Reklama

Robert Redford: Pasjonat

Rewolwerowiec Sundance Kid, oszust Johnny Hooker, zawzięty dziennikarz Bob Woodward czy zaklinacz koni Tom Booker - to tylko ułamek z jego wybitnych kreacji. Choć przez całą karierę mógłby utrzymywać się, pracując jedynie jako aktor, nigdy nie rezygnował ze swoich ambicji: promował kino niezależne, odbierał Oscary za reżyserię i organizował kolejne edycje festiwalu w Sundance. Jak sam o sobie mówi, jest pasjonatem. 18 sierpnia Robert Redford świętuje 80. urodziny.

Rewolwerowiec Sundance Kid, oszust Johnny Hooker, zawzięty dziennikarz Bob Woodward czy zaklinacz koni Tom Booker - to tylko ułamek z jego wybitnych kreacji. Choć przez całą karierę mógłby utrzymywać się, pracując jedynie jako aktor, nigdy nie rezygnował ze swoich ambicji: promował kino niezależne, odbierał Oscary za reżyserię i organizował kolejne edycje festiwalu w Sundance. Jak sam o sobie mówi, jest pasjonatem. 18 sierpnia Robert Redford świętuje 80. urodziny.
Mimo upływu lat Robert Redford wciąż znakomicie wygląda /Michael Buckner /Getty Images

Niesforny dzieciak

Mało brakowało, a Redford nigdy nie trafiłby do świata kina. Urodzony w 1936 roku w kalifornijskiej miejscowości Santa Monica w trakcie nauki w liceum w Los Angeles dał się zapamiętać przede wszystkim jako świetny gracz w baseball. Był tak dobry, że po ukończeniu szkoły w 1955 roku od Uniwersytetu w Kolorado otrzymał stypendium za osiągnięcia i wkrótce zaczął występować w barwach tamtejszej drużyny.

Pech chciał, że przyszły gwiazdor należał do wyjątkowo towarzyskich i niesfornych studentów. W wolnym czasie kradł kołpaki, dorabiał w barze i spotykał się z przyjaciółmi, a zamiłowanie do alkoholu sprawiło, że... wyleciał z uczelni i stypendium mu odebrano. W taki sposób Hollywood zyskało jednego z najbardziej wszechstronnych artystów w historii. Po krótkiej przygodzie z malarstwem w Paryżu, Florencji i brooklyńskim Pratt Institute, skreślony ze sportu Redford zwrócił się ku aktorstwu.

Reklama

Epizodysta

Zamiast jednak spróbować swoich sił blisko domu - w hollywoodzkich studiach, Redford zaczepił się w Nowym Jorku, pobierając lekcje w legendarnej American Academy of Dramatic Arts. Nie był to oczywisty wybór. Ze swoją atletyczną sylwetką i klasycznym amerykańskim typem urody spokojnie mógł od razu zaczynać podbój Hollywood, grając "ładnych chłopców". Redford chciał jednak więcej, dlatego w 1959 roku zadebiutował w sztuce "Tall Story" na Broadwayu.

W tym samym czasie zwrócił się także ku telewizji. W epizodycznych rolach pojawiał się w takich serialach, jak "Maverick" (1960), "Playhouse 90" (1960), "Naked City" (1961), "Route 66" (1961), "Alfred Hitchcock przedstawia" (1961) czy "Strefa mroku" (1962), a za występ w "The Voice of Charlie Pont" w 1962 roku zdobył swoją pierwszą nominację do Emmy w kategorii najlepszy aktor drugoplanowy. Po raz ostatni na małym ekranie pojawił się w 1963 roku w serialu ABC "Breaking Point".

Choć lista jego telewizyjnych "twarzy" i przygód jest zaskakująco długa, Redford znajdował czas, żeby wciąż regularnie pojawiać się na deskach teatru. Po wielu drugoplanowych kreacjach, w 1961 roku zagrał wreszcie główną rolę w broadwayowskiej "Niedzieli w Nowym Jorku". Największy sukces w teatrze osiągnął jakiś czas później jako gwiazda spektaklu "Boso w parku" Neila Simona.

Kochanek i uwodziciel

Ostatecznie jednak Redford odnalazł swoje miejsce w kinie. Po debiucie w roli bejsbolisty w komedii sportowej "Duby smalone" (1960) Joshuy Logana, u boku z Anthony'ego Perkinsa i Jane Fondy, oraz występie na drugim planie wojennego "War Hunt" (1962), prawdziwą popularność zdobył rolami kochanków Natalie Wood w "Ciemnej stronie sławy" (1965) i w "Przeznaczonym do likwidacji" (1966). Za kreację biseksualisty w pierwszym z tych dzieł otrzymał Złoty Glob dla najbardziej obiecującego aktora.

Tyle że coraz częściej oferowano mu role uwodzicieli, co zaczęło niepokoić Redforda. Gdy po występie w kinowej adaptacji "Boso w parku" (1967) przylepiono mu łatkę "złotego chłopca z Kalifornii", zbuntował się. Odrzucił świetnie zapowiadające się propozycje udziału w "Kto się boi Virginii Wolf" i "Absolwencie", by zawalczyć o zmianę wizerunku. Nie chciał grać stereotypowych przystojnych blondynów, choć później w wywiadach żartował, że z "Absolwenta" zrezygnował, bo "nikt nie uwierzyłby, patrząc na niego, że w wieku 21 lat miał problem ze zdobyciem dziewczyny".

Dopiero, gdy wyrobił sobie nazwisko po udziale w innych projektach, zgodził się powrócić do ról kochanków i amantów. Nigdy nie były to jednak role schematyczne i łatwe. W 1974 roku zagrał tytułowego "Wielkiego Gatsby'ego" w słynnej adaptacji powieści F. Scotta Fitzgeralda, do szaleństwa zakochanego w pięknej Daisy (Mia Farrow). Pięć lat później wykreował na dużym ekranie postać biednego Sonny'ego Steele'a, który rozkochuje w sobie dziennikarkę w "Elektrycznym jeźdźcu". A w 1985 roku podbił serce Meryl Streep jako tajemniczy myśliwy Denys Finch Hatton w oscarowym "Pożegnaniu z Afryką". Dwa ostatnie tytuły wyreżyserował Sidney Pollack, z którym Redford uwielbiał pracować.

Buntownik

Na co dzień jednak gwiazdor skutecznie unikał podobnych propozycji, tym bardziej jeśli nie krył się za nimi tak dobry scenariusz, jak w którymkolwiek z wyżej wymienionych projektów. Zamiast roli typowego przystojniaka, wolał spróbować swoich sił jako zbiegły skazaniec w "Obławie" (1966) Arthura Penna u boku Marlona Brando. Ale ze swoim wizerunkiem zerwał ostatecznie dopiero w kultowym westernie "Butch Cassidy i Sundance Kid" (1969) George'a Roya Hilla.

To właśnie ten film, w którym po raz pierwszy zagrał u boku Paula Newmana, w krótkim czasie jego najlepszego przyjaciela, wyniósł Redforda na szczyt. Jako bandzior-rewolwerowiec Sundance Kid umocnił swoją pozycję gwiazdy, która przyciąga tłumy widzów do kin i aktora, który znakomicie wciela się w role nieoczywistych, inteligentnych, nieco cynicznych bohaterów, budzących pomimo swoich wad wielką sympatię.

Redfordowi postaci ludzi stojących po złej stronie barykady bardzo przypadły do gustu. W późniejszych latach przestępców, oszustów, hakerów i byłych więźniów kreował m.in. w legendarnym "Żądle" (1973), które przyniosło mu jedyną w karierze (!) nominację do Oscara w kategorii najlepszy aktor, "Diamentowej gorączce" (1972) i we "Włamywaczach" (1992).

Zdarzało mu się także grać polityków lub bogaczy schodzących na złą drogę. Jako polityk aspirujący na stanowisko gubernatora rezygnował z ideałów i autentyczności na rzecz władzy w "Kandydacie" (1972). A jako przedstawiciel organizacji S.H.I.E.L.D, który tak naprawdę stoi po stronie złowrogiej Hydry, pojawił się w adaptacji komiksów Marvela w widowiskowym "Kapitanie Ameryce: Zimowym żołnierzu" z 2014 roku. Ekscentrycznego miliardera zagrał natomiast w "nagrodzonej" Złotą Maliną dla najgorszego filmu "Niemoralnej propozycji".

Aktywista

Częściej jednak Redford decydował się na role klasycznych protagonistów - walczących o dobro ojczyzny, odważnych i prawych. Miało to związek z tym, że gwiazdor nigdy nie krył się ze swoimi liberalnymi poglądami politycznymi, a granie społeczników przychodziło mu z łatwością. Miał także słabość do postaci dziennikarzy.

W roli reportera pamiętany jest głównie za sprawą "Wszystkich ludzi prezydenta" (1974) Alana J. Pakuli. W filmie, o którego produkcję bardzo mocno walczył, wcielił się w Boba Woodwarda, jednego z dziennikarzy gazety "Washington Post" odpowiedzialnych za odkrycie afery Watergate. Na planie produkcji, później uhonorowanej czterema Oscarami i nominacją dla najlepszego filmu, pracował z Dustinem Hoffmanem, którego nazwał w wywiadzie "wielkim aktorskim umysłem i jednym z największych profesjonalistów w zawodzie".

Role dziennikarzy powtórzył jeszcze w dwóch filmach. W "Namiętnościach" (1996) zagrał szefa programu informacyjnego Warrena Justice'a, który pomaga w karierze koleżance (Michelle Pfeiffer), a w zeszłorocznej "Niewygodnej prawdzie" wykreował postać prezentera telewizyjnego CBS, razem z pozostałymi członkami redakcji walczącego o publikację szokującego reportażu o przeszłości prezydenta Busha.

Nie były to jedyne tego typu role w jego karierze. Pracujący dla CIA naukowiec z "Trzech dni kondora" (1975), prawnik z "Orłów Temidy" (1986), profesor-idealista z "Ukrytej strategii" (2007) czy były członek lewicowej organizacji studenckiej z "Reguły milczenia" (2012) - to następne przykłady znakomitych kreacji Redforda, bliskich jego publicznemu wizerunkowi.

Nie uciekał również od postaci żołnierzy ("O jeden most za daleko", "Wielki Waldo Pepper"), a w 1984 roku zagrał bliską mu prywatnie postać bejsbolisty, który powraca na boisko po latach przerwy ("Urodzony sportowiec"). Natomiast w najnowszym filmie, familijnym "Moim przyjacielu smoku", wcielił się w Meachama, jedyną osobę skłonną uwierzyć małemu Pete'owi, że mieszka on w lesie razem z wielkim smokiem. We wszystkich tych dziełach Redford używa całej swojej aktorskiej charyzmy, tworząc postaci, którym trudno nie kibicować.

Twórca

Co jednak najciekawsze, mimo że legendą kina stał się głównie jako aktor, największe sukcesy odnosił jako... reżyser. Od początku nie ukrywał, że jego zapał i ambicja nie ograniczają się jedynie do występów przed kamerą, Redford chciał także stawać po drugiej stronie kamery. Od 1980 roku udawało mu się to regularnie. Zawsze tworzył kino takie, jakie chciał oglądać, zapadające w pamięć i zgodne z jego poglądami.

Jego szczerość i umiejętność wydobywania z aktorów emocji, przyczyniła się do tego, że za swój reżyserski debiut, dramat "Zwyczajni ludzie", otrzymał statuetkę Oscara dla najlepszego reżysera, a sam film nagrodzono wyróżnieniem w kategorii najlepszy film. Opowieść, oparta na motywach powieści Judith Guest, była skromną historią chłopaka, który nie radzi sobie ze stratą starszego brata. Jak zdradzał po latach Redford, o mały włos, a nie trafiłaby ona na ekrany - hollywoodzkie wytwórnie wytrwale odmawiały aktorowi, gdy przychodził do nich z projektem. Zgodził się dopiero szef Paramount Pictures, Barry Diller. Gdy jednak wreszcie doszło do realizacji projektu, sukces był oszałamiający.

Do tej pory Redford wyreżyserował dziesięć filmów, wśród nich takie tytuły, jak "Rzeka życia" (1992), "Quiz Show" (1994, kolejne oscarowe nominacje) czy "Spisek" (2010). W przeciwieństwie do Clina Eastwooda czy Woody'ego Allena, którzy w swoich dziełach pojawiają się regularnie jako aktorzy, Redford wystąpił jedynie w trzech własnych filmach: "Zaklinaczu koni" (1998) oraz we wspomnianych: "Regule milczenia" i "Ukrytej strategii". Powód? Jak mówił: "Jako reżyserowi, nie podoba mi się Redford jako aktor; jako aktorowi, nie podoba mi się Redford jako reżyser".

Mentor

W karierze Roberta Redforda szczególne miejsce zajmują jednak dwa wyjątkowe projekty, wykraczające daleko poza jego doświadczenia aktorskie i reżyserskie: Sundance Institute i Sundance Film Festival. Sundance Institute, który Redford założył w 1981 roku w Utah, zaoferował w trakcie 35 lat działalności setki programów artystycznych dla rozwoju amerykańskiej kinematografii niezależnej, a w 1985 roku podjął się organizacji niezwykłego festiwalu filmowego, znanego jako Sundance Film Festival.

Redford, wielki mentor dla niezależnych twórców i ich największy orędownik, dbał o poziom artystyczny festiwalu od samego początku. Mimo trudnego startu, wydarzenie stało się wkrótce jednym z najważniejszych corocznych festiwali filmowych w Stanach Zjednoczonych. A zdobycie nagrody w Sundance dla młodych twórców "offowych" to osiągnięcie niemal jak zdobycie Oscara w głównej kategorii. Jak w 2004 roku deklarował Redford, festiwal tworzyło przede wszystkim dobre kino: "Ludzie przyjeżdżają tutaj dla filmów. Jeśli spadnie ich poziom, spadnie też frekwencja".

W 2002 roku za swoje osiągnięcia i zaangażowanie Redford otrzymał honorowego Oscara. Na statuetce za całokształt twórczości umieszczono taką dedykację: "Aktor, reżyser, producent, twórca Sundance, źródło inspiracji dla niezależnych i innowacyjnych twórców kina na całym świecie".

Dla wybitnego artysty, jakim jest Redford, kino nigdy nie było jedynie sztuką. Było także formą wyrazu i szansą dzielenia się swoimi wartościami. Gwiazdor prywatnie jest wielkim działaczem w kwestiach ochrony środowiska naturalnego, środowisk LGBT i losu rdzennych Amerykanów, głośno walczy również w obronie demokracji i podstawowych praw człowieka. Jego filmy, zarówno te w których występuje, jak i te, które tworzy, biorą udział w tej batalii. "Aktywność polityczna to część mojego życia i część filmów, które staram się robić. Ale nie chcę popierać żadnych ideologii, kino musi przewyższać politykę" - deklarował w jednym z wywiadów.

Redford nigdy nie wątpił w siłę sztuki. "Twórcza ekspresja jest podstawą sukcesu każdego społeczeństwa..." - mówił. - "Społeczeństwo bez sztuki skazane jest na śmierć". Z okazji 80. urodzin możemy mu życzyć jedynie, by nas w tym fakcie upewniał, wciąż tworząc filmy. Wierzymy, że przed nim jeszcze wiele fascynujących projektów - kolejny, "The Discovery", pojawi się w kinach już w 2017 roku. Czekamy z niecierpliwością!

Adrian Luzar

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Robert Redford
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy