Russell Crowe - aktor kompletny
Skinhead, kowboj, gladiator, bokser, policjant, matematyczny geniusz - popularny i u nas australijski aktor Russell Crowe potrafi zagrać dosłownie wszystko. Od kilku dni na polskich ekranach pokazywany jest najnowszy film z jego udziałem, "Dla niej wszystko". Z tej okazji postanowiliśmy wybrać 10 jego najlepszych kinowych ról.
Po raz pierwszy Crowe stanął przed kamerami w wieku zaledwie 6 lat. Jego rodzice po przeprowadzce z Nowej Zelandii do Australii zarabiali na życie dowożeniem żywności i jednym z ich zleceń było zaopatrywanie w obiady ekipy realizujące różne produkcje dla tamtejszej telewizji. Członkowie jednej z nich dostrzegli pewnego dnia małego chłopca i zaproponowali mu rolę sieroty w serialu "Spyforce".
Mimo tak wczesnego debiutu, Crowe przez długi czas nie chciał robić kariery aktorskiej. Bardziej interesowała go muzyka i m.in. dlatego, by zdobyć środki na nagranie płyty, zaczął występować na scenie. W wieku 16 lat artysta wydał swój pierwszy singiel z utworem o jakże znaczącym tytule: "I want to be like Marlon Brando". Nagrany został wraz z zespołem o nazwie Roman Antix, który później przekształcił się w grupę 30 Odd Foot of Grunts - co ciekawe, gwiazdor gra i śpiewa z nim do dnia dzisiejszego.
10 lat później, w 1990 roku, Crowe ponownie skupił się na karierze aktorskiej. Zagrał wtedy w dwóch obrazach: "W imię braterskiej krwi" Stephena Wallace'a oraz "Rywal" George'a Ogilvie i jego nazwisko zaczęło być rozpoznawalne w australijskim światku filmowym.
Prawdziwy przełom nastąpił jednak dwa lata później, po doskonałej kreacji, jaką Crowe stworzył w filmie, który znalazł się na 10. miejscu naszej listy.
W obrazie Geoffreya Wrigtha aktor wcielił się w rolę Hando, charyzmatycznego lidera grupy neonazistów z Melbourne. Młody człowiek - sfrustrowany, żyjący na marginesie społeczeństwa i cytujący z pamięci "Mein Kampf" - za cel stawia sobie zniszczenie powiększającej się z dnia na dzień wietnamskiej społeczności w jego rodzimym mieście.
Gdy jednak Azjaci postanawiają się bronić, a otwarta konfrontacja kończy się pogromem faszystów, Hando wraz ze swoim przyjacielem, Davey'em i zafascynowaną nim Gabe - dziewczyną z dobrego domu, musi zniknąć z miasta. Przypadkowa sprzeczka między przyjaciółmi kończy się tragicznie, raniony śmiertelnie nożem Hando umiera na plaży.
Co ciekawe, rola Hando została napisana dla australijskiego aktora Bena Mendelsohna, ale po ogoleniu głowy jego wygląd nie był wystarczająco groźny, dlatego w efekcie w filmie zagrał Crowe. Premierę obrazu poprzedziło tragiczne zdarzenie - samobójstwo popełnił grający Davie'ego młody i bardzo obiecujący aktor - Daniel Pollock.
Jedna z najnowszych ról Crowe'a, a zarazem piąty obraz, przy którym współpracował na planie z Ridleyem Scottem. Początkowo aktor miał zresztą zagrać dwie postacie w filmie: tytułową oraz Szeryfa z Nottingham, ale pomysł ten został odrzucony. Już w trakcie zdjęć do produkcji pojawiło się także sporo oskarżeń, że gwiazdor - mając 45 lat - jest za stary, by grać "księcia złodziei". Młodszy od niego był nawet Sean Connery, kiedy grał legendarnego banitę "na emeryturze" w filmie "Powrót Robin Hooda".
W obrazie Scotta Crowe gra jednak postać odbiegającą od tego, jak dotąd Robin Hood był przedstawiany w kinie. Jego bohater i dowodzona przez niego banda rabusiów, żyjący w XIII-wiecznej Anglii, nie przypominają wesołej kompanii, z jaką dotąd zwykle spotykali się widzowie.
W najnowszym "Robin Hoodzie" banici stawiają czoła korupcji i prowadzą rebelię, która na zawsze zakłóci równowagę władzy. Jednocześnie przez pryzmat losów doświadczonego łucznika, zostaje zaprezentowana wizja wybitnej jednostki, żyjącej w średniowieczu. Robin Hood w wydaniu Crowe'a to człowiek mieszkający w państwie osłabionym dziesięcioleciami wojen, nieefektywnie rządzonym przez nowego króla i podatnym na wewnętrzne rebelie i zagrożenia z zewnątrz, który wraz ze swoimi sprzymierzeńcami stara się jeszcze raz przywrócić chwałę Anglii.
Drugi western w aktorskiej karierze Russella Crowe. Wcześniej - niedługo po swoim przybyciu do Hollywood - artysta wystąpił w drugoplanowej roli w filmie "Szybcy i martwi" Sama Raimiego. Wcielał się tam w rolę Corta, księdza, który niegdyś był rewolwerowcem, a na ekranie towarzyszył m.in. Sharon Stone (która bardzo nalegała na jego udział w tym projekcie), Gene'owi Hackmanowi i Leonardo DiCaprio.
W obrazie Jamesa Mangolda, remake'u klasycznego westernu Delmera Davesa z 1957 roku - aktor gra Bena Wade'a, jednego najsłynniejszych bandytów na Dzikim Zachodzie. Gdy zostaje schwytany do odeskortowania go na tytułowy pociąg zgłasza się Dan Evans (Christian Bale), farmer, który desperacko potrzebuje pieniędzy. Mężczyzna od samego początku musi walczyć ze wspólnikami rabusia, za wszelką cenę próbującymi go odbić, oraz z pokusą otrzymania olbrzymiej gotówki, pochodzącej z ukrytego łupu.
W "3:10 do Yumy" Crowe świetnie sprawdza się w roli czarnego charakteru i co zaskakujące, wzbudza większe emocje i budzi bardziej pozytywne odczucia, od kreującego główną rolę Bale'a. Grając postać, w którą niegdyś wcielał się Glenn Ford, jest jednocześnie niebezpieczny i gotowy na wszystko, by odzyskać wolność, a zarazem stonowany i gotowy do poświęceń dla obcych ludzi.
Po raz pierwszy drogi Crowe'a i Denzela Washingtona skrzyżowały się na planie obrazu Bretta Leonarda z 1995 roku "Zabójcza perfekcja". Wówczas obaj dopiero zaczynali swoją hollywoodzką przygodę. Pierwszy z nich grał w tym filmie science fiction upostaciowioną sztuczną inteligencję, owładniętego chęcią zabijania geniusza zbrodni, drugi, skazanego za samosąd glinę, który w zamian za schwytanie wyżej opisanego psychopaty, zostanie uwolniony z więzienia.
Od tamtego filmu musiało minąć lat kilkanaście, aby kolejny raz obaj aktorzy stanęli wspólnie przed kamerą. Dla odmiany, dzieła, w którym po raz drugi wspólnie zagrali, nie muszą już jednak wspominać z zażenowaniem. W "American Gangster" - kolejnym obrazie Ridley'a Scotta na naszej liście - Crowe i Washington wcielają się w znajdujących się po przeciwnej stronie barykady handlarza narkotyków i policjanta, którzy toczą wyrafinowany ekranowy pojedynek.
Co znaczące, ich protoplastami są osoby realne, nadal zresztą żyjące - Frank Lucas i Richie Roberts. W latach 70. prowadzili oni bezlitosną walkę na nowojorskich ulicach, tymczasem na planie "American Gangster" wspólnie byli konsultantami Ridleya Scotta.
Dla ról, na których bardzo mu zależy, Russell Crowe potrafi w znacznym stopniu się poświęcić. Tak było m.in. w przypadku postaci boksera Jima Braddocka, którą zagrał w filmie Rona Howarda - "Człowiek ringu". Aby się w nią wcielić Australijczyk schudł aż 25 kilogramów. Przy okazji spędził też długie godziny, oglądając i analizując wszelkie dostępne materiały filmowe, dotyczące Mistrza Świata w wadze ciężkiej z lat 30. i jego walk.
W jednym z wywiadów Crowe przyznał zresztą, że rola Braddocka jest jego ulubioną. W dużej mierze wynika to z niezwykle ciekawej biografii samego pięściarza, który po złamaniu ręki i zbyt wczesnym powrocie na ring, przerwał swoją karierę. W efekcie, z powodu Wielkiego Kryzysu na przełomie lat 20. i 30., musiał ciężko fizycznie pracować, by utrzymać swoją rodzinę. Nieoczekiwana propozycja powrotu do boksu, stała się dla niego szansą zarówno na poprawienie bytu bliskich, jak i ponowne uwierzenie w swój talent. Była też przykładem dla innych ofiar recesji, które dzięki Braddockowi uwierzyły, że ich los także może się odmienić.
Co ciekawe, Crowe walczy w filmie z prawdziwymi pięściarzami, którym kazano kończyć ciosy jak najbliżej ciała aktora. Jako że czasami nie byli oni w stanie zatrzymać ręki, ich ciosy dosięgały gwiazdora, który udział w "Człowieku ringu" przypłacił złamaniem zęba i zwichnięciem ramienia, co opóźniło zdjęcia do produkcji o kilka miesięcy.
Film Petera Weira jest adaptacją dwóch powieści Patrica O'Briana: "Master and Commander" i "Far Side of the Wold", z których sprawnie został "zlepiony" angielski tytuł produkcji. Dzieło australijskiego filmowca to także jedyny obraz Crowe'a, w którym na ekranie nie towarzyszy mu ani jedna kobieta.
Aktor wciela się w "Panie i władcy..." w rolę Jacka "Luckyego" Aubrey'a - walecznego komandora marynarki królewskiej. Jego fregata zostaje znienacka zaatakowana przez przeważające siły wroga. Mimo iż w czasie potyczki jednostka zostaje poważnie uszkodzona, a wielu członków załogi odnosi rany, komandor Aubrey decyduje się na morderczy pościg przez dwa oceany, starając się za wszelką cenę przechwycić wrogi okręt. Gra toczy się o niezwykle wysoką stawkę. Jeśli uda mu się pokonać nieprzyjacielską jednostkę, zdobędzie rozgłos i uznanie, jeśli nie - pogrąży siebie i swoją załogę w niesławie.
Crowe, prezentujący już swoje przywódcze umiejętności chociażby w "Gladiatorze", w filmie Weira jest równie wiarygodny jako nieustraszony wilk morski, cieszący się ogromnym autorytetem u swojej załogi. Jednocześnie tworzy wspaniały ekranowy duet z Paulem Bettanym (co udało im się także kilka lat wcześniej w "Pięknym umyśle"). Ich trudne relacje, oparte na ciągłym temperowaniu przez lekarza władczych zapędów kapitana, stanowią jeden z największych atutów filmu.
Crowe stosunkowo często występuje w filmach opartych na faktach i gra role autentycznie żyjących ludzi. Taka sytuacja miała miejsce między innymi w wypadku wcześniej wspomnianych filmów: "American Gangster" i "Człowiek ringu". W produkcji Michaela Manna - "Informator", aktor wciela się w rolę człowieka, którego nazwisko kilka lat temu było na czołówkach wszystkich gazet. Jeffrey Wigand kosztował bowiem amerykański przemysł tytoniowy... 246 miliardów dolarów.
Wigand był głównym świadkiem w procesie wytoczonym przez Missisipi i 49 innych stanów siedmiu największym amerykańskim koncernom tytoniowym. Wcześniej był naukowcem, pracował w dziale badań jednej z tych firm i znał najpilniej strzeżone tajemnice amerykańskiego przemysłu tytoniowego. Jego zwierzchnicy nie przypuszczali nawet, że nadejdzie dzień, w którym za namową reportera udzieli on wywiadu, w którym podzieli się tymi tajemnicami z opinią publiczną.
Początkowo Mann uparł się, żeby rolę Wiganda zagrał Val Kilmer, którego znał z "Gorączki", ale producent namówił go, by powierzył ją Crowe'owi. Okazało się to strzałem w dziesiątkę także dla australijskiego aktora, który dostał za nią swoje pierwsze nominacje do Oscara, Złotego Globu i BAFTY, a na ekranie stworzył elektryzujący duet z Alem Pacino.
Tak naprawdę to właśnie dzięki udziałowi w filmie Curtisa Hansona o Russellu Crowe zrobiło się naprawdę głośno. Po przybyciu do USA zagrał co prawda kilka dobrych drugoplanowych ról, m.in. we wspomnianych wcześniej "Szybkich i martwych", ale to "Tajemnice Los Angeles" odkryły jego potencjał przed filmowcami z Hollywood, a co za tym idzie spowodowały, że zagrał role wybitne, wśród nich te, które znalazły się na pierwszych dwóch miejscach naszej listy.
Co ciekawe, Curtis Hanson zatrudnił artystę do roli Buda White'a po obejrzeniu go w filmie... "Romper Stomper". Do "Tajemnic..." potrzebował bowiem charyzmatycznego aktora, który bez problemu wcieli się w rolę brutalnego policjanta, który stosuje nadzwyczajne środki przemocy wobec przestępców. Usuwając bandytów, zaprowadza porządek w tytułowym mieście - przynajmniej we własnym mniemaniu.
W obrazie Hansona Crowe, a także Kevin Spacey i Guy Pearce stworzyli trio diametralnie się od siebie różniących funkcjonariuszy - brutala, gwiazdora i karierowicza - których łączy wspólnie prowadzone śledztwo. Jednocześnie w tym filmie retro-noir, przywołującym na myśl najlepsze tradycje kina czarnego, wspaniale zagrali trzy różne typy archetypicznych dla dzieł z lat 40. i 50. bohaterów.
"Gladiator" to pierwsza produkcja, na planie której spotkali się Ridley Scott i Russell Crowe. Ogromny sukces, jaki film odniósł (m.in.: 12 nominacji do Oscara i 5 statuetek, w tym za najlepszy film i za najlepszą rolę męską dla Crowe'a), a także przyjaźń pomiędzy nimi, jaka zawiązała się na jego planie, spowodowała, że później współpracowali ze sobą jeszcze czterokrotnie (oprócz wspomnianych "American Gangster" i "Robin Hooda", także przy okazji filmów "Dobry rok" i "W sieci kłamstw").
W "Gladiatorze" urodzony w Nowej Zelandii aktor, wciela się w rolę rzymskiego generała Maximusa, skazanego na śmierć przez pretendenta do tronu imperium Kommodusa (Joaquin Phoenix), który jednak cudem uchodzi z życiem z zastawionej na niego pułapki. Pojmany przez handlarza niewolników, poddany morderczemu treningowi, zostaje gladiatorem. Dzięki swym niezwykłym umiejętnościom powraca do Rzymu, na arenę Colosseum, gdzie szybko zyskuje szansę na zemstę.
Rola Maksimusa to jedno z najważniejszych aktorskich osiągnięć w karierze Crowe'a. Australijski artysta miał zresztą szczęście, że wcześniej odrzucił ją Mel Gibson, który widocznie uznał, że dość ma już spektakularnych historycznych produkcji. Postać, w którą wciela się w "Gladiatorze" Crowe jest co prawda fikcyjna, ale jej pierwowzorem był Marek Noniusz Makrinus, ulubiony generał żyjącego w II wieku rzymskiego cesarza, Marka Aureliusza.
Zanim Ron Howard i Russell Crowe spotkali się na planie "Człowieka ringu", współpracowali przy "Pięknym umyśle", filmie, który dostał w 2001 roku 4 Oscary (w tym za najlepszy film i dla najlepszego reżysera). Australijski aktor także był nominowany do tej nagrody, ale wówczas zdobył ją (m.in. z powodów politycznych) Denzel Washington za "Dzień próby". Naszym jednak zdaniem rola Crowe'a w tym filmie, to jego najwybitniejsza dotychczasowa kreacja i dlatego ją postanowiliśmy umieścić na miejscu pierwszym.
W filmie Howarda artysta wciela się w rolę amerykańskiego naukowca, geniusza matematycznego, Johna Forbesa Nasha, Jr. Przystojny i znany ze swojego ekscentrycznego zachowania Nash, dość wcześnie dokonał zadziwiającego odkrycia, stając tym samym u progu międzynarodowej kariery. Jego fantastyczne pasmo sukcesów i nagłe wyniesienie na wyżyny intelektualne, zostały jednak poważnie podkopane w momencie zdiagnozowania u niego symptomów schizofrenii. Stawiając czoła przeciwnościom, z pomocą oddanej żony, naukowiec dalej prowadził jednak swoje badania, za które w 1994 roku został uhonorowany Nagrodą Nobla.
Crowe najlepiej wypada w tych kreacjach, w których przychodzi mu grać jednostki wybitne, wznoszące się ponad społeczeństwo, które niejednokrotnie stara się je stłamsić. Tak było w przypadku większości jego ról, które znalazły się na naszej liście i tak jest też w "Pięknym umyśle". John Nash w jego wykonaniu to geniusz, który dla dobra swojej rodziny, ale i siebie samego, stara się ze wszelkich sił pokonać swoją chorobę, a jednocześnie pokazać innym, że nawet będąc "niespełna rozumu", można dokonać rzeczy wielkich.
Czy zgadzacie się z kolejnymi pozycjami na naszej liście, czy też macie inne typy na najlepsze role Russella Crowe'a?