Reklama

Robert Redford: Mam już dość

Jest nie tylko gwiazdorem filmu, bożyszczem kobiet, ale też prawdziwym człowiekiem instytucją. Promotor niezależnych filmowców, filantrop i znakomity reżyser wyznał ostatnio, że niebawem kończy aktorską karierę.

Jest nie tylko gwiazdorem filmu, bożyszczem kobiet, ale też prawdziwym człowiekiem instytucją. Promotor niezależnych filmowców, filantrop i znakomity reżyser wyznał ostatnio, że niebawem kończy aktorską karierę.
Jestem w trakcie dwóch projektów aktorskich. Kiedy je zakończymy, skupię się wyłącznie na reżyserii - zapowiada gwiazdor /materiały prasowe

Jestem niecierpliwy. Coraz trudniej mi siedzieć i czekać na kolejne powtórki ujęć. Mam dość - powiedział Robert Redford, który w sierpniu obchodził 80. urodziny. Jak zadeklarował, po zakończeniu produkcji dwóch filmów - "Our Souls at Night" z Jane Fondą oraz "The Old Man with the Gun" z Sissy Spacek, zamierza poświęcić się swoim pasjom: szkicowaniu, malowaniu i reżyserii. Czyli na szczęście nie kończy z kinem.

Tymczasem powspominajmy jego początki. Nic nie wskazywało, że przyszły "złoty chłopiec" Hollywood zrobi karierę. Był bowiem dość niepokornym młodym człowiekiem. Z nauką było mu nie po drodze. Przejawiał jednak talent do gry w bejsbol i za osiągnięcia sportowe otrzymał stypendium, które umożliwiło mu rozpoczęcie studiów na Uniwersytecie Colorado.

Reklama

Nie zagrzał tam miejsca - usunięto go dyscyplinarnie za pijaństwo. Wówczas wyjechał do Paryża i postanowił zostać malarzem. Zniechęcony brakiem sukcesów wrócił do kraju i ostatecznie oddał się aktorstwu.

Debiutował na teatralnych deskach w 1959 roku w sztuce "Tall Story", ale przełom w karierze przyszedł dopiero dekadę później. Rola w filmie "Butch Cassidy i Sundance Kid", w którym wystąpił w duecie z Paulem Newmanem, sprawiła, że okrzyknięto go gwiazdą. - Moje życie stanęło na głowie - przyznał po latach. - Odkrycie, że pociągam kobiety, było wspaniałe. Dlatego zacząłem na co dzień grać przystojniaka z ekranu. Popłynąłem, zachłysnąłem się popularnością - dodał.

W Hollywood do dziś pamiętają Glenn Close zarzucającą mu, że na planie "Urodzonego sportowca" wizażyści spędzali więcej czasu, pracując nad jego urodą, niż nad nią i Kim Basinger łącznie. Przez lata zagrał w ponad 40 filmach i serialach. W końcu, znużony blichtrem Fabryki Snów, postawił na niezależność. - Dotarło do mnie, że ludzie traktują mnie jak przedmiot, a ja chciałem mieć swoją prywatność i robić to, na co mam ochotę. Nie zamierzałem wszystkiego rzucać na pożarcie mediom - wyjaśnił Redford w jednym z wywiadów.

W 1981 roku z jego inicjatywy powstała fundacja Sundance Institute, wspierająca niezależną produkcję filmową i organizująca coroczne festiwale filmowe. Sam zaczął stawać po drugiej stronie kamery jako reżyser. - Wierzę, że sztuka zawsze będzie potrzebna. Ona dokumentuje świat i sprawia, że ludzie zaczynają myśleć, dziwić się i pytać. A o to przecież chodzi - mówi.

Jego studio Sundance Production jest współproducentem i narratorem niezwykłego ośmioodcinkowego serialu dokumentalnego "Robert Redford i Dziki Zachód". Zobaczymy w nim świat kowbojów, Indian, stróżów prawa i bandytów. Dokument skupia się na wydarzeniach z lat 1865-1890 i skutkach wojny secesyjnej. Poznamy także prawdziwe losy takich legend, jak Jesse James, Billy the Kid czy Wyatt Earp. Na serial złożą się również wywiady z aktorami, którzy grali w westernach, m.in. Tomem Selleckiem, Kieferem Sutherlandem czy Edem Harrisem. Emisja na Fokus TV.

Joanna Bogiel-Jażdżyk

Tele Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Robert Redford
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy