Prowokacja czy sentymentalny kicz?
"Lektor" Stephena Daldry'ego wzbudza mieszane reakcje polskiej krytyki. Jedni widzą w nim twórczą prowokację, inni - uznają za "sentymentalny kicz".
"Lektor Daldry'ego jest prowokacją. Każe nam - lub inaczej: pozwala - przejąć się postacią oprawcy i asystować w obronie resztek jego człowieczeństwa. Czy stoi za tym moralny relatywizm, czy przeciwnie - potrzeba chrześcijańskiego sumienia? (...) Dlaczego w swoim podziwie dla tego filmu będę w Polsce raczej osamotniony? Od znanego intelektualisty z pokolenia '68 zajmującego się spadkiem po epoce pieców usłyszałem tuż po wyjściu z kina kilka inwektyw pod adresem Daldry'ego: sentymentalny kicz, melodramat, zbezczeszczenie świętego tematu. Ktoś inny pytał: Mam się wzruszać losem oprawców?. Zostanę przy swoim. Jestem pod wielkim wrażeniem filmowego Lektora i nie uważam melodramatu za gatunek godny lekceważenia".
Tadeusz Sobolewski, "Gazeta Wyborcza"
"Lektor jest ciekawie dramaturgicznie pomyślany, zapętlony w kilku narracyjnych czasach i na dodatek skutecznie wymyka się prostym wykładniom. Nie daje się zamknąć w ramach opowieści o traumie młodości ani o relacji kata i ofiary, ani o "banalności zła", ani o pamięci Zagłady, ani o winie za grzechy ojców. Wszystkie te wątki pojawiają się w filmie, ale żaden nie pełni roli wiodącej. Wszystkie są jednakowo ważne, mieszają się, przeplatają i oświetlają nawzajem. Nic tu nie jest jednoznaczne i oczywiste, raz na zawsze dane, ocenione i załatwione. Taka równoważna konstrukcja ma swoje zalety, pozwala uniknąć prawienia banałów i truizmów. Ale ma też jedną istotną wadę - brak osi, która wyzwoliłaby energię z owszem frapującej, ale jednak dość statycznej konstrukcji".
Wojtek Kałużyński, "Dziennik"
"Portret George'a W. Busha, według niektórych najgorszego prezydenta w niedługiej historii Stanów Zjednoczonych, jest tu zaskakująco łagodny i stonowany, zważywszy, że wymalował go Oliver Stone, reżyser o lewicowych przekonaniach i ostrym, polemicznym temperamencie. (...) W. nie jest złym filmem, ale nijakim i mało ciekawym. Ktoś, kto interesuje się polityką nie znajdzie tu zapewne nic, czego by wcześniej nie wiedział. Informacje w nim zawarte są powszechnie znane, kluczowe sceny były wielokroć opisywane i analizowane. No i rzecz cała wydaje się już spóźniona: historia tak pędzi, że kwestia Czy Saddam Husajn posiadał broń nuklearną? nie wydaje się w tej chwili najważniejsza".
Paweł Mossakowski, "Gazeta Wyborcza"
"W W. wszystko jest jak na plakacie. Bush to teksański prostak z przerostem ambicji i kompleksem ojca, a cała prezydencka administracja z Chenneyem, Rice'em i Rummsfeldem to banda cyników, manipulatorów, półgłówków i oportunistów, którzy powołując się na szczytne ideały walki o wolność i demokrację, chcą położyć amerykańską łapę na irackiej ropie. W dodatku sceny gabinetowych narad, planowania inwazji na Irak przypominają polityczny kabaret z kukiełkami. Ze zgodnego chóru wyłamuje się tylko jedyny sprawiedliwy Colin Powell, który powołując się na osobiste wietnamskie doświadczenia, protestuje przeciw wojnie. Powell funkcjonuje tutaj jako porte parole samego reżysera, który jak wiadomo brał czynny udział w kampanii wietnamskiej, a jego mentalność być może pozostała w dużej mierze mentalnością rozwścieczonego wojennego weterana".
Wojtek Kałużyński, "Dziennik"
"W zalewie animowanej tandety to szlachetny wyjątek: tradycyjna, poklatkowa metoda wprawiania w ruch lalek, niedisnejowski wygląd postaci, kilka kapitalnych pomysłów wizualnych, a na dodatek ślad nowoczesności, czyli trójwymiarowe efekty (film oglądać będzie można w większości polskich kin w 3D). Nikt tu nie próbuje przypodobać się ani dorosłym (nie ma właściwie słownych żartów czy aluzji tylko dla rodziców), ani dzieciom - grozy jest zresztą całkiem sporo, więc maluchy w wieku przedszkolnym raczej powinny zostać w domu. Co nie znaczy, że dla niealternatywnych, niebajkowych mam i ojców film nie jest pouczający: obrazki wiecznie zajętych i nieobecnych rodziców, których dziecko w końcu musi ratować, dają do myślenia".
Paweł T.Felis, "Gazeta Wyborcza"
"Naprawdę, trudno Koraliny nie polubić, choć raczej odradzałbym zabieranie na seans najmłodszych dzieci. Jak to u Gaimana - radość splata się tu nierozerwalnie z mrokiem i smutkiem, szczęście ze strachem, spokój z grozą. I mimo oczywistego happy endu Koralina może zostawić - nie tylko w młodych widzach - lekkie uczucie niepokoju".
Jakub Demiańczuk, "Dziennik"
"Siedem dusz zaczyna się od serii niepowiązanych ze sobą scen, które w zamyśle mają zanęcić naszą ciekawość i skłonić do postawienia kilku pytań: czy Ben jest tym, za kogo się podaje? Jaki mroczny sekret nosi za swoim chmurnym obliczem? Uważny widz znajdzie jednak odpowiedź po 30 minutach, a film udziela jej, w wersji kompletnej, dopiero po dwóch godzinach. Nie mogę tego szerzej rozwinąć - film wszak opiera się na "wielkiej tajemnicy" - ale proszę mi wierzyć na słowo: bzdura straszna".
Paweł Mossakowski, "Gazeta Wyborcza"
"Popularne romansidło, ale uwolnione od nachalnej łatwości. Unurzane w realnym cierpieniu, opowiedziane bardzo dyskretnie i utkane ze szlachetniejszej niż hollywoodzka sztampa materii. Owszem, niektóre patenty ocierają się o śmieszność, sporo tu głupotek, naiwności. Łatwo wyśmiać niektóre z metod sprawdzania, kto jest dobrym człowiekiem, łatwo się zżymać na skrajnie kliszowa formułę flashbacków bohatera i obrazków małżeńskiej sielanki. Ale udaje się też reżyserowi skutecznie zaskoczyć, aa przede wszystkim zaangażować emocjonalnie w historię. Tym bardziej, że Will Smith potrafi uwiarygodnić swego załamanego psychicznie bohatera i nie wysypać się po drodze ze wszystkich tajemnic".
Wojtek Kałużyński, "Dziennik"
"Da się potraktować Skazanych (i to jest w filmie najciekawsze) jako rodzaj autorefleksji nad kinową pornografią przemocy - patrzymy na oblepione krwią, pełne blizn ciała, jakby były tylko elementem filmowego eksperymentu, po którym można się umyć - jak jeden z bohaterów - i wrócić do normalnego życia. Eksperymentatorzy ze Skazanych okazują się jednak nie zafascynowanymi transgresją prowokatorami, ale wypatroszonymi z emocji kukłami, które czekają na show. W tym Laugierowi, który już zresztą przenosi się z Francji do Hollywood, przyznaję rację: nawet sprytne dorabianie do torture porn ideologii okazuje się koniec końców zabawą jałową".
Paweł T.Felis, "Gazeta Wyborcza"
"Pokazu prasowego Martyrs nie było, więc powstrzymajmy się od oceny. Recenzje z Zachodu są jednak wielce obiecujące - Laugier postawił na szokowanie widzów, ale ma jednocześnie coś ciekawego do powiedzenia nawet w tak wyeksploatowanym gatunku jak horror. Cos w tym musi być, skoro ostatnio dostał posadę reżysera remake'u kultowego Hellraisera".
Jakub Demiańczuk, "Dziennik"