Robin Williams: Miałby 65 lat
To była jedna z największych strat dla kinematografii ostatnich lat. W czwartek, 21 lipca, Robin Williams, wybitny aktor komediowy i dramatyczny, skończyłby 65 lat.
Przypomnijmy, że 63-letni Robin Williams został 11 sierpnia 2014 roku znaleziony martwy w swojej posiadłości w Kalifornii. Badania wykazały, że było to samobójstwo. Dzień później, na specjalnej konferencji prasowej, porucznik Keith Boyd z biura koronera hrabstwa Marin ujawnił okoliczności śmierci Williamsa, którego ciało zostało znalezione przez asystenta aktora. Dzięki temu wiemy, że artysta powiesił się za pomocą paska. Na jego lewym nadgarstku odkryto także kilka nacięć, które zrobione były leżącym w pobliżu nożem.
"Patrząc na świat widzisz, jak przerażający potrafi czasami być i wciąż próbujesz walczyć z tym strachem. Komedia może pomóc sobie z nim poradzić, powoduje, że nie czujesz się nim sparaliżowany. Dzięki niej możesz wypędzić demony i sobie z nimi poradzić. To właśnie robię, kiedy gram" - mówił Williams w jednym z wywiadów.
Robin Williams zaczynał przygodę z aktorstwem od występów w roli komika. Jako jeden z dwóch uczniów prestiżowej szkoły Juilliard dostał się pod skrzydła weterana aktorstwa i wybitnego producenta Johna Housemana, który opracowywał z nim podstawy aktorskiej wymowy. Drugim z uczniów był Christopher Reeve, późniejszy odtwórca roli Supermana i długoletni przyjaciel Williamsa. Przygoda Williamsa z Juilliard trwała jednak tylko trzy lata, młody aktor od szkolnych ław wolał telewizyjną praktykę. Szybko załapał się do produkowanego przez stację NBC "The Richard Pryor Show".
Prawdziwym wyzwaniem była jednak rola w serialu "Happy Days" w reżyserii Garry'ego Marshalla ("Pretty woman"). Williams, który wcielał się w postać kosmity Morka, mógł do woli folgować swojej tendencji do improwizacji, szlifując przy okazji charakterystyczną dla późniejszej kariery "grę mimiczną". Postać Morka spotkała się z tak żywiołową reakcją widowni, że z miejsca powzięto decyzję o nakręceniu spin-offu "Mork and Mindy".
Jego pasją była jednak scena, dzięki telewizji HBO mógł na przełomie lat 70. i 80. realizować się w formacie stand-up comedy, podpisując swym nazwiskiem trzy autorskie programy: "Off The Wall" (1978), "An Evening with Robin Williams" (1982) oraz "Robin Williams: Live at the Met". W tym czasie poznał Johna Belushiego, który stał się jego nieodłącznym kompanem i towarzyszem narkotykowych wyskoków. Robin Williams był obok Roberta De Niro ostatnią osobą, która widziała Belushiego feralnego dnia w 1982 roku, kiedy aktor przedawkował narkotyki.
Przełomem w aktorskiej karierze Williamsa okazał się jednak filmowy występ w wojennej komedii "Good Morning, Vietnam", opowiadającej o szalonym didżeju Adrianie Cronauerze, rozbawiającym amerykańskich żołnierzy podczas wojny w Wietnamie. Oparta na autentycznych wydarzeniach historia radiowego wywrotowca była dla Williamsa idealnym samograjem, który przyniósł mu zasłużoną nominację do Oscara. Mimo że nagrody Akademii nie otrzymał (powędrowała do Michaela Douglasa za "Wall Street"), Williams mógł świętować niewiele mniej prestiżowe wyróżnienie - Złoty Glob.
Zdumiewające, że po tak błyskotliwym początku kinowej kariery, kolejne role Williamsa nie były wcale komediowymi kreacjami. W "Stowarzyszeniu Umarłych Poetów" Petera Weira wcielił się w postać charyzmatycznego nauczyciela angielskiego Johna Keatinga, który inspiruje swoich podopiecznych do kontestacji konserwatywnych reguł obowiązujących w brytyjskim społeczeństwie. Mimo że nie wszystkim przypadła do gustu balansująca na cienkiej granicy między komizmem a powagą rola Williamsa - uznany krytyk Roger Ebert zganił aktora za zepsucie efektownymi wygłupami obiecującej dramatycznej roli - Williams otrzymał drugą w karierze nominację do Oscara. Okrzyk Johna Keatinga "Carpe diem. Chwytajcie dzień, chłopcy. Uczyńcie swe życie wyjątkowym" sklasyfikowany zaś został przez Amerykański Instytut Filmowy na 95. miejscu najlepszych cytatów w historii kina.
Kolejną nominację do Oscara przyniósł Williamsowi występ w filmie "Fisher King" Terry'ego Gilliama, gdzie wcielił się w postać obłąkanego bezdomnego Perry'ego, bezskutecznie poszukującego Świętego Graala i starającego się dojść do równowagi po tragicznej śmierci swojej żony i utraty pracy jako profesor literatury. Wielowymiarowa kreacja Williamsa zapoczątkowała pewien charakterystyczny trend: w kolejnych obrazach, które wymagały od Williamsa pokazania poważnego oblicza, aktor najczęściej występował z brodą, gładkie policzki zachowując dla komediowych kreacji.
Największym aktorskim osiągnięciem Williamsa pozostaje do dziś kreacja w "Buntowniku z wyboru" w reżyserii Gusa van Santa, gdzie wciela się w postać psychiatry Seana Maguire'a, próbującego pomóc niezwykle uzdolnionemu, ale też sprawiającemu kłopoty wychowawcze nastolatkowi Willowi Huntingowi (Matt Damon). Po raz pierwszy i jedyny w swej karierze Williams otrzymał Oscara, deklasując rywali w walce o tytuł najlepszego aktora drugoplanowego.
Odbierając statuetkę Akademii Robin Williams podziękował swojemu ojcu, dodając, że kiedy poinformował go jako młody chłopiec o planach zostania aktorem, ten dał synowi jedną radę; "Dobrze, żebyś miał jednak jakiś awaryjny zawód, np. spawacza".
Nie sposób przeoczyć osobistych problemów Robina Williamsa, który w latach 80. przeszedł okres uzależnienia od narkotyków; na początku XXI wieku, po 20 latach trzeźwości, wrócił zaś do alkoholu. Stało się to na planie filmu "Bezsenność" (2002) Christophera Nolana - nietypowym w karierze Williamsa, ponieważ przyszło mu się wcielić w postać czarnego charakteru.
Wyludniona Alaska, gdzie realizowano zdjęcia, wprawiła gwiazdora w stan poważnej depresji, z której wyciągnąć miał go alkohol. "Byłem w mieścinie, która może nie była końcem świata, ale z pewnością dało się go stamtąd zauważyć. Pomyślałem sobie: napiję się. Może jeden drink mi pomoże? Czułem się samotny i zagubiony. Ale to nie był najszczęśliwszy wybór" - wspominał Williams.
Efekt? Nawrot nałogu, który zakończył się wizytą w klinice antyalkoholowej w 2006 roku. Rzecznik aktora wystosował wówczas oficjalne stanowisko, w którym prosił o uszanowanie prywatności rodziny gwiazdora i zapowiedział szybki powrót do pracy.
Na początku lipca 2014 roku media informowały, że Robin Williams zgłosił się ponownie do kliniki odwykowej. Aktor był w trakcie terapii, która miała mu pomóc wytrwać w trzeźwości. Rzecznik aktora informował wtedy, że pobyt w klinice to po prostu część terapii, jakiej Williams jest poddawany od lat. W ramach w programu Hazelden Addiction Treatment Center w Lindstrom Robin Williams regularnie pojawiał się w klinice, aby pozostać w trzeźwości. Od lat cierpiał również na ciężką depresję. Przegrał tę walkę...