Ryszard Horowitz: Nie lubię wracać wspomnieniami do czasów wojny
"Nie lubię wracać wspomnieniami do czasów wojny" - mówił w środę dziennikarzom fotografik Ryszard Horowitz. "Taka autoterapia była dobra raz: zarejestrować, zapomnieć, iść do przodu” – podkreślił. Artysta jest gościem 61. Krakowskiego Festiwalu Filmowego.
W niedzielę podczas ceremonii otwarcia festiwalu światową premierę miał film "Polański, Horowitz. Hometown" Mateusza Kudły i Anny Kokoszki-Romer. To opowieść o dzieciństwie, przyjaźni i wspólnym losie bohaterów. Horowitz i Polański wędrują po Krakowie śladami swoich wojennych doświadczeń i dawnego getta. Zaglądają do mieszkań, w których spędzili chłopięce lata i wspominają ludzi, których już nie ma.
"Na pewno w podświadomości to wszystko drzemie. Ale fakt, żeśmy na ten temat nie rozmawiali, okazał się bardzo pozytywną sprawą" - mówił dziennikarzom Ryszard Horowitz.
"Ja nie lubię żyć w tym świecie. Moja cała twórczość ma charakter o wiele bardziej pozytywny. W przeciwieństwie do moich kolegów. Wielu moich kolegów, szczególnie z liceum, +siedziało+ w wojnie, malowali obrazy, rysowali podszyci tą tematyką. Mnie to nigdy nie interesowało. Dwa - trzy razy w życiu wykonałem prace związane z Holokaustem czy okresem wojny i było to dla mnie szalenie deprymujące. Nie jestem osobą, która tego szuka" - podkreślił. "Moja praca, moja cała twórczość jest bardziej oparta na fantazji" - dodał Horowitz.
Artysta powiedział, że podziwia swoją siostrę - Bronisławę "Niusię" Horowitz-Karakulską, która potrafi i lubi rozmawiać na temat okupacyjnych przeżyć. Wyznał, że zgodził się, po telefonie od Romana Polańskiego, na zrobienie tego filmu, żeby coś zostało dla dzieci.
"Spotkania fizyczne z miejscami miały w moim wypadku w większości negatywną konotację" - powiedział fotografik. "Próba rekonstrukcji wspomnień, odtworzenia sytuacji czy fizycznych rekwizytów związanych z przeszłością ma w pewnym sensie wpływ negatywny. O wiele lepiej zatrzymać pewne wspomnienia w pamięci. (...) Mój powrót do mieszkania na Rynku miał bardzo negatywny rezultat. Żałuję, że doszło do tej konfrontacji. Zdałem sobie sprawę, że moje wspomnienia są o wiele bardziej pełne, wspaniałe, kolorowe w przeciwieństwie do tego, co zastałem w rzeczywistości" - dodał.
Zaznaczył, że inaczej jest, kiedy myślami wraca się do przeszłości a inaczej, kiedy zaczyna się dotykać murów i porównuje się to, co na żywo ze wspomnieniami. "Była to jakaś trauma dla nas obu. Dla Romana nawet więcej niż dla mnie, bo jest osobą bardzo zamkniętą, jeśli chodzi o przeszłość... Rzadko mówi na ten temat. Taka autoterapia była dobra raz: zarejestrować to i zapomnieć, iść do przodu" - podkreślił Horowitz. "To, co się pamięta jest połączone nie tylko z wnętrzami, ale też z ludźmi. Tych ludzi nie ma. A w naszym umyśle oni dalej żyją. Widzimy to w zupełnie innym kontekście" - powiedział Ryszard Horowitz.
W czasie II wojny światowej Ryszard Horowitz z rodziną przebywał w krakowskim getcie. Był jednym z najmłodszych więźniów niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau. Po wojnie został odnaleziony przez matkę, która rozpoznała go na jednym z kadrów kroniki filmowej.
"Spędziłem tutaj wspaniałą młodość, pomimo szarości i komuny" - mówił o Krakowie Ryszard Horowitz. Tu chodził do Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych, a jednym z jego ulubionych miejsc była Piwnica pod Baranami. "Miałem znakomitych pedagogów, takich jak Adam Hoffmann czy Włodzimierz Hodys - historyk sztuki, który wszczepił we w mnie miłość do sztuki. I ten okres jakby 'podszył' mnie wspaniałym przygotowaniem na przyszłość. Pomimo tego, że przeniosłem się na drugi koniec świata, udało mi się zatrzymać w sobie tę bazę. Miało to bardzo pozytywny wpływ na moją twórczość i podtrzymywało mnie na duchu" - mówił artysta.
Dodał, że w filmie wykorzystano jego własne materiały filmowe - czarno-białe ujęcia nakręcone w Krakowie w latach 50. Jak wspomniał, w czasach jego młodości miasto wyglądało inaczej, było spokojniejsze. "Myśmy wszyscy wspaniale się czuli w tym średniowieczu. Mieszkałem w Rynku. Otwierałem okno i miałem przed sobą cały Rynek i dwa kroki do Piwnicy (Pod Baranami - PAP). Z czasem moi rodzice zaczęli machać ręką i nie zwracali uwagi, że wracam późno w nocy" - mówił fotografik. Dodał, że Piwnica Pod Baranami to jedno z bardzo ważnych dla niego miejsc.
Artysta wspominał, że kiedy w 1959 roku opuszczał Polskę Piotr Skrzynecki urządził w Piwnicy Pod Baranami pożegnalną wystawę - niby prac Horowitza, a były to landszafty, które gdzieś znalazł, na scenie stał fotel, przy którym Horowitz przyjmował zamówienia na paczki Ameryki.
Fotografik wspominał, że w pierwszych latach w USA musiał się intensywnie uczyć języka i studiował. "Brak mi było pewnych ludzi i rodziny" - mówił. "Szczęśliwie złożyło się, że stosunkowo szybko udało mi się dostać w 'pępek' życia artystycznego, poznałem mnóstwo fantastycznych ludzi, którzy mi podali rękę. Trudno uwierzyć, że się to udało" - ocenił.
"Na to wszystko trzeba było sobie zapracować" - podkreślił. "Jak ktoś dał mi szansę, trzeba się było spełniać. Ludzie nie lubili pomyłek, poprawek. Trzeba było stanąć na wysokości zadania" - wspomniał.
Dodał, że od zawsze był zaabsorbowany pracą. "Zamiast szukać inspiracji, w kolorowych publikacjach, które były na rynku i zachwycać się współczesną sztuką - mnie raczej interesowała przeszłość. To było powodem, dla którego porzuciłem malarstwo. Wtedy ludzie kochali się w sztuce abstrakcyjnej, lansowana była sztuka niefiguratywana. Wszystko, co ze sobą przywiozłem nie miało znaczenia takiego, że mogłem się czuć silny i walczyć jako malarz" - opowiadał Horowitz. "Poszedłem na początku w kierunku komercji. Musiałem się jakość utrzymać. A zarazem nie straciłem świadomości, że nawet to, co robi się w komercji ma związek z tradycyjną sztuką" - dodał.
"Zawsze byłem au courant, jeśli chodzi o technologię. Jako jeden z pierwszych w środowisku fotografów zainteresowałem się fotografią cyfrową. Widziałem, że to jest przyszłość. Byłem potwornym pośmiewiskiem wszystkich" - wspominał.
Dodał, że przez wielu swoich kolegów był krytykowany za to, że "sprzedał duszę reklamie". "Żyliśmy w innym świecie, patrzyliśmy na coś zupełnie innego i w inny sposób.(...) Udało mi się zachować trochę sztuki nawet w pracach reklamowych" - dodał.
"Starałem się być sobą" - podkreślił Horowitz, zaznaczając, że często musiał zapłacić za to, że nie podążał najbardziej popularnym nurtem. "Niektórzy patrzyli na mnie jak na dziwoląga, co patrząc z perspektywy czasu, nie było złe" - dodał.
Horowitz mówił, że lubi wracać do Krakowa i dobrze się w nim czuje. "Pierwsze lata człowieka mają szalone znaczenie i wpływ na całokształt życia" - mówił.
Podkreślił, że wszystko w filmie jest improwizacją, dlatego wyszło naturalnie. Artysta mówił, że szczegóły niektórych historii, o którym mówią z Romanem Polańskim pamięta inaczej.
W filmie Mateusza Kudły i Anny Kokoszki-Romer jest scena, kiedy fotografik przyznaje, że gdyby miał wykonać artystyczny portret Romana Polańskiego, nie miałby pomysłu. "Musiałbym się zastanowić. Nigdy nie było jakoś potrzeby, żeby go fotografować. Pamiętam wiele lat temu 'New Yorker' zrobił duży wywiad z Romanem, wysłali Avedona, żeby go fotografował. Pomyślałem sobie: dlaczego mnie nie poproszono, żeby go sfotografować, ale też nie wiedziałbym jak to potraktować. On jest tak skomplikowanym osobnikiem i ma tyle różnych fasad, że musiałbym nad tym poważnie podumać" - wyjaśnił Horowitz.
W środę wieczorem Ryszard Horowitz będzie obecny na pokazie filmu "Polański, Horowitz. Hometown" w Centrum Kultury i Filmu im. Billy'ego Widera w Suchej Beskidzkiej.