Przestraszyli się kolegi z planu. Nie wiedzieli czy żartuje, czy nie
Twórcy nigdy nie wiedzą, które sceny okażą się ikoniczne i przejdą do historii kina. Z kolei widzowie często dowiadują się po seansie, że takie momenty były wynikiem chwili — genialnej myśli, która przyszła do kogoś przed kamerą lub chwilę przed jej włączeniem. Oto cztery improwizowane sceny, które stały się kultowe.
W "40-letnim prawiczku" Steve Carell wciela się w nieśmiałego mężczyznę, który z pomocą kolegów chce w końcu znaleźć partnerkę. Jeden z nich poleca mu depilację klatki piersiowej woskiem. Bohaterowie udają się więc do salonu odnowy, czego wynikiem jest jedna z najzabawniejszych scen w całym filmie. Bohater Carella wyje z bólu i wyrzuca z siebie potok przekleństw. Wkrótce okazało się, że scena była improwizowana — aktor naprawdę wydepilował sobie klatkę piersiową, a okrzyki i wyzwiska były jego naturalną reakcją.
"Myślałem, że ta scena będzie zabawna dla moich kolegów, którzy będą w niej razem ze mną. Nie ma możliwości, by zagrać coś takiego, by odtworzyć horror, który rozgrywa się na twoich oczach, i radość z faktu, że chłop przeżywa coś takiego" - mówił Carell w programie Grahama Nortona. Także aktorzy grający jego kumpli improwizowali swoje kwestie. W pewnym momencie postać grana przez Romany'ego Malco mówi, że jest mu słabo i musi wyjść. To także nie było zapisane w scenariuszu. Malco naprawdę źle się poczuł od tortur, jakim poddawał się Carell.
W dodatku Miki Mia, która wcieliła się w kosmetyczkę, podczas castingu zapewniała, że ma doświadczenie w depilacji woskiem. Nie było to prawdą, o czym boleśnie przekonał się Carell. Gdyby filmowy zabieg przeprowadzała osoba mająca większe doświadczenie, na pewno byłby on dla niego łatwiejszy do przetrwania. "Okazało się, że jeden jedyny raz próbowała kiedyś wydepilować plecy swojego chłopaka. Oczywiście, nie skończyło się to najlepiej" - wspominał Carell.
Kłamstwo Mii mogło się dla niego skończyć trwałym uszkodzeniem ciała. "Gdy depilujesz okolice sutków, powinieneś nanieść na nie trochę wazeliny. Wosk jest tak lepki, że [zerwanie plastra] mogłoby urwać ci sutki. Ona nie nałożyła wazeliny [...]. Już miała rwać, gdy ktoś wykazał się zdrowym rozsądkiem i kazał jej się zatrzymać" - kontynuował, ku przerażeniu Nortona, publiczności i innych zaproszonych gości.
Najbardziej znany moment "Ludzi honoru" ma miejsce podczas końcowej potyczki sądowej między młodym porucznikiem granym przez Toma Cruise'a i pułkownikiem w brawurowej interpretacji Jacka Nicholsona. Gdy między nimi sypią się iskry, dochodzi do ikonicznej wymiany zdań. "Chcesz odpowiedzi?" - pyta się wściekły pułkownik. "Chcę prawdy" - mówi bohater Cruise'a. "Nie zniesiesz prawdy" - słyszy w odpowiedzi.
Po premierze filmu okazało się, że zakończenie sławnego dialogu brzmiało pierwotnie zupełnie inaczej. Według scenariusza Nicholson miał powiedzieć "Masz już swoją prawdę". Aktor postanowić zmienić tę linijkę w dniu zdjęć, powtarzając sobie 21-minutową scenę z Cruise'em przed jej realizacją. Decyzja okazała się jak najbardziej słuszna. Moment, w którym Nicholson ją mówi, jest punktem zwrotnym dla jego bohatera — w swoim mniemaniu góruje nad Cruise'em, w rzeczywistości jednak pogrąża się każdym kolejnym zdaniem.
W jednej z najbardziej znanych scen z "Chłopców z ferajny" Henry Hill (Ray Liotta) mówi Tommy'emu DeVito (Joe Pesci), że jest zabawnym gościem. Ten nie przyjmuje tego najlepiej. Zaczyna agresywnie dopytywać, czy jest jak klaun, czy jego obecność bawi wszystkich zgromadzonych. Atmosfera gęstnieje z sekundy na sekundę, a Henry zdaje sobie sprawę, że mógł wypowiedzieć przy Tommym złe słowa w złej chwili, co może się skończyć dla niego nawet śmiercią. W końcu okazuje się, że DeVito żartował, a wszyscy oddychają z ulgą — tego dnia nikt chyba nie zginie.
Przerażenie i dezorientacja na twarzach pozostałych aktorów nie były efektem gry aktorskiej. Naprawdę byli zaskoczeni zachowaniem Pesciego i nie wiedzieli, co zaraz zrobi. Jakiś czas przed nakręceniem tej sceny aktor zdradził Martinowi Scorsese historię z czasów swej młodości. Gdy był kelnerem w restauracji, powiedział jednemu z lokalnych gangsterów, że jest zabawny. Komplement nie został najlepiej przyjęty. Scorsese tak polubił tę anegdotę, że postanowił przenieść ją na ekran. Nie zamieścił jej jednak w scenariuszu — poprosił Pesciego, by zaimprowizował całość przed pozostałymi aktorami. Efekt przerósł najśmielsze oczekiwanie. Jeśli Pesci dostał Oscara za "Chłopców z ferajny" za jedną scenę, to właśnie za tę.
Kolejny film Martina Scorsese na tej liście. W jednej z najbardziej znanych scen w "Taksówkarzu" Travis Bickle (Robert De Niro), weteran z Wietnamu, który coraz bardziej traci kontakt z rzeczywistością, stoi przed lustrem i wyobraża sobie sytuacje, w których mógłby pozwolić sobie na użycie broni. "Do mnie mówisz" - rzuca w pewnym momencie do swojego odbicia, tworząc tym samym jeden z najbardziej znanych momentów w kinie lat siedemdziesiątych.
W scenariuszu Paula Schradera scena jest opisana jednym zdaniem: "Travis stoi przed lustrem i gada do siebie". De Niro spytał go, co mógłby mówić jego bohater. "Powiedziałem mu: 'Wiesz, on jest jak dzieciak, który bawi się bronią i udaje twardziela'. A on pożyczył te słowa od jednego z nowojorskich komików, który zaczynał nimi swoje występy" - zdradził Schrader w jednym z wywiadów. De Niro nie miał pojęcia, że ten moment stanie się ikoniczny. "W tym fachu nigdy nie masz takiej pewności. To się po prostu stało".