"Prawda" Palina tylko w INTERIA.PL!
Już 5 czerwca do polskich księgarń trafi "Prawda", najnowsza powieść Michaela Palina, jednego z filarów legendarnej grupy Monty Pythona, aktora, producenta, pisarza, kompozytora, a ostatnimi laty - znanego podróżnika. Tylko w INTERIA.PL przeczytacie fragmenty tej książki.
"Prawda" to z jednej strony trzymający w napięciu ekothriller, a z drugiej - niezwykle ciepła i pełna subtelnego humoru opowieść.
Keith Mabbut - niespełniony pisarz i dziennikarz, przeżywający kryzys małżeński i borykający się z wieloma innymi problemami osobistymi - otrzymuje znienacka propozycję, która może odmienić jego życie. Pewne wydawnictwo chce zlecić mu napisanie biografii nieuchwytnego, owianego legendą i wielbionego przez wszystkich działacza ekologicznego, obrońcę praw człowieka i bezkompromisowego ideowca - Hamisha Melville'a.
Początkowo sceptyczny, Mabbut w końcu przyjmuje propozycję i rusza w podróż po Indiach, gdzie według tajnie pozyskanych informacji przebywa Melville. To, z czym Mabbut skonfrontuje się na miejscu, będzie miało dla niego znamienne konsekwencje. Pojęcie prawdy, jakiemu dotychczas hołdował, zmieni zupełnie swoje znaczenie. Mabbut przekona się, że prawdą może być wszystko, co chcemy, żeby za nią uchodziło...
Powieść "Prawda" to druga po "Krześle Hemingwaya" powieść Michaela Palina, znanego w naszym kraju - oprócz działalności w grupie Monty Pythonie - przede wszystkim z książek podróżniczych.
Michael Palin, na zaproszenie wydawnictwa Insignis Media, odwiedzi Polskę. Autor spotka się z czytelnikami 6 czerwca o godzinie 18.00 w Warszawie, w Empiku Junior przy ulicy Marszałkowskiej. Zapraszamy!
źródło: TVN24/x-news
Oto fragmenty powieści "Prawda" - tylko u nas!
Keith Mabbut był pisarzem. Miał co do tego pewność. Mieszkał w dwupiętrowym domu z czerwonej cegły z dwuspadowym dachem w londyńskiej dzielnicy Upper Holloway. Wolałby coś bliżej centrum, ale cóż poradzić, poza tym miał blisko na piechotę do stacji Finsbury Park i przy odrobinie szczęścia udawało mu się dotrzeć do British Library w trzydzieści osiem minut od wyjścia z domu. Mieszkał z kotem Stanleyem i dziewiętnastoletnią córką Julią, zwaną przez wszystkich Jay. Miał też syna, Sama, który uczył się aktorstwa i już z nim nie mieszkał. Mabbut był w separacji z ich matką, Krystyną, Polką z pochodzenia. Rodzice Mabbuta nie żyli od dość dawna - zmarli w odstępie roku. Jego starsza siostra Lucy mieszkała w Australii.
Wprawdzie Mabbut utrzymywał się z pisania, które przyniosło mu nawet British Gas Award, ale mając pięćdziesiąt sześć lat wciąż nie odniósł sukcesu na miarę swoich literackich idoli, George'a Orwella i Alberta Camusa (obaj zmarli po czterdziestce). Ignorując ten wyraźny, choć trudny do zaakceptowania związek między geniuszem a przedwczesną śmiercią, Mabbut doszedł do wniosku, że najlepsza książka jeszcze przed nim. I chociaż zupełnie inaczej to sobie wyobrażał, miał rację.
Na śniadaniu w hotelu Stratsa House panowała równie ponura aura jak za jego oknami. Gorycz odbierała nadzieję na dobry dzień; goście rozpamiętywali przeszłość, zamiast żyć chwilą obecną. Keith Mabbut był tego najlepszym przykładem. Skończył pracować nad historią terminalu naftowego Sullom Voe i nic już nie trzymało go na Szetlandach. Za trzy godziny miał wylecieć z Sumburgh po raz ostatni.
Zlustrował bufet śniadaniowy. Codziennie wyglądał tak samo, ale Mabbut nie tracił wiary, że któregoś dnia znajdzie tam talerz pełen owoców, bogate musli albo cokolwiek bez opakowania. Dziś bufet prezentował się jeszcze skromniej niż zwykle. Nie było nawet bananów. Mabbut rozerwał paczuszkę płatków śniadaniowych i wsypał je do miski, do której dodał jogurt, łyżkę rodzynek i suszoną figę.
Zamówił herbatę i zajął swój stały stolik w rogu, przy oknie z widokiem na morze.
Oprócz niego jedynymi klientami restauracji i baru Clickimin Suite była para w średnim wieku, dwóch siedzących osobno mężczyzn oraz kobieta z krótkimi blond włosami i ogromną książką. Nazwa lokalu, udekorowanego grubą wykładziną i ciężkimi kotarami, pochodziła od jeziora na obrzeżach Lerwick. Mabbut pomyślał, że będzie mu brakować fantazyjnych szetlandzkich nazw geograficznych, takich jak Spiggie, Quarff, Muckle Flugga, Yell and Gloup, Wart of Scousburgh, Haa of Funzie i Bight of Ham. W porównaniu z nimi Lerwick, zbitka nordyckich słów leir i vik, oznaczających "błotnistą zatokę", wypadała blado.
Przez ostatni tydzień nad błotnistą zatoką szalały wichury, ale w nocy nieoczekiwanie ucichły, więc tego ranka zamiast tradycyjnego trzaskania okien w Clickimin Suite rozlegał się jedynie chrzęst smarowanych tostów i ciche pomruki ekspresu do kawy. Kilka pięter wyżej w pokoju Keitha czekała już spakowana torba podróżna.
(...)
- Po prostu chciałabym, żebyście się poznali.
- Potrzebujesz mojej aprobaty?
Po drugiej stronie zapadła cisza.
- Keith, wiem, że to trudne, ale chciałabym, żebyśmy mogli być ze sobą szczerzy. Inaczej wszystko stracimy. W końcu zaczniemy się nienawidzić.
Mabbut rozmawiał przez słuchawkę na długim kablu, który z salonu z wykuszowymi oknami ciągnął się teraz aż do przedpokoju. Kiedy zadzwoniła Krystyna, odkurzał dywan w korytarzu i właśnie miał się zabrać za schody, pokryte szetlandzkim błotem i piachem. Zasadniczo to zadanie powinno należeć do Beryl, ale dwa miesiące wcześniej Mabbut zrezygnował z jej usług w ramach ograniczania wydatków. Krystyna przyjaźniła się z Beryl i nie miał jeszcze serca powiedzieć jej o swojej decyzji. Kolejny powód, żeby przyjąć pozycję obronną.
- Jestem absolutnie szczery, Krys. Nie chcę poznać tego palanta.
- Keith, mieszkaliśmy osobno przez prawie dwa lata.
- Dokładnie siedemnaście i pół miesiąca.
- Decyzję o rozstaniu podjęliśmy wspólnie, bo nie byliśmy ze sobą szczęśliwi.
- To ty nie byłaś szczęśliwa.
W słuchawce rozległ się jęk irytacji.
- Daj spokój! Nie zaczynajmy od nowa, bo będę musiała sobie przypomnieć te wszystkie epitety, którymi mnie raczyłeś, albo ile razy zawiodłeś mnie, Jay i Sama, kiedy cię potrzebowaliśmy.
- Za dużo na siebie wziąłem, rozumiesz? Już za to przepraszałem. Ktoś musiał utrzymywać rodzinę.
- Owszem: ja! Cztery noce w tygodniu, kiedy już wróciłam z biura i ugotowałam dla was wszystkich, adiustowałam raporty, które od początku powinny być porządnie napisane, żeby jakoś związać koniec z końcem, bo ty...
- Wiem, masz rację. Ale teraz wszystko się zmieniło.
- Niby co się zmieniło, Keith?
- Wreszcie mam czas, żeby napisać coś, co mnie naprawdę interesuje.
Krystyna nie wydawała się przekonana.
- Przewodnik po elektrowni nuklearnej?
To był cios poniżej pasa, ale postanowił go zignorować. Szarpnął kabel telefoniczny, który owinął się wokół żeliwnego stojaka na parasole. Krystyna była nim zachwycona, kiedy wypatrzyła go w miejscowym komisie.
- Wracam do beletrystyki. Napiszę powieść.
Cisza.
- Byłem w tym dobry, pamiętasz? Kiedy cię uczyłem.
- Znałeś się głównie na tym, co napisali inni.
Stanley, ich olbrzymi, leniwy czarny kot, pojawił się u szczytu schodów i spojrzał na Keitha. Wygiął grzbiet w łuk, rozciągnął po kolei łapy i otarł się o słupek balustrady. Mabbut dźgnął lewą stopą wyłącznik. Warkot odkurzacza ucichł.
- Teraz czuję się dużo pewniej. Dziś wszyscy czytają powieści, Krys. Długo się nad tym zastanawiałem. Mam pomysł, na którym mogę dużo zarobić.
- Jaki?
- To będzie trylogia. Same początki historii człowieka, kiedy ludzie dopiero zaczynali łączyć się w społeczności.
- Science fiction?
- Jakie znowu science fiction! - Mabbut tak mocno walnął końcówką odkurzacza w najniższy stopień, że Stanley czmychnął z powrotem do którejś z sypialni. - Science fiction to inne światy, kosmos i broń laserowa. Ja mówię o historii alternatywnej.
- A kto to kupił? Kto ci za to płaci?
- Na razie nikt mi jeszcze nie płaci. O to właśnie chodzi. Celowo nie biorę teraz zaliczki, najpierw chcę mieć co pokazać. To da mi znacznie silniejszą pozycję negocjacyjną przy sprzedaży praw do ekranizacji i tak dalej.
W słuchawce rozległ się świst gwałtownie wypuszczanego z płuc powietrza.
- Keith. Sam zalega z trzema ratami kredytu. Jay chce się wyprowadzić. Zejdź na ziemię.
- Jasne, pełna zgoda. Tylko nie rozumiem, jak miałby w tym pomóc rozwód.
- Posłuchaj, Keith. Rozwód uprawomocni tylko to, na czym teraz stoimy. Ja nie mogę żyć z tobą, a ty ze mną. Mam dobrą pracę i poznałam kogoś, komu zależy na mnie i na dzieciach. Wreszcie mam szansę ułożyć sobie życie na nowo.
- A co ze mną?
- Ty będziesz mógł pracować nad swoim arcydziełem i nie będziesz musiał się o mnie martwić.
- Ale ja lubię się o ciebie martwić.
- Posłuchaj. Proszę tylko o to, żebyśmy zachowywali się jak dorośli ludzie. Mogę cię okłamać albo powiedzieć ci prawdę. A prawda jest taka, że poznałam kogoś, z kim chcę spędzić resztę życia.
Cisza.
- Co się stało?
- To boli. Koszmarnie.
- Ale taka jest prawda. Co mam ci powiedzieć?
- Wszystko jedno. Tylko nie nazywaj tego prawdą.
- To dobry człowiek, Keith.
- Wierzę ci na słowo.
- Po prostu przyjdź i sam się przekonaj.
- Nie mogę. Zarobiony jestem. Mówię poważnie, Krys, nie mam na to ochoty.
Mabbut odłożył słuchawkę. Oddychał szybko i płytko, jakby wynurzył się spod wody.
- Znają się od jakiegoś czasu. Kiedyś był posłem, tak mi się wydaje. Teraz zasiada w różnych komisjach czy coś w tym stylu. Poznała go w jakiejś pracy dorywczej.
- Nie wiedziałem, że twoja matka pracowała dorywczo.
- Nigdy się tym nie zainteresowałeś.
Był wieczór. Keith siedział przy stole kuchennym, kartkując nieuważnie gazetę, którą okazał się wczorajszy "Evening Standard". Jay przygotowała dla nich dwojga kolację, na jego gust jak zwykle przesadzając trochę z sałatą. Kiedy krzątała się przy stole, przypominała mu Krystynę. Miała energiczne, zwinne ruchy. Ciemne włosy nosiła krótko przystrzyżone, co współgrało z jej szczupłą sylwetką i podkreślało ogromne orzechowe oczy, jedyną wskazówkę, że... był jej ojcem. Mabbut złożył gazetę i cisnął ją do pudła z makulaturą.
- No i?... Jaki on jest... ten facet? Jej nowy znajomy.
- Co masz na myśli?
- Niski, gruby, stary, młody? Rastafarianin?
- Rex? Jest w porządku.
- Rex? Kto w dzisiejszych czasach używa imienia Rex?
- Jest mniej więcej w twoim wieku. Może starszy. Ma trochę brzuszka. Kiedyś musiał być całkiem przystojny. Podejrzewamy z Samem, że ma sztuczne oko.
Zachichotała, zanurzając łyżkę w misce.
- Nałożyć ci?
Mabbut podsunął talerz, na którym wylądowała porcja czegoś niezidentyfikowanego.
- Czy do tego nie podaje się przypadkiem kiełbasek?
- Kiełbasek? Chyba żartujesz. Wiesz, że nie tknęłabym kiełbasy.
Jedli w milczeniu. Jay w jednej dłoni trzymała widelec, w drugiej - telefon komórkowy.
- Jest dość wytworny - dodała w końcu.
- Wytworny?
- No wiesz, taki trochę "ę-ą". Dla niego wszystko jest "niezwykle interesujące" albo "zachwycające". Każdego zna. Sam świetnie naśladuje Rexa.
- Będę o tym pamiętał. - Mabbut wbił widelec w coś czerwonego i półokrągłego, napotykając stanowczo zbyt mały opór. - Jeśli Sam łaskawie zechce się do mnie odezwać.
Jay pokręciła głową.
- Tato... czym się tak denerwujesz? Tym, że do nas wróciłeś?
- Nie, kochanie. Po prostu twój brat, a mój syn, ma jakąś awersję do rozmów ze mną.
- Może boi się, że go skrytykujesz.
- Skrytykuję? Skąd wam się to wzięło? Jestem po prostu ciekawy, czym się właściwie zajmujecie.
- Właśnie o tym mówię.
- Przecież nikogo nie osądzam. Staram się wam kibicować. Czy kiedykolwiek powstrzymywałem któreś z was przed realizowaniem swoich marzeń?
- Nie skakałeś z radości, kiedy Sam wstąpił do zespołu teatralnego.
- I miałem rację. Spójrz tylko na ludzi, których tam poznał! Nigdzie indziej nie uświadczysz takiej zbieraniny nieuleczalnych pesymistów. To mają być aktorzy?! Nie dogadaliby się nawet z listonoszem...
- Nie dogadaliby się nawet z listonoszem! - powtórzyła kpiąco Jay. - Boże, tato. Za to ty świetnie dogadałbyś się z Rexem.
- Przepraszam. Ja tylko chcę, żebyście byli szczęśliwi.
- Jesteśmy szczęśliwi, tato... Sam jest szczęśliwy na scenie. Mama jest szczęśliwa z Rexem, a ja jestem szczęśliwa z Szirajem.
- Szirajem? Jakim Szirajem?
- Cudownym, seksownym i zabawnym chłopakiem, który nie może uwierzyć w swoje szczęście, że mnie spotkał.
- I co z nim?
- Lubimy się.
Mabbut zastygł z widelcem w połowie drogi do ust.
- Kiedy to się stało?
- Kiedy byłeś na skutej lodem północy.
- A skąd pochodzi Sziraj?
- Jest Irańczykiem.
- To ciekawe. Mieszka tu, pracuje?
- No właśnie, tato, chciałabym cię o coś zapytać. Sziraj szuka miejsca, w którym mógłby się zatrzymać. Dopóki... dopóki...
- Dopóki co?
- On jest uchodźcą. Nie może wrócić do domu.
- Dlaczego?
- Dwóch jego braci aresztowała policja. Jemu udało się uciec dzięki jakimś kontaktom w ministerstwie spraw zagranicznych, ale jeśli wróci, wsadzą i jego.
- Na jakiej podstawie?
- Jego ojciec jest dziennikarzem. Napisał coś, czego nie powinien.
- Zapewne prawdę.
- Polubiłbyś go, tato. Naprawdę.
Mabbut przyswajał te wiadomości. Był zaintrygowany.
- To duże lepsze niż Wytworny Rex.
Roześmiali się oboje.
- Więc spotkasz się z nim? Teraz mieszka u kogoś kątem. Bardzo chciałabym... no wiesz... jakoś mu pomóc. I to szybko.
Pierwszy raz tego wieczoru Mabbutowi poprawił się humor. Najwyraźniej był jeszcze komuś potrzebny.
- Może pojutrze? Zaproś go na kolację.
- Dzięki, tatuśku.
Jay przechyliła się przez stół, żeby go pocałować.
- Cieszę się, że wróciłeś. Naprawdę.
(...)