Roberto Benigni: Wrażliwy klaun
Chwila, w której Roberto Benigni otrzymał Oscara za film "Życie jest piękne" pozostanie jednym z najbardziej pamiętnych momentów w historii nagród Akademii. Włoski aktor i reżyser, ucieleśnienie "kolosalnej radości" życia, obchodzi dziś 60. urodziny.
Tragikomedia "Życie jest piękne" (1997) pozostaje do dziś najbardziej znanym filmem Benigniego. To opowieść o zwariowanym żydowskim antykwariuszu Guido Orefice, który poślubia kobietę swego życia (w tej roli żona Benigniego - Nicoletta Braschi) i prowadzi marzycielskie życie w słonecznej Toskani.
Akcja filmu rozgrywa się w trakcie II wojny światowej, kiedy więc Włochy trafiają pod niemiecką okupację, Guido wspólnie z małżonką oraz kilkuletnim synkiem Giosue trafią do obozu koncentracyjnego. Aby złagodzić dziecku szok pobytu w hitlerowskim więzieniu, mężczyzna wmawia synkowi, że biorą udział w specyficznej grze między strażnikami a więźniami, której celem jest zdobycie upragnionego przez malca czołgu.
Komediowe potraktowanie przez Benigniego tematu holokaustu przyniosło obrazowi "Życie jest piękne" nie tylko Oscara dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego, reżyser i aktor w jednej osobie otrzymał również indywidualną nagrodę dla najlepszego aktora pierwszoplanowego. To drugi przypadek w historii Oscarów, kiedy statuetka za aktorskie dokonania trafiła do aktora, którego rola zagrana jest w języku włoskim (pierwszą laureatką była Sophia Loren, nagrodzona w 1960 roku za kreację w filmie "Matka i córka").
Sławę filmu przyćmiło jednak wystąpienie Benigniego podczas gali wręczenia Oscarów. Moment, w którym po ogłoszeniu werdyktu w geście triumfu staje na oparciu fotela Kodak Theatre, wymieniany jest dziś jednym tchem, obok pocałunku Halle Berry i Adriena Brody'ego i odmowy przyjęcia statuetki przez Marlona Brando, jako najwspanialszy moment w historii nagród Akademii.
Zanim Benigni został reżyserem, aktorski talent młodego komika odkrył mistrz włoskiego kina Bernardo Bertolucci obsadzając go w niemej roli w swym filmie "La Luna". Jednak to Jim Jarmusch sprawił, że o włoskim aktorze ze śmiesznym akcentem usłyszał cały świat. W "Poza prawem" Benigni wcielił się w postać zabawnego "makaroniarza", który ląduje w więziennej celi z radiowym didżejem (Tom Waits) i drobnym alfonsem (John Lurie). Dla wesołego Włocha był to nie tylko pierwszy film zrealizowany w Ameryce, lecz w ogóle pierwsza w życiu podróż do USA. O tym, że sam dopiero poznawał angielski, najlepiej zaświadcza ta zabawna scena z filmu "Poza prawem":
Od tego momentu Benigni stał się ulubionym aktorem Jarmuscha. Późniejszy twórca "Broken flowers" dał Benigniemu rolę w swym nowelowym obrazie "Noc na Ziemi", gdzie w rzymskim epizodzie wcielił się on w rolę taksówkarza doprowadzającego opowieściami o swych erotycznych dewiacjach podróżującego jego taryfą księdza do zawału serca. Benigni wystąpił również w pierwszym filmie Jarmuscha z serii "Kawa i papierosy".
Tuż po pierwszym amerykańskim sukcesie Benigni otrzymał propozycję występu w filmie "Syn Różowej Pantery", gdzie wcielił się w postać potomka inspektora Clouseau, lecz największe sukcesy wciąż odnosił we Włoszech. Wielką popularnością cieszyły się kolejne komedie z jego udziałem; "Potwór", "Johnny wykałaczka", czy "Il piccolo diavolo", ale dla Benigniego najważniejszym momentem tego etapu kariery była możliwość współpracy z Federiko Fellinim. Aktor wystąpił w głównej roli w ostatnim obrazie "maga z Rimini" - "Głos księżyca", sam Fellini miał zaś powiedzieć, że Benigni jest tak wrażliwy, że byłby świetnym klaunem.
To właśnie Fellini wyobraził sobie Pinokio-Benigniego. Na planie "Głosu księżyca" nazywał nawet Benigniego "Pinochietto". Fellini musiał sobie wyobrażać dużo więcej... skoro Benigni dostał u niego rolę, został ucharakteryzowany i razem stworzyli pierwsze szkice filmu! "Fellini - wspomina Benigni - mówił o Pinokiu jak o duchowej księdze, prawie jak o Słowie Bożym! Książce tak bogatej i znaczącej, że budził się rankiem, otwierał ją i na chybił trafił wybierał jakieś zdanie".
Dla Benigniego realizacja "Pinokia" była spełnieniem najskrytszego marzenia, czegoś, o czym w głębi duszy marzył od lat. Nie było to łatwe zadanie, bowiem książka Carlo Collodiego jest tak bogata i głęboka, że trudno jednoznacznie sformułować jej przesłanie. "Na tę opowieść - mówi Benigni - składa się tak wiele elementów, że trudno je wszystkie wymienić: przygoda, smutek, chęć życia, radość, zniechęcenie, okrucieństwo, bohaterstwo i wszędzie obecna miłość".
Mimo że włoski magazyn "L'Unita" chwalił ekranizację Benigniego pisząc, że jego "Pinokio" "trwa dwie godziny - ale nie dłuży się przez ani jedną minutę" ("Film wiernie oddaje ducha opowieści Collodiego. Benigni zręcznie omija pułapki, które mogłyby narazić film na zarzut infantylizmu. Zręcznie prowadzona narracja zapewnia filmowi równy poziom w każdej minucie jego trwania"), to "Pinokio" - jedna z najdroższych produkcji w historii włoskiej kinematografii - okazał się kasową klapą, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, sam Benigni zaś uzyskał Złotą Malinę dla najgorszego aktora sezonu.
Powrotem do wielkiej formy był jego kolejny film - "Tygrys i śnieg". Była to rzecz opowiadająca o pewnym włoskim poecie Attilio de Giovannim (w tej roli sam Benigni), z którym przenosimy się do bombardowanego Iraku. Mimo to "Tygrys i śnieg" okazał się mniej skoncentrowany na tematyce wojennej niż słynne "Życie jest piękne". Nie ma tu ani dokumentalistycznych ("bagdadzkie" zdjęcia kręcono w Tunezji), ani publicystycznych (wojna w Iraku to tylko pretekst do jaskrawszego pokazania miłości, którą Giovanni obdarza Vittorię) ambicji.
Prawdziwym tematem tego prostodusznego i łatwowiernego filmu Benigniego była bowiem nie wojna, tylko poezja. Dlatego Benigni obsadził się w roli poety (imię Atillo, które przybiera w filmie, to hołd złożony Atillo Bertolucciemu - ojcu Bernardo Bertolucciemu i wybitnemu włoskiemu poecie), dlatego w jego filmie aż roi się od cytatów ze światowej literatury pięknej (kto nie czuje się kompetentny, niech spojrzy na napisy końcowe!), wreszcie po to Benigni zaprasza do sceny otwierającej film tak znakomitych gości, jak: Jorge Luis Borges, Giuseppe Ungaretti czy Marguerite Yourcenar (wmontowując do sceny sennego ślubu Atilla i Vittorii archiwalne materiały).
Przekaz jest może banalny: poezja to nie tylko pisanie, lecz także działanie. To dzięki pozytywnej, nie liczącej się z wymogami rzeczywistości, szalonej postawie Atilla, udaje mu się uratować życie ciężko rannej w wyniku wybuchu bomby Vittorii. A że to wszystko przypomina trochę baśń z tysiąca i jednej nocy? W końcu przyjacielem Atilla jest iracki poeta Faud (przekonująco arabski Jean Reno)...
Bohater Benigniego działa w ramach wyznaczonych przez wielkiego poprzednika - Charlesa Chaplina. Jak Charlie, Atillo w swej za dużej marynarce, ciągłym roztargnieniu, oraz beztroskiej bezczelności ujmuje nas jednak swym franciszkanizmem. A ci, którzy zarzucają Benigniemu nadmiar slapstickowego humoru, niech przypomną sobie charakter filmów Chaplina.
O tym, że wciąż potrafi przyciągnąć przed ekrany telewizorów miliony Włochów, przekonał najdobitniej w ubiegłym roku, kiedy podczas festiwalu piosenki San Remo niespodziewanie wjechał na białym koniu do teatru Ariston.Wspomniany wieczór dedykowany był bowiem 150. rocznicy zjednoczenia Włoch a nadzwyczajny występ Benigniego obejrzało w telewizji RAI prawie 20 milionów Włochów, co okazało się rekordem włoskiej telewizji.
Siedząc na koniu, Benigni trzymał w ręku włoską flagę i wznosił okrzyk "Viva L'Italia". Jego wejście wywołało zdumienie i zachwyt publiczności.
Następnie aktor brawurowo wygłosił 50-minutowy patriotyczny monolog, który - jak wielokrotnie podkreślał - poświęcony był hymnowi Włoch oraz rocznicy zjednoczenia kraju. Oklaskiwany występ przerywał często aluzjami do skandalu obyczajowego, w jaki zamieszany jest premier Silvio Berlusconi (polityk był oskarżony o korzystanie z prostytucji nieletnich). Benigni, mówiąc o 150. rocznicy jedności kraju, zapytał: "Co to jest 150 lat dla narodu?". Italia to dziewczyna, "jest nieletnia" - mówił laureat Oscara.
Ostatnio mogliśmy go oglądać w nowym filmie Woody'ego Allena "Zakochani w Rzymie", gdzie wcielił się w Leopoldo Pisanello, szarego urzędnika, który z dnia na dzień staje się jednym z najbardziej znanych i pożądanych ludzi we Włoszech. Śledzony przez media i paparazzich zaczyna doświadczać pokus, które niesie za sobą życie w świetle jupiterów. I okazuje się, że filmowa wizja wcale nie jest zbyt odległa od rzeczywistości.
"Z panem Allenem świetnie się współpracowało i chciałbym to kiedyś powtórzyć. Moglibyśmy na przykład wcielić się w ojca i syna. Ja oczywiście zagrałbym ojca" - żartował Benigni, którego z Nowojorczykiem łączy nie tylko specyficzne poczucie humoru, pokaźna kolekcja filmowych nagród, ale i podobna waga oraz wzrost.
"W końcu mówią o mnie włoski Allen" - spuentował twórca "Życie jest piękne".