"Podróż za jeden uśmiech": Jak Poldek i Duduś stali się sławni
7-odcinkowy serial okazał się kultowy i trwale zapisał się w pamięci wychowanych w PRL dzieciaków.
Dziś taka historia nie mogłaby się wydarzyć, nawet na filmowym ekranie. Żeby dwóch chłopców samotnie przemierzało cały kraj? Śpiąc, gdzie popadnie, korzystając z pomocy ledwo co poznanych ludzi, podróżując z cygańskim taborem, w samochodzie chłodni, jedząc byle co i to nieumytymi rękami? Przecież to niebezpieczne, niehigieniczne, niewychowawcze... Zastrzeżenia zgłosiłby Sanepid, inspekcja BHP, drogówka, policja, opieka społeczna i zapewne przedstawiciele wielu innych instytucji. Rodzice młodocianych podróżników mieliby kłopoty, oni sami także. Ale Stanisław Jędryka kręcił swój film w 1971 roku.
Serial odniósł ogromny sukces, a Poldek i Duduś stali się sławni. Młodzi widzowie i ich rodzice docenili spryt i zaradność chłopców, szczególnie przedsiębiorczego Poldka. Tylko strażnicy socjalistycznej poprawności zarzucali reżyserowi, że promuje cwaniactwo. Musiał się gęsto tłumaczyć.
"Podróż za jeden uśmiech" jest ekranizacją powieści popularnego pisarza Adama Bahdaja. Legenda głosi, że do napisania książki, a potem filmowego scenariusza, zainspirowała go wakacyjna podróż autostopem, w jaką wyruszył jego syn Marek. Podobno też niektóre z przygód, których doświadczyli Poldek i Duduś, wcześniej stały się udziałem syna pisarza. Które - nie wiadomo. Jak to bywa w przypadku niemal każdej produkcji filmowej, rzeczywistość na planie różniła się od tej ekranowej. Ekipa i wykonawcy głównych ról przemieszczali się w czasie zdjęć w odwrotnym kierunku niż bohaterowie serialu.
Zdjęcia rozpoczęto na Kaszubach i Helu, sceny w Krakowie i Pieskowej Skale kręcono na końcu. Wielka przygoda chłopców zaczyna się w pierwszy dzień wakacji - zdjęcia rozpoczęto dopiero 26 lipca, a zakończono w październiku. Wtedy było już bardzo zimno, a aktorzy na planie musieli udawać, że to upalny czerwiec i zaciskać usta, by nie wydobywała się z nich para... Filip Łobodziński nie wspomina tego dobrze. Na dodatek do dziś nie przepada za graną przez siebie postacią.
"Duduś to w gruncie rzeczy wyjątkowa gnida. Szczególnie, gdy rodzice stawiają ci go za przykład" - mówi Łobodziński. Na dodatek nielubiany przez niego bohater "prześladował" go przez lata. "Musiałem znosić wykrzykiwane w moją stronę 'Duduś!', nierzadko w formie pogardliwej inwektywy" - wyznaje. Nie pomagały też ciągłe pytania o to, gdzie zostawił walizkę...
"Słowa widzów o 'kultowym filmie', o 'kapitalnych przygodach', budzą we mnie zazdrość. Oni mają swoje przeżycie pokoleniowe. A ja? Jak tu się przejąć tym, że chłopcy zostają zamknięci w samochodzie chłodni, skoro pamiętam z tamtego samochodu tylko smród? Jak emocjonować się rzekomym spotkaniem z dzikiem w lesie, skoro pamiętam, że tego dnia aprowizacja na planie sprowadzała się do nieświeżej maślanki i strasznie tłustych serdelków? Powtarzane w nieskończoność duble, czekanie na słońce (bo z jakichś powodów nie przewidziano w filmie dnia pochmurnego), nerwy na planie. Mordęgą było granie w garniturku, który w upalne dni stawał się torturą - gruba wełna zmieszana z włóknem sztucznym, do tego koszula non iron i fontaź pod szyją. Na szczęście osławiona walizka Dudusia nie była taka ciężka, jak sugerowały nasze miny - wnętrze wypełniały nadmuchane piłki plażowe" - wspomina Łobodziński.
Napięcia na planie nastoletni aktorzy odreagowywali po swojemu. "Wybawieniem dla nas było to, co dla ekipy było przekleństwem - deszcz. Pada, znaczy - nie ma zdjęć. Wspólnie z Heniem wymyślaliśmy rozmaite zgrywy, żeby jakoś wyrwać się spod nieustannej opieki dorosłych. Raz uciekliśmy nocą po drzewie z domu, w którym mieszkaliśmy, innym razem nasypaliśmy czegoś średnio smacznego do przywiezionej na plan zupy...".
Do kłopotów na planie dochodziły problemy w szkole. "Miałem mnóstwo nieobecności. Wpadałem na kilka dni do Warszawy i przed wszystkimi musiałem odpowiadać z dużych partii materiału. Jeżeli dodać, że ten wyłom w procesie edukacji miało mi za złe kilka nauczycielek z dyrektorką szkoły na czele ('Te, artysta ze spalonego teatru' - mawiała), mamy jako taki obraz 'cudownej przygody z dzieciństwa'" - wzdycha Łobodziński.
Może jednak coś z charakteru filmowych bohaterów udzieliło się grającym ich młodym aktorom, bo o ile odtwórca roli Dudusia mówi głównie o problemach, to Henryk Gołębiewski, serialowy Poldek, ma dobre wspomnienia. Na planie dosłownie roznosiła go energia. Wszystko robił na 100 procent, a nawet na 110, co nie zawsze zgadzało się ze scenariuszem. "Jest taka scena w serialu - wspomina - w której wyskakuję z pociągu po wodę dla starszej pani. Pociąg rusza, a ja biegnę za nim. W trakcie ujęcia biegłem tak szybko, że dogoniłem ostatni wagon, choć wg scenariusza pociąg z Dudusiem odjeżdża, a ja zostaję na peronie. Musieli cofnąć pociąg i powtórzyć ujęcie".
Serial nie budziłby do dziś takiego zainteresowania, gdyby nie udział w nim całej plejady znakomitych, a nawet wybitnych aktorów. Wspaniały Leszek Herdegen pojawia się na kilka minut w pierwszym odcinku. W tym samym odcinku w grupie
autostopowiczów możemy zauważyć początkującą wówczas aktorkę Marzenę Trybałę. Mieczysław Voit zagrał epizod na stacji benzynowej, z którym związana jest ciekawa anegdota. Otóż, gdy ekipa przygotowywała się do zdjęć, na stację benzynową podjechał luksusowym wozem sam Czerwony Książę, syn premiera Andrzej Jaroszewicz, któremu towarzyszyła piękna Czeszka. Reżyser przekonał go jakoś, by "wypożyczył" auto i pasażerkę na potrzeby serialu.
W roli naukowca na wagarach pojawia się jak zawsze godzien podziwu Edmund Fetting. W ostatnim odcinku serialu przez kilkanaście sekund, jako mama Dudusia, pokazuje się Teresa Iżewska, niezapomniana Stokrotka z "Kanału" Andrzeja Wajdy. Aktorka podczas pobytu w Cannes udzieliła wywiadu, który nie spodobał się ówczesnym władzom, i od tego czasu skazana była na grywanie epizodów.
Gwiazdą "Podróży za jeden uśmiech" jest oczywiście Alina Janowska w roli Królowej Autostopu. Czeszka nie była jedyną przedstawicielką innych nacji w tym serialu. Rolę czarnoskórego M’Naby zagrał student z Kamerunu Hyacinthe Mienandi. Chłopak świetnie mówił po polsku, bo już od kilku lat studiował w Łodzi. Na planie filmowym najwięcej wysiłku kosztowało go... kaleczenie polszczyzny. Jak wspominają inni aktorzy, nie do końca rozumiał, dlaczego ma to robić, skoro z takim wysiłkiem nauczył się dobrze mówić w naszym języku...
Piotr K. Piotrowski