Polski rok w kinie: Udane debiuty i wielkie powroty
To był rok polskiego kina, zarówno pod względem artystycznym, jak i komercyjnym. Choć rozpoczęcie sezonu 2018 jeszcze przed nami, już mówi się o rekordzie frekwencyjnym - w 2017 roku Polacy wykupili ponad 52 miliony biletów, z których znaczna część była przeznaczona na polskie produkcje. Nie zabrakło także udanych debiutów i wielkich powrotów. "Cicha noc" Piotra Domalewskiego, "Atak paniki" Pawła Maślony oraz "Wieża. Jasny dzień" Jagody Szelc podbiły serca widzów 42. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, a nowe filmy Agnieszki Holland, Anny Jadowskiej, Krzysztofa Krauze i Joanny Kos-Krauze zdobywały nagrody na najważniejszych międzynarodowych festiwalach.
W minionym roku dla Polaków liczyły się przede wszystkim trzy tytuły: "Listy do M. 3" Tomasza Koneckiego, "Botoks" Patryka Vegi i "Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej" Marii Sadowskiej. Każdy z tych filmów okazał się gigantycznym sukcesem frekwencyjnym - nawet jeśli recenzenci nie byli nimi zachwyceni.
Największy rozdźwięk między opinią krytyki, a widownią kinową spotkał nowe dzieło twórcy przebojów "Pitbull. Niebezpieczne kobiety" i "Pitbull. Nowe porządki". Wśród recenzentów "Botoks" został powszechnie zmieszany z błotem. Filmowi Vegi zarzucano m.in. chaotyczny scenariusz, wulgarność, słabą realizację i całkowite oderwanie od polskich realiów. Widzowie jednak dopisali - głównie dzięki sile kontrowersyjnej kampanii marketingowej. Już w pierwszy weekend "Botoks" zobaczyło ponad 700 tysięcy osób, a w sumie frekwencja wyniosła ponad 2,3 miliona widzów. Wojna między krytykami, a twórcami urosła natomiast do tego stopnia, że sam reżyser na Facebooku pisał po sukcesie kasowym: "Dziękuję Wam, że poszliście na mój film, chociaż mówiono Wam, byście tego nie robili".
Większym przebojem od "Botoksu" okazała się tylko jedna produkcja. Komedia świąteczna "Listy do M. 3" z gwiazdorską obsadą (m.in. Tomasz Karolak, Agnieszka Dygant, Piotr Adamczyk, Iza Kuna i Borys Szyc) pobiła film Vegi nie tylko w premierowy weekend (blisko 740 tysięcy sprzedanych biletów), ale także w kolejnych tygodniach. Dobijając do pułapu ponad trzech milionów widzów, film Tomasza Koneckiego, twórcy "Lejdis" i "Testosteronu", stał się najpopularniejszą częścią przebojowej serii, choć poprzeczkę miał zawieszoną wysoko. Opinie po seansach były jednak mieszane: jedni zachwycali się humorem i uznawali dzieło Koneckiego za najlepszą odsłonę trylogii, inni krytykowali powtarzalność i przewidywalność filmu. Mimo to "Listy do M. 3" były jedyną komedią romantyczną tego roku, którą w polskich kinach zobaczyło ponad milion osób.
Trzecie miejsce na podium zajął bowiem film, który choć od wątków romansowych nie stroni, raczej do tradycyjnych komedii romantycznych nie należy. "Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej", biografia najsłynniejszej seksuolog czasów PRL-u, okazała się największą niespodzianką frekwencyjną roku, przyciągając do kin w styczniu i lutym ponad 1,8 miliona osób. Sukces jest tym większy, że dzieło reżyserki i wokalistki Marii Sadowskiej nie było oczywistym materiałem na przebój. Odważne sceny erotyczne i znakomita kreacja Magdaleny Boczarskiej sprawiły jednak, że sale zapełniły się widownią. Co więcej, "Sztuka kochania" spotkała się z przychylnymi opiniami krytyków i obecnie uchodzi za jednego z poważniejszych kandydatów do Orłów - nagród polskiego przemysłu filmowego.
Oczywiście, te tytuły nie były jedynymi propozycjami z nurtu kina komercyjnego. Ponad pół miliona widzów zobaczyło również "Porady na zdrady" Ryszarda Zatorskiego, "Po prostu przyjaźń" Filipa Zylbera i "Voltę" Juliusza Machulskiego - żadnego z tych filmów nie można jednak nazwać udanym. Cieszy natomiast nowa tendencja w polskich kinach - słabnąca frekwencja na polskich komediach romantycznych, już teraz zaliczanych do miana najgorszych produkcji roku. Mowa o filmach "Na układy nie ma rady", "PolandJa" i "Wszystko albo nic", z których każdy sprzedał się poniżej oczekiwań, gromadząc mniej niż 200 tysięcy widzów. Na uwagę zasługuje też sukces "Najlepszego" Łukasza Palkowskiego. Choć biografia Jerzego Górskiego radzi sobie znacznie gorzej, niż poprzedni film twórcy - "Bogowie" (ponad 2,2 miliona widzów), dzięki entuzjastycznym recenzjom zobaczyło ją już 600 tysięcy osób.
"Najlepszy" i "Sztuka kochania" to produkcje, które w równie dużym stopniu można zakwalifikować do drugiej kategorii polskich filmów - tytułów walczących w tym roku o najważniejsze nagrody. Tutaj najczęściej wymienia się dzieła, które wyszły spod rąk uznanych polskich reżyserów, jak "Pokot" i "Ptaki śpiewają w Kigali".
"Pokot" Agnieszki Holland i Kasi Adamik, choć już wypadł z oscarowego wyścigu o miano najlepszego filmu nieanglojęzycznego, może pochwalić się m.in. nagrodą im. Alfreda Bauera na tegorocznym festiwalu Berlinale oraz statuetką Europejskiej Akademii Filmowej dla Katarzyny Lewińskiej za najlepsze kostiumy. Zdobywcę dwóch Złotych Lwów (za reżyserię i charakteryzację) krytycy chwalili przede wszystkim za znakomite zdjęcia Jolanty Dylewskiej, muzykę Antoniego Łazarkiewicza, występ Agnieszki Mandat oraz feministyczne, bardzo aktualne przesłanie.
Adaptację powieści "Prowadź swój pług przez kości umarłych" Olgi Tokarczuk w liczbie nagród na światowych festiwalach pobił tylko ostatni wspólny film Krzysztofa Krauze i Joanny Kos-Krauze "Ptaki śpiewają w Kigali". Dramat społeczny opowiadający o losach pracującej w Rwandzie ornitolog i uratowanej przez nią dziewczynie z plemienia Tutsi poruszył widzów za sprawą doskonałych kreacji Jowity Budnik oraz Eliane Umuhire, uhonorowanych wspólną nagrodą aktorską w Karlowych Warach. Poza tym zdobywcę Srebrnych Lwów nagradzano w Chicago i Luksemburgu. Co w przyszłości? Garść nominacji do Orłów wydaje się pewnikiem.
Jest jednak jeden tytuł, który może stanąć na drodze tegorocznym faworytom. To "Dzikie róże" Anny Jadowskiej - jeden z najlepszych i najbardziej niedocenionych polskich filmów roku. Dzieło, którego premierę wyznaczono na 29 grudnia, opowiada historię wychowującej dwójkę dzieci Ewy, uwikłanej w romans z dużo młodszym mężczyzną. W głównej roli wystąpiła fenomenalna Marta Nieradkiewicz, której partnerują m.in. Michał Żurawski i Halina Rasiakówna. Na tegorocznym festiwalu w Gdyni został pokazany w sekcji Inne spojrzenie, co uniemożliwiło aktorce zdobycie Złotych Lwów. Czy Orły naprawią ten błąd i nagrodzą jej występ? Przekonamy się w marcu przyszłego roku.
Poza głośnymi produkcjami, rok obfitował także w powroty uznanych twórców, które cieszyły się mniejszym zainteresowaniem widzów. Mowa m.in. o "Pewnego razu w listopadzie" Andrzeja Jakimowskiego oraz "Las, 4 rano" Jana Jakuba Kolskiego, które mimo pozytywnych recenzji nie przebiły się do świadomości widzów. Nie brakowało też chłodniej przyjętych dzieł. Mieszane opinie zebrały zarówno biografie "Maria Skłodowska-Curie" Marie Noelle z Karoliną Gruszką w tytułowej roli, "Gwiazdy" Jana Kidawy-Błońskiego i "Wyklęty" Konrada Łęckiego, jak i thrillery: "Amok" Kasi Adamik, "Czuwaj" Roberta Glińskiego oraz "Ach śpij kochanie" Krzysztofa Langa. Natomiast dwa eksperymentalne dzieła polskich twórców, science fiction "Człowiek z magicznym pudełkiem" Bodo Koxa i dramat "Szatan kazał tańczyć" Katarzyny Rosłaniec, będą z pewnością poważnymi kandydatami do Węży - nagród dla najgorszych polskich filmów roku.
Prawdziwym fenomenem roku 2017 w polskim kinie są natomiast debiuty. Dzieła nowych twórców zdominowały m.in. FPFF w Gdyni, gdzie najważniejsze nagrody podzieliły między siebie: "Cicha noc" Piotra Domalewskiego, "Atak paniki" Pawła Maślony oraz "Wieża. Jasny dzień" Jagody Szelc.
Pierwsza z tych produkcji zachwyciła widzów do tego stopnia, że Gdynię twórcy opuścili z siedmioma nagrodami, w tym dwiema najważniejszymi - Złotym Lwem dla najlepszego filmu oraz statuetką dla Dawida Ogrodnika za pierwszoplanową rolę męską. "Cichą noc" szybko okrzyknięto następcą "Wesela" Wojciecha Smarzowskiego. Akcja filmu Piotra Domalewskiego rozgrywa się w trakcie wieczoru wigilijnego na polskiej wsi. Powracający zza granicy na Boże Narodzenie Adam chce przekazać rodzinie ważną informację, co niespodziewanie prowadzi do serii katastrofalnych w skutkach zdarzeń. Oprócz Dawida Ogrodnika na ekranie możemy podziwiać m.in. Tomasza Ziętka, Arkadiusza Jakubika i Agnieszkę Suchorę.
Równie entuzjastycznie przyjęto komedię Pawła Maślony "Atak paniki". Produkcja, nazywana polską odpowiedzią na "Dzikie historie" Damiana Szifrona, nie tylko przyniosła Złotego Lwa odtwórczyni jednej z ról Magdalenie Popławskiej, ale udowodniła także, że polscy twórcy umieją łączyć ze sobą aspiracje artystyczne i komercyjne. Tę szaloną wariację na temat znaczenia przypadku pobił w odbiorze jedynie intrygujący debiut Jagody Szelc "Wieża. Jasny dzień". Zrealizowany z małym budżetem dramat studentki łódzkiej filmówki z Gdyni wyjechał uhonorowany nagrodami za najlepszy scenariusz i najlepszy debiut reżyserski. Krytycy chwalili młodą reżyserkę przede wszystkim za skłonność do formalnych eksperymentów, wrażliwość na bohaterów i zamysł stylistyczny.
W podobnych kategoriach oceniano pełnometrażowy debiut Łukasza Rondudy "Serce miłości", opowiadający o życiu dwójki niszowych artystów - Zuzanny Bartoszek i Wojciecha Bąkowskiego. Dzieło ze znakomitymi kreacjami Justyny Wasilewskiej i Jacka Poniedziałka jest jednym z czarnych koni tegorocznego sezonu nagród. Jednak wśród pierwszych filmów znajdziemy także te, które przyjęto z mniejszą dozą zachwytów. Stworzone z myślą o młodym widzu "Tarapaty" Marty Karwowskiej, thriller "Konwój" Macieja Żaka i rozgrywająca się w polskim obozie koncentracyjnym "Zgoda" Macieja Sobieszczańskiego spotkały się ze skrajnymi opiniami widzów i krytyków. Natomiast pokazywaną w Gdyni "Reakcję łańcuchową" Jakuba Pączka jednogłośnie okrzyknięto najsłabszym debiutem roku.
Udział w sukcesach polskiego kina za granicą, poza wspomnianymi wcześniej filmami "Pokot" i "Ptaki śpiewają w Kigali", miało również wiele niszowych lub zrealizowanych za granicą produkcji. Do najważniejszych należą "Komunia" Anny Zameckiej, nagrodzona Europejską Nagrodą Filmową dla najlepszego dokumentu, nominowane w tej samej kategorii "21 x Nowy Jork" Piotra Stasika oraz "Butterfly Kisses" Rafała Kapelińskiego, uhonorowane Kryształowym Niedźwiedziem w sekcji Generation 14plus na festiwalu Berlinale.
Oprócz nich warto wspomnieć o pokazywanych w Berlinie "Zwierzętach" Grzegorza Zglińskiego i "Królewicz Olchu" Kuby Czekaja, wyświetlanym w Cannes "Końcu widzenia" Grzegorza Mołdy oraz nagrodzonym na festiwalu w Wenecji "Księciu i dybuku" Elwiry Niewiery i Piotra Rosołowskiego. Z kolei koprodukcja "Ja, Olga Hepnarova" z fantastyczną kreacją Michaliny Olszańskiej w tytułowej roli, zdobyła 8 nominacji do Czeskich Lwów - czeskiego odpowiednika Oscarów.
Wśród tych tytułów, największy sukces spotkał jedno z najodważniejszych przedsięwzięć filmowych polskiej kinematografii. Animacja "Twój Vincent" w reżyserii Doroty Kobieli i Hugh Welchmana to polsko-brytyjska koprodukcja, której realizacja pochłonęła kilkanaście lat i wymagała zaangażowania 125 malarzy. Opowiedziana w konwencji thrillera biografia Vincenta van Gogha, próbująca rozwikłać zagadkę jego śmierci, jest pierwszą animacją w całości zrealizowaną przy wykorzystaniu ręcznie malowanych obrazów - na potrzeby filmu stworzono ich aż 65 tysięcy.
Wysiłek jednak się opłacił. Nie dość, że "Twój Vincent" przyjęto owacjami na stojąco na festiwalu w Annecy, to produkcja zdobyła Europejską Nagrodę Filmową dla najlepszej animacji i nominację w tej kategorii do prestiżowych Złotych Globów. Czy ta droga zakończy się Oscarem? Konkurencja wydaje się silna (m.in. zrealizowane dla Pixara "Coco"), ale szanse są większe, niż możemy przypuszczać. Nie pozostaje nic innego, jak trzymać za polskich artystów kciuki...