Premiera "Wieży. Jasnego dnia" Jagody Szelc
To film, który daje każdemu widzowi prawo do wolności i swobodnego interpretowania tego, co zobaczył - powiedziała Jagoda Szelc, reżyserka "Wieży. Jasnego dnia". Film, który miał w czwartek swoją uroczystą premierę, wejdzie na ekrany kin 23 marca.
W "Wieży. Jasnym dniu" jesteśmy obserwatorami zjazdu rodzinnego. Do Muli, która mieszka w wiejskim domu z mężem, chorą matką i córką Niną, z okazji pierwszej komunii dziewczynki przyjeżdża brat z rodziną i siostra Kaja, która zniknęła nagle sześć lat temu. Mula obawia się, że niezrównoważona Kaja - biologiczna matka Niny - chce odebrać jej dziecko. Reszta rodziny, początkowo dystansująca się od Kai, zaczyna wierzyć w nowy początek i pogodzenie się sióstr. W dniu komunii dochodzi do ich pojednania, jednak - jak piszą w opisie filmu twórcy - istnieje "inny, ważniejszy powód dla którego Kaja wróciła...".
Jak podkreśliła w rozmowie z PAP reżyserka filmu Jagoda Szelc, "Wieża. Jasny dzień" daje każdemu widzowi przestrzeń do dowolnej interpretacji. "W pewnym sensie każdy film to robi, ale ludzie rzadko pamiętają, że mają prawo do wolności wobec oceniania tego, co zobaczyli" - dodała. Dlatego "wolne" podejście do "Wieży..." i pracy nad nią mieli także aktorzy, zgodnie doceniający i chwalący atmosferę na planie, na którym - zgodnie z założeniem - udało się stworzyć prawdziwie rodzinną otulinę.
"Myślę, że wszyscy aktorzy czują się dobrze po tym filmie dlatego, że praktykuję - podobnie jak mój mistrz Mariusz Grzegorzek - styl pracy oparty na słuchaniu aktorów. Wierzę, że aktorzy są mądrzejsi od reżyserów, bo to oni przeprowadzają swoje role. Nie wierzę w układy piramidalne na planach filmowych czy władzę Pantokratorów. Wierzę za to w liderowanie reżyserów i równorzędną, równoważną współpracę wszystkich członków ekipy. (...) Jeden człowiek nie jest w stanie wymyślić tak wielu interesujących rzeczy jak grupa. Każdy dysponuje jakąś swoją pulą wiedzy; aktorom trzeba stworzyć przestrzeń, by mogli dawać - podobnie jak scenografom, kostiumografom i wszystkim pozostałym" - powiedziała.
Małgorzata Szczerbowska, filmowa Kaja, postrzega swoją bohaterkę jako obdarzoną mocą superwidzenia i superświadomości. "Każdy odbierze ją jak będzie chciał, ale według mnie to nieprawdopodobnie mądra postać. Mam wrażenie, że właśnie fakt, że Kaja żyje głębiej, stanowi konflikt między nią a Mulą" - wyjaśniła.
"Nie chcieliśmy, by Kaja była chora albo nieświadoma tego, co dzieje się dookoła, ewentualnie rujnująca tradycje i zasady. To raczej postać głęboko sensoryczna i obdarzona czymś, co wszyscy zatracamy przez nasze miejskie życie: w tym możliwością korzystania z potężnej energii kosmicznej. Mam wrażenie, że ona nosi w sobie jakąś kosmiczną kulę, która rozbudza w niej intuicję i pozwala jej płynąć. To jest w Kai niesamowite, że się nie boi i nie zastanawia, co się wydarzy dalej" - dodała.
Zdaniem Szczerbowskiej Kaja pojawiła się ponownie w świecie Muli, bo dostała zewnętrzny sygnał, że świat się zmęczył. "Zrozumiała, że to najwyższy czas, by ludzi przeprowadzić na inną, lepszą stronę, w stronę jasnego dnia. Myślę, że Kaja, która jest rodzajem anioła czy opiekuna pojawiła się po to, żeby po prostu zaopiekować się swoją rodziną" - podkreśliła aktorka.
Grająca Mulę Anna Krotoska oceniła, że cechy wspólne z jej postacią mają we współczesnym świecie wszyscy ci, którzy żyją w miastach. "Tytułowa Wieża w tym filmie to jestem ja, Mula, ze świata materialnego, świata kontroli, posiadania, ale i odpowiedzialności. Kaja to Jasny dzień, Kaja to zjawisko. Napięcie między nimi wynika właśnie z tego kontrastu i z tego, co Kaja przynosi do domu: nienazwanego, przeczutego. Może ten konflikt generuje też tęsknota i potrzeba Muli, żeby się oderwać od wszystkich tych kategorii, od których Kaja jest wolna" - powiedziała.
W opinii Rafała Kwietniewskiego, który w filmie wystąpił ze swoją żoną Dorotą Łukasiewicz-Kwietniewską i ich dziećmi Idą i Igorem, można "Wieżę..." określić jako obraz kobiecy, z silnym żeńskim pierwiastkiem. Mężczyźni (także Rafał Cieluch i Artur Krajewski), jak zgodził się aktor, grają w filmie role ważne, ale drugoplanowe; większość napięć i sytuacji rozgrywa się między kobietami. "Myślę, że mężczyźni dają w tym filmie okazję kobietom po prostu błyszczeć. (...) Określiłbym to kino jako kobiece, przy jednoczesnym zastrzeżeniu, że ono nie kwestionuje w żaden sposób, że coś jest nie tak z facetami. (...) Nie mam nic przeciwko kinu opartego na mocnych kobietach, może właśnie ono oddaje współczesny świat i odpowiada na jego wyzwania?" - powiedział PAP.
"Ten film to najpiękniejsza aktorska przygoda mojego życia. Od początku byłem zauroczony reżyserką i gdy tylko usłyszałem od tym projekcie marzyłem, żeby wziąć w nim udział. (...) Nie wiem, czy kiedykolwiek przeżyłem wspanialsze chwile w tym zawodzie, niż podczas tego miesiąca na planie. (...) Tkanka rodzinna, którą chciała wywołać Jagoda, po prostu się stała. Nie musieliśmy jej kreować czy tworzyć. W trakcie prób i kręcenia może ze dwa razy pomyślałem o konstruowaniu swojej postaci czy relacji, w której funkcjonuje" - podkreślił Kwietniewski.
Odnosząc się do określania produkcji w ramach gatunkowych, Szelc wyjaśniła, że w powszechnym odbiorze obraz miał z założenia funkcjonować jako thriller. "Wydaje mi się, że zrobiłam film szlachetny, który działa także na poziomie gatunku i że i na tej płaszczyźnie wciąga widza. 'Wieża...' nie miała jednak po prostu opowiedzieć jakiejś historii, nie wierzę w zwykłe opowiadactwo, ono nie jest w obrębie moich zainteresowań. Nie uważam, żeby filmy i sztuka miały taką funkcję. Dlatego bardziej ten film opowiada o utracie kontroli, zresztą to samo miał wywołać. Interesuje mnie eksperyment. Kręci mnie to, co film robi" - powiedziała.
Szelc pytana o to, dlaczego punktem wyjścia do snucia opowieści wybrała właśnie komunię świętą małej Niny odpowiedziała, że potrzebowała po prostu jakiegoś spajającego fabułę wydarzenia. "Wybrałam to, ale ono nie ma większego znaczenia" - skomentowała. Jak dodała, jednocześnie na przykładzie swoich bohaterów wytknęła bezrefleksyjność i automatyczność niektórych praktyk religijnych. Jak tłumaczyła, w ten sposób mogła wyrazić siebie i wyśpiewać w filmie swoje własne protest songi - w tym także wegański czy dotyczący tematu uchodźców.
"'Wieża...' to bardzo kulturalna krytyka Kościoła jako instytucji, sama natomiast jestem za każdą religią; jestem proreligijna. Religia jednak wydaje mi się czymś nadanym, jakimś zapożyczeniem, a duchowość doświadczeniem własnym. Chcę przypomnieć ludziom, że nie mogą znikąd pobrać duchowości. Dlatego kościół w moim filmie jest w stanie renowacji. Wierzę, że moi bohaterowie w końcu się otrząsną. Aktualnie nie realizują swoich potrzeb duchowych - realizują tylko program lęku i przezeń komunikują się z ludźmi" - powiedziała Szelc.
"Wieża. Jasny dzień" była do tej pory pokazywana na 42. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, gdzie Szelc - studentka reżyserii w łódzkiej filmówce, fabularna debiutantka i laureatka tegorocznych Paszportów "Polityki" - została doceniona nagrodami za najlepszy scenariusz i debiut reżyserski. W lutym obraz został zaprezentowany na Berlinale w prestiżowej sekcji "Forum", zorientowanej na filmy łączące sztukę i kino awangardowe, prace eksperymentalne i polityczne reportaże. Zdaniem Szelc film także wśród niemieckiej publiczności został dobrze odebrany. "Zostaliśmy tam świetnie przyjęci. Tak samo zresztą było w Gdyni, gdzie spotkały nas otwartość i życzliwe reakcje. Myślę, że trafiliśmy na jakąś wielką potrzebę. Trzeba jednak pamiętać, że festiwalowa publiczność jest trochę inna" - zauważyła.
W filmie wystąpili także m.in. Rafał Cieluch, Anna Zubrzycki, Laila Hennessy. Na ekrany kin "Wieża. Jasny dzień" wejdzie 23 marca.
Jagoda Szelc pracuje aktualnie nad kolejnym obrazem. Jak zapowiedziała w rozmowie z PAP będzie to aktorski film dyplomowy studentów łódzkiej filmówki, dużo odważniejszy od 'Wieży...', który na równych zasadach i po równo występujących w nich młodych aktorów "uśmierca jako studentów i wskrzesza jako artystów".