"Prawdziwy romans": Krwawy romans ma już 30 lat
"Prawdziwy romans" to naiwna historia miłosna połączona z brutalną intrygą gangsterską, w której centrum znajduje się walizka pełna kokainy. Film powstał według scenariusza Quentina Tarantino, który rok wcześniej zaskoczył publiczność "Wściekłymi psami". 10 września 2023 roku minie trzydzieści lat od premiery tego skąpanego w krwi melodramatu, w którym padają dwadzieścia dwa trupy, a ckliwe wyznania przeplatają się z rasistowskimi monologami.
Clarence (Christian Slater) jest miłym gościem — tylko tyle i aż tyle. Pracuje w sklepie z komiksami, uwielbia Elvisa, cytuje z pamięci kwestie filmowe. Taki szaraczek, którego wszyscy lubią i trochę się nad nim litują. Z okazji jego urodzin szef chłopaka wynajmuje mu prostytutkę, złotowłosą Alabamę (Patricia Arquette). Los chce, że ta dwójka zakochuje się w sobie od pierwszego wejrzenia. Na drodze do ich szczęścia stoi brutalny alfons dziewczyny, biały rastafarianin Drexl (Gary Oldman). Clarence postanawia się z nim rozmówić. Ze spotkania wraca cały we krwi i z walizką pełną kokainy. Zakochani udają się do Los Angeles, by spieniężyć narkotyki. Ich śladem udają się cyngle mafii, chcący za wszelką cenę odzyskać walizkę i jej zawartość.
W 1988 roku Quentin Tarantino, wtedy dopiero stawiający swoje pierwsze kroki w Hollywood, spotkał się ze swoim znajomym Rogerem Avarym, z którym pracował w wypożyczalni Video Archives. Ten pokazał mu liczący ponad 500 stron scenariusz pod tytułem "The Open Road". Avary był nim zmęczony i nie widział seansu w dalszej pracy nad tekstem. Tarantino spytał wtedy, czy nie mógłby go dokończyć.
"To był wczesny scenariusz o związku dziwnej pary spiętego biznesmena i niepanującego nad sobą autostopowicza, którzy razem wyruszają do miasteczka z piekła rodem, gdzieś w środkowym zachodzie kraju" - wspominał Avary dla "Independent". "Po roku tekst nie przypominał mojego nawet w najdrobniejszych szczegółach. Quentin przeobraził go na coś błyskotliwego, rozbił na kawałki, które później złożyły się na 'Prawdziwy romans', "Urodzonych morderców' i 'Pulp Fiction'".
Tarantino nie miał jednak żadnej możliwości realizacji ukończonego scenariusza. W 1991 roku dzięki pomocy znajomego dostał się na plan "Ostatniego skauta" Tony'ego Scotta. Gdy miał okazję, zagadał reżysera "Top Guna" i zaprezentował mu dwa pomysły na film: "Wściekłe psy" i właśnie "Prawdziwy romans".
Zaintrygowany Scott zgodził się je przeczytać. "Jestem koszmarnym czytelnikiem, ale pochłonąłem oba teksty podczas lotu do Europy. Gdy wylądowałem, chciałem nakręcić oba filmy. Poinformowałem o tym Quentina, a on na to: 'Możesz zrobić tylko jeden'". Tarantino otrzymał za tekst do "Prawdziwego romansu" 50 tysięcy dolarów. Przeznaczył je na realizację "Wściekłych psów". Film okazał się sensacją festiwalu w Sundance. Gdy Scott zaczął kompletować obsadę, nagle okazało się, że w filmie chce zagrać cała hollywoodzka śmietanka.
Lista gwiazd, które pojawiają się w "Prawdziwym romansie" — czasem tylko na jedną scenę — robi ogromne wrażenie. Brad Pitt, wtedy niebędący jeszcze supergwiazdą, otrzymał rolę Floyda, wiecznie upalonego kumpla głównego bohatera. Scott pozwolił mu improwizować wszystkie jego kwestie. W brutalnego alfonsa Drexla wcielił się Gary Oldman. Po otrzymaniu oferty aktor umówił się z reżyserem na kolację. Gdy Oldman przybył na nią, poinformował reżysera, że nie udało mu się przeczytać scenariusza. Poprosił więc o streszczenie filmu. Scott rozłożył ręce — nie potrafił zawrzeć fabuły w kilku zdaniach. Oldman poprosił więc o prezentację swojej postaci. Scott po chwili namysłu powiedział mu, że zagrałby alfonsa, który jest biały, ale zachowuje się, jakby był czarnoskóry. Oldman był zachwycony. Gdy kręcono scenę śmierci jego postaci, zaprosił na plan swoją siedemdziesięcioletnią wówczas matkę.
O rolę Clarence'a starał się Val Kilmer. Scott obsadził go jednak w jako ducha Elvisa Presleya, wyimaginowanego mentora protagonisty. Jako Clarence'a widział Christiana Slatera, który zachwycił go swoją rolą w "Śmiertelnym zauroczeniu". Najwięcej trudności sprawiło znalezienie aktorki, która wcieliłaby się Alabamę. Reżyser chciał Drew Barrymore, ale ona była już zakontraktowana do udziału w innym filmie.
Jego wybór padł więc na Patricię Arquette. Aktorka zgodziła się, chociaż ilość brutalności, wulgaryzmów i rasistowskich obelg w scenariuszu sprawiał jej trudności. "Wiele rzeczy mi się podobało [w scenariuszu], ale nie to, że Alabama okazała się rasistką" - mówiła w wywiadzie dla "Maxima". "Dziś przyzwyczailiśmy się do tonu filmów Quentina, ale wtedy byłam tym oburzona". Podczas realizacji niektórych scen przy każdym dublu aktorka zmieniała mniejszość, którą obrażała w swoim dialogu. "Jeśli mam być rasistowska, to dla wszystkich po równo".
Tom Sizemore został poproszony o przyjęcie roli Virgila, brutalnego egzekutora mafii. Po przeczytaniu scenariusza aktor zdecydował się jednak zagrać jednego z policjantów. Do roli Virgila polecił Jamesa Gandolfiniego. Dla przyszłej gwiazdy "Rodziny Soprano" była to pierwsze większa rola w filmie fabularnym. Aktor podszedł do niej z ogromnym zaangażowaniem. Przed realizacją swoich scen spał w swoim aucie i prawie się nie kąpał. Przez sekwencję, w której Virgil bije Alabamę, filmowi groziła wyższa klasyfikacja wiekowa. Jak wspominał Tarantino, nie chodziło o to, co gangster robi kobiecie, a o jej zachowanie. "Narzekali, że zachowuje się zbyt zwierzęco" - wspominał.
Scott nie omieszkał się wprowadzić kilku zmian do scenariusza. Przepisał cały finał. U Tarantino Clarence umierał od ran odniesionych w końcowej strzelaninie. Scott pozwolił mu jednak przeżyć i cieszyć się swoim "długo i szczęśliwie". Twórca "Bękartów wojny" początkowo protestował. Po zobaczeniu gotowego filmu przyznał jednak rację reżyserowi. "Gdybym ja to nakręcił, Clarence nie przeżyłby. To byłby ten sam scenariusz, ale film byłby zupełnie inny. U mnie taki finał działałby. U Scotta w ogóle, także według mnie podjął słuszną decyzję" - mówił Tarantino.
Twórca dylogii "Kill Bill" nigdy nie pojawił się na planie zdjęciowym. Uważał, że scenarzysta nie powinien tego robić, chyba że jest bardzo zaangażowany w produkcję i jest gotowy stawiać się tam codziennie. Nie ukrywa jednak, że "Prawdziwy romans" jest jednym z jego najbardziej osobistych i ulubionych tekstów.
W jednej z najbardziej niesławnych scen filmu bohater Dennisa Hoppera jest przesłuchiwany przez mafioza granego przez Christophera Walkena. Wiedząc, że i tak nie wyjdzie z tej konfrontacji żywy, zaczyna długi i pełen rasistowskiego słownictwa wywód o pochodzeniu Włochów. Gdy kończy, rozbawiony gangster przykłada mu rewolwer do czoła i pociąga za spust. Hopper obawiał się, że wystrzał z atrapy pistoletu oparzy mu skórę na czole. Scott uspokajał go, że wszystko jest bardzo bezpieczne. Gdy aktor wciąż był nieprzekonany, reżyser poprosił zbrojmistrza, by ten odpalił atrapę przy jego czole. Scott skończył na podłodze, z twarzą zalaną krwią.
Nie był to najgłośniej komentowany incydent na planie. W scenie, w której Alabama wyjawia swe uczucia Clarence'owi, Arquette nie potrafiła osiągnąć takiego poziomi emocjonalności, jaki był jej potrzebny. Poprosiła więc reżysera, by ją uderzył. "Oboje się na to zgodziliśmy" - zapewniała w wywiadzie dla portalu Buzzfeed. "Krzyczała: wal mocniej, a ja stałem na środku planu i sprzedawałem Patricii prawe proste. Nie zdarza mi się to z większością aktorów" - przyznał Scott w wywiadzie dla "Maxima".
Arquette nie mogła się go nachwalić. "Kochał mnie na zabój. Najbardziej wspierający reżyser, jakiego kiedykolwiek miałam" - mówiła dla serwisu "Buzzfeed". Według niej Scott wspierał wszystkie jej pomysły i nawet gdy podchodził do nich niechętnie, ostatecznie przyznawał jej rację. Z kolei Slater miał zupełnie odwrotne doświadczenie — każda jego sugestia była zbywana. "Czułam się kochana i wspierana. Zdaję sobie sprawę, że to brzmi dziwnie, bo mnie uderzył. Nie spotkało mnie to ze strony innego twórcy" - przyznała aktorka.
Mimo mocnej obsady i scenariusza spod ręki filmowego odkrycia "Prawdziwy romans" nie poradził sobie najlepiej w kinach. Z trudem zwrócił swój budżet, wynoszący około 12,5 miliona dolarów. Z czasem dorobił się jednak statusu dzieła kultowego.