudie" oraz gwiazda "Kształtu wody" - kończy 27 kwietnia 45 lat.

Na scenę w hotelu Beverly Hilton szła z końca sali, niepewnym i zarazem szybkim krokiem, niemal w biegu przyjmowała gratulacje od Toma Hanksa i Meryl Streep. Był 11 stycznia 2009 roku, tego dnia Sally Hawkins odbierała z rąk Johnny'ego Deppa pierwszego w karierze Złotego Globa za rolę w filmie "Happy-Go-Lucky".

Nagrodę odłożyła na ziemię, w rękach ściskała wymięty z nerwów świstek papieru. Słowa nie mogły przejść jej przez gardło, zawstydzona podziękowała innym nominowanym aktorkom: Frances McDormand, Rebecce Hall, Meryl Streep i Emmie Thompson, rodzicom, współpracownikom, Mike'owi Leigh. Na koniec w nerwach pozbierała nagrodę z ziemi i czmychnęła ze sceny. Ale było w tym wystąpieniu coś, co zaciekawia i przekonuje: prawda. Zero gry, zero pozy. Zupełnie jak na ekranie, cała Sally Hawkins.

Reklama

Dzieciństwo pełne wolności

Urodziła się w Londynie, dorastała w południowo-wschodniej części miasta - Dulwich, gdzie jako dziecko uczęszczała do James Allen's Girls' School. Rodzice Hawkins należeli do miejscowej inteligencji. Matka była pisarką, ojciec ilustratorem, razem tworzyli wspaniały twórczy tandem. Napisali przeszło 150 popularnych książek dla dzieci, inspirację do pracy czerpali również od dorastającej córki. Kiedy pewnego dnia mała Sally wróciła do domu, opowiedziała ojcu o zabawie zatytułowanej: "Która godzina, panie Wilk?". Wystarczył tydzień, aby opowieść córki przekuć w pomysł na książkę i sprzedać wydawcy. Był rok 1985, na rynek trafiła książeczka z trójwymiarowymi, rozkładanymi ilustracjami.

Hawkins chłonęła atmosferę artystycznego domu. Ciągnął ją świat rodziców, chciała stać się jego częścią, a że miała dzieciństwo pełne wolności i rodzice niczego jej nie narzucali, sama mogła wybrać sobie kierunek. W jednym z wywiadów Hawkins opowiadała, że matka i ojciec, starali się wcielać w jej życie swoją ulubioną maksymę życiową, która brzmi: "w życiu trzeba iść za tym, co nas uszczęśliwia". Rysowanie i aktorstwo były tym, co pokochała w dzieciństwie najbardziej. Kiedy miała 10 lat, zdiagnozowano u niej dysleksję, ale swoich marzeń nie porzuciła. Chciała być aktorką.

Po maturze, zdawała do Royal Dramatic School of Art (RADA), najbardziej prestiżowej szkoły teatralnej w Londynie. Przeszła przez wszystkie etapy egzaminu, stanęła przed komisją, dostała się za pierwszym razem. Po ukończeniu szkoły w 1998 roku szybko weszła w zawodowe życie - zaczęła występować w teatrze, zrobiła kilka rzeczy dla telewizji, pisała skecze dla BBC Radio 4, ale od początku wiedziała, że interesuje ją także kino.

Wraz ze swoją  przyjaciółką z roku Maxine Peake, zaczęła rozsyłać swoje portfolio i tak trafiła na Ninę Gold, reżyserkę castingu, która następnie przedstawiła ją Mike’owi Leigh - jednemu z najważniejszych twórców brytyjskiej i światowej kinematografii. Potrafili się dogadać, uzupełnić. Hawkins dostała rolę we "Wszystko albo nic" (2002). Od tamtej pory stanowili zgrany team.

Metoda Mike'a Leigh

Na kolejną propozycję nie musiała długo czekać. Dwa lata po pierwszy spotkaniu, Leigh zaproponował jej rolę w filmie "Vera Drake". Film otrzymał trzy nominacje do Oscara, ale prawdziwym przełomem w karierze aktorki okazał się komediodramat "Happy-Go-Lucky, czyli co nas uszczęśliwia". To był rok 2008. Hawkins czekała na taką rolę, posypały się pierwsze znaczące nagrody - zdobyła Srebrnego Niedźwiedzia na festiwal w Berlinie, dostała Złotego Globa dla najlepszej aktorki w filmie komediowym lub musicalu.

Nigdy nie kryła, że rola ta była okupiona wielkim wysiłkiem. Mike Leigh to człowiek znany ze swojej autorskiej metody pracy - określanej przez niego samego mianem "organicznej" - która wymusza intensywne przeżywanie aktorów. Filmy Brytyjczyka powstają bez scenariusza, często w początkowym etapie nie wiadomo, o czym będą one opowiadały, rodzą się za to z wielomiesięcznych i złożonych improwizacji z aktorami. Przejście przez ten długi proces jest wymagający, ale jednocześnie prowadzi do w pełni autentycznych zachowań i reakcji. Wszystkie emocje wydarzają się między aktorami naprawdę, nie ma w tym żadnych założeń i konkretnych zadań.

Hawkins wspomina, że w przypadku Poppy z "Happy-Go-Lucky", lepiła swoją bohaterkę od podstaw, musiała znaleźć ją głęboko w sobie, dosłownie wejść w czyjeś buty. Świat postaci tworzyła od podstaw i gruntownie - wyobrażała sobie, jak mogło wyglądać jej dzieciństwo, relacje z najbliższymi, została nawet zachęcona przez reżysera do regularnych wycieczek na przedmieścia Londynu w poszukiwaniach domu, w którym jej bohaterka mogła dorastać.

Poppy to singielka, która właśnie skończyła 30 lat, pracuje jako nauczycielka, nie ma partnera, pieniędzy, własnego mieszkania ani planów na przyszłość, a jednak przeżywa życie z uśmiechem, z ciekawością, z głęboką empatią wobec ludzi i świata. Jest po prostu wolnym duchem, urodzoną optymistką, która wszędzie potrafi dostrzec szczęście.

Nikifor w spódnicy

"Happy-Go-Lucky" zwrócił uwagę na 32-letnią aktorkę, od czasu Emily Watson i jej roli w "Przełamując falę" żadna brytyjska aktorka nie cieszyła się taką sławą. Hawkins poszła za ciosem. W 2010 roku trzy filmy z jej udziałem: "Made in Dagenham", "Nie opuszczaj mnie" i "Moja łódź podwodna" w reżyserii Craiga Robertsa, miały premierę na festiwalu w Toronto. Trzy lata później dostała pierwszą nominację do Oscara za drugoplanową rolę w "Blue Jasmine" Woody'ego Allena, w którym zagrała u boku Cate Blanchett. Nie był to zresztą jej pierwszy występ u nowojorczyka. Kilka lat wcześniej pokazała się w filmie "Sen Kasandry", gdzie partnerował jej Colin Farrell.

Dalej były filmy z różnych porządków, między innymi "Paddington", "Godzilla", "Maudie". Właśnie ten ostatni tytuł Hawkins wymienia, jako jeden z filmów jej najbliższych. Czerpiąc z autentycznej historii, opowiedziała historię Maud Lewis, malarki-prymitywistki, dziś uznawanej za jedną z najważniejszych kanadyjskich artystek. Nam postać Lewis może kojarzyć się z Nikiforem Krynickim. Oboje byli ludźmi skromnymi, niczego nie mieli, nigdzie nie wyjeżdżali, byli jednak ogromnie pracowici i mimo przeciwności losu odmalowywali świat wokół w ciepłych barwach. Lewis miała też to do siebie, że malowała codziennie, wszędzie i na wszystkim - farbą zdobiła okiennice swojego domu, na przełomie lat 40. i 50. wiele osób zatrzymywało się tam, aby kupić jej obrazy za dolara lub dwa. Dziś obrazy Lewis osiągają ceny kilkudziesięciu tysięcy dolarów.

Hawkins po raz kolejny głęboko weszła w skórę bohaterki, wydobyła z niej wiele uczuć i prawdy. W "Maudie" zakochali się kinomani, trafiła na dobry okres. Rok później otrzymała kolejną szansę na Oscara i Złoty Glob za nakręcony przez Guillermo del Toro "Kształt wody".

Wydawać by się mogło, że Hawkins osiągnęła pozycję, która pozwala jej angażować się we wszelkiego rodzaju przedsięwzięcia w Hollywood, brać projekt za projektem, ale ostatnio na ekranie obecna jest rzadko - dwa lata temu pojawiała się m.in. w kontynuacji "Godzilli" oraz "Eternal Beauty", kolejnym filmie Craiga Robertsa, gdzie zagrała kobietę zmagającą się ze schizofrenią.

Nic na siłę

Hawkins nigdy jednak nie goniła za rolami, nie grała po prostu czego popadnie, trzymała się też z daleka od celebryckich ścianek. Gdy po sukcesie "Happy-Go-Lucky" pojawiła się ponoć propozycja zagrania w thrillerze u boku Bruce'a Willisa, stanowczo odmówiła. Zamiast tego zadebiutowała na Broadwayu w należącej do kanonu światowego teatru sztuce "Profesja Pani Warren".

Hawkins w kolejnych wywiadach powtarza, że nie kalkuluje, że nie ma pojęcia, co będzie w przyszłości, wsłuchuje się jedynie w swój rytm i słowa rodziców, które wyniosła z domu: "nic na siłę i za wszelką cenę, tylko w zgodzie z sobą". Podąża za tym, co naprawdę ją uszczęśliwia.

No i oczywiście szykuje się do kolejnego filmu. Na początku roku do sieci wyciekło zdjęcie z planu "Spencer", w którym Kristen Stewart wcieli się w księżnę Dianę Spencer, obok niej można dostrzec Sally Hawkins. W obsadzie znalazł się także Brytyjczyk Timothy Spall, z którym zagrała w "Wszystko albo nic", swoim pierwszym filmie. Historia zatacza koło.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy