Reklama

Rok 2001 w polskich kinach

W roku 2001 polskie kina odwiedziło około 23 mln osób, o 25 procent więcej niż w roku ubiegłym. Ponad 40 procent z nich obejrzało filmy rodzime. Jak donosi Rzeczpospolita, choć tegoroczne wyniki są nie najgorsze, nie napawają optymizmem. Specjalnie dla serwisu filmowego INTERIA.PL 2001 rok w polskich kinach podsumował Andrzej Kucharczyk, szef firmy Apropos Info, zajmującej się zbieraniem i opracowywaniem danych od dystrybutorów i kiniarzy w całej Polsce, dotyczących wpływów i frekwencji.

Najchętniej Polacy chodzili na "Quo vadis", "Przedwiośnie""W pustyni i w puszczy". Za nimi na liście przebojów uplasowały się największe hity amerykańskie: "Shrek", "Dziennik Bridget Jones""Pearl Harbor".

Reklama

Polskie superprodukcje roku 2001 przyciągnęły łącznie 8 mln 800 tysięcy widzów - zaledwie o 25 procent więcej niż dwa lata temu samo " Ogniem i mieczem". Do tej pory tylko producenci "W pustyni i w puszczy" zdołali spłacić bankowy kredyt, filmowi inwestorzy "Quo vadis" czy "Przedwiośnia" nie odzyskali jeszcze wyłożonych pieniędzy, nie mówiąc już o zysku.

W pierwszej dziesiątce znalazł się również, choć poniżej oczekiwań, "Wiedźmin" Marka Brodzkiego (600 tysięcy widzów). Czołówkę goni film Jerzego Gruzy "Gulczas, a jak myślisz?", w którym wystąpili bohaterowie pierwszej edycji polskiego "Big Brothera".

Narzekają też dystrybutorzy filmów zagranicznych. Polacy chodzili tylko na największe hity, wśród przegranych są nawet tak atrakcyjne obrazy jak "Ulubieńcy Ameryki" z Julią Roberts i Catherine Zetą-Jones w rolach głównych czy "Kod dostępu" z gwiazdorskim udziałem Johna Travolty.

Według Rzeczpospolitej, spośród filmów europejskich największy sukces odniosła "Amelia", która zdobyła 354 tysięcy widzów. Znakomity film "Wiarołomni" Liv Ullmann obejrzało zaledwie 51 tysięczna publiczność, a większość tytułów zainteresowało najwyżej kilka tysięcy osób.

Wszyscy przyznają, że na polskim rynku zapanowała stagnacja. Nawet powstanie kilku nowych multipleksów nie wywołało oczekiwanego kinowego boomu.

"Wszędzie na Zachodzie multipleksy znacznie poprawiły frekwencję. Pomogły obrazom nie tym hitowym, które radzą sobie w każdych warunkach, lecz właśnie skromniejszym. U nas taki proces nie nastąpił. Tylko wielkie filmy zebrały swoje żniwo, mniejsze poupadały. W następny rok patrzę z obawą. Wiem, że będę miał w firmie dobre wyniki, bo zaoferuję widzom największe przeboje - Harry'ego Pottera, pierwszą część Władcy pierścieniFacetów w czerni 2. Ale poza tymi gigantami mam jeszcze trzydzieści kilka obrazów, czasem naprawdę bardzo dobrych. I boję się, że one będą w bardzo trudnej sytuacji" - twierdzi Arkadiusz Pragłowski, dyrektor Warner Bros. Poland. "Myślę, że wyszlibyśmy dobrze na obniżce cen biletów" - dodał Pragłowski.

Specjalnie dla serwisu filmowego INTERIA.PL 2001 rok w polskich kinach podsumował Andrzej Kucharczyk:

"Co prawda w kończącym się roku odnotowalismy wzrost frekwencji, ale rzut oka na pojedyncze tytuły nie napawa optymizmem. Z wyjątkiem rewelacyjnego Shreka, Dziennika Bridget JonesAmelii żaden film nie odniósł sukcesu. Olbrzymi dystans dzieli cztery tegoroczne rodzime superprodukcje od tych sprzed dwóch lat. Ogniem i mieczem wspólnie z Panem Tadeuszem zgromadziły ponad 12 mln widzów wobec niespełna 9 mln na 4 pozostałych polskich superproduckajch tego roku.

Trzeba pamietać o olbrzymich kosztach produkcji, reklamy i dystrybucji, jakie pochłonęły sztandarowe ekranizacje klasyki w 2001 roku. Wobec zwiększenia liczby sal kinowych wzrosła też liczba wprowadzanych kopii. Ogniem i mieczem miało ich ostatecznie 94, Pan Tadeusz 105, tymczasem już Quo vadis wprowadzony został w 132 kopiach, W pustyni i w puszczy w 118, a Przedwiośnie w 100. Jedna kopia filmu Hoffmana oglądana była przez ponad 76 tysięcy osób, epopeja Wajdy osiągnęła w tej kategorii wynik na poziomie prawie 59 tysięcy, podczas gdy filmy Bajona i Hooda nie osiągnęły nawet 20 tysięcy, co udało się przed dwoma laty niezbyt udanej komedii Machulskiego "Kilerów 2-óch".

Najwyraźniej nudzą nas filmy rodem z Hollywood. Nieco lepiej wypadły natomiast produkcje europejskie. Cieszy zwłaszcza wielki sukces Amelii, która ma szanse na przekroczenie granicy pół miliona widzów. Wśród największych przebojów znalazły się też francuskie Braterstwo wilkówTaxi 2. Aż 8 polskich produkcji będzie wśród 25 najpopularniejszych tytułów tego roku. Oprócz wspomnianych trzech, jeszcze Wiedźmin, Pieniądze to nie wszystko, Poranek kojota, Sezon na leszczaGulczas, a jak myślisz?.

Czy to znaczy, że jest dobrze? Kino jest rozrywką, bywa sztuką, ale stanowi także głąź gospodarki. Poniesione nakłady trzeba zwrócić, a wypadałoby także nieco zarobić, aby podjąć następne realizacje. Z tym niestety nie jest najlepiej. Rzecz jasna sytuacja branży kinowej stanowi odbicie kryzysu ekonomicznego nękającego całą gospodarkę. Nie sposób nie zgodzić się z opinią dyrektora polskiego Warner Bros., Arkadiusza Pragłowskiego, że bilety powinny być znacznie tańsze. Niestety głównym orędownikiem wysokich cen są ci, którzy mieli odrodzić polski rynek - operatorzy multipleksów. Efekt jest taki, że prawie nikt w Polsce nie zarabia na kinie. Niektórzy popadają w ogromne długi. Inwestorzy weryfikują swoje plany, wstrzymując inwestycje. Bo jak zwracać poniesione nakłady, gdy trudno zarobić na bieżące utrzymanie wzniesionych obiektów. Kiedy w Wielkiej Brytanii, która była pionierem w tej dziedzinie na rynku europejskim, powstawały pierwsze kina wielosalowe na przedmieściach, bilety do nich były dwukrotnie tańsze niż do kin tradycyjnych w centrach miast. U nas niestety jest odwotnie. A przecież lubimy oglądac filmy. Mało kto pamięta, że w 1960 roku kina w naszym kraju odwiedziło 201,6 mln widzów, a jeszcze w 1989 roku, gdy repertuar był szalenie ubogi, liczba ta wynosiła prawie 70 mln! Teraz za sukces uważamy przekroczenie granicy 20 mln".

Rzeczpospolita
Dowiedz się więcej na temat: Ogniem i mieczem | jones | procent | filmy | film
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy